Siedem brzęknięć wuwuzeli po pierwszej kolejce MŚ

Hmm... Chyba była już kiedyś podobna rubryka na Z Czuba.pl. W każdym razie podsumowujemy pierwsze 16 spotkań południowoafrykańskiego mundialu. Czyli jego 1/4.

1. Bramki. A raczej ich brak. W pierwszych 16 spotkaniach padło ich zaledwie 25, co daje średnio 1,56 gola na mecz. Gdyby Szwedzi z taką skutecznością ostrzeliwali Jasną Górę, można by spotkać brodatych Gunnarów i Svenów w okolicach Częstochowy do dziś, podczas gdy znudzeni zakonnicy rozgrywaliby milionową partię remika. W najgorszych do tej pory pod tym względem mistrzostwach w historii (Włochy 1990) średnio padało 2,21 bramki na mecz. Poczujcie cenną różnicę.

2. Pierwsze punkty w historii. Tu oklaski należą się Słowenii (na MŚ 2002 trzy porażki, bilans bramkowy 2:7) za zwycięstwo 1:0 nad Algierią, Słowacji (pierwszy udział na mundialu) za remis 1:1 z Nową Zelandią i Nowej Zelandii za remis 1:1 ze Słowacją (wcześniej zestaw trzech porażek na MŚ 1982).

3. Wuwuzele. Już ani słowa na ich temat. To jedyny sposób, żeby zapanowała błoga cisza.

4. Faworyci. Jak na razie to słowo na południowoafrykańskim czempionacie globu nie znaczy nic, albo jeszcze mniej niż nic. Niemcy wprawdzie wygrali efektownie i w ładnym stylu swój pierwszy mecz 4:0, ale starli się z Australią, która nie jest już tą samą Australią co cztery lata temu i to nawet nie dlatego, że spadło jej PKB. Hiszpanie nie byli się w stanie przebić przez szwajcarski mur widzialny nawet z kosmosu. Holendrzy zaprezentowali futbol nieholenderski - czyli dość brzydki i nieskładny. Brazylijczycy zlekceważyli Koreańczyków z północy i wygrali zaledwie 2:1. Francuzi chuchali, dmuchali, a zwycięstwa nad Urugwajem i tak nie wyszarpali. Argentyńczycy chuchali, dmuchali i zwycięstwo nad Nigerią wyszarpali, ale powiedzmy sobie szczerze, jak na taki gwiazdozbiór w ataku, specjalnie efektowne to to nie było. Anglicy mieli Roberta Greena. Włosi musieli gonić wynik w meczu z Paragwajem i skończyło się na 1:1. Jak do tej pory - wybitnie słabo.

5. Niespodzianki. Skoro faworyci nie dają rady, to na pewno nadspodziewanie dobrze radzą sobie słabsze drużyny, które zaangażowaniem i ambicją nadrabiają braki w umiejętnościach. Ot, jak choćby Ekwador cztery lata temu, prawda? Nie. Nie pojawiła się ani jedna drużyna, która zrobiłaby nadspodziewanie dobre wrażenie - raczej doświadczamy wrażeń złych i nadspodziewanie złych. Fajnie, że Nowozelandczycy w ostatniej minucie wyrównali, ale wcześniej przez 90 minut męczyli siebie (i nas) potwornie. Owszem, Koreańczycy z Południa ograli Greków, ale głównie dlatego, że ci ostatni uparli się kopać w we własne głowy. Koreańczycy z Północy faktycznie imponowali dyscypliną taktyczną, ale brak umiejętności nadrabiali przede wszystkim uporczywym antyfutbolem. I tak dalej, i tak dalej...

6. Kibicki. , ale to też nie ten poziom, co cztery lata temu. Winę zrzucamy po części na to, że się starzejemy, po części na zimę, która jest właśnie w RPA, a po części na nową piłkę Jabulani.

7. Jabulani. Narzekają na nią wszyscy poza Niemcami oraz piłkarzami mającymi, och, co za niespodzianka, podpisane kontrakty reklamowe z Adidasem. Raz jest za lekka, raz za ciężka, raz za szybka, raz za wolna, raz zbyt zaskakująca, innym razem zaskakująco przewidywalna. Czasem nawet zbyt okrągła. Istnieje niebezpieczeństwo, że niedługo stanie się za bardzo blond. Już się nie da tego słuchać.

Łukasz Miszewski, Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.