Siedem brzęknięć wuwuzeli po półfinałach MŚ

Zostały nam już tylko dwa mecze - o pierwsze i o trzecie miejsce MŚ 2010. Żeby była jasność - osobnych spotkań o pozycje numer dwa i cztery jak zwykle się nie przewiduje. Przyszedł jednak moment, by podsumować to, co widzieliśmy na mundialu wczoraj i przedwczoraj.

Mark van Bommel

AP/Schalk van Zuydam

Ciężko oprzeć się wrażeniu, że pomocnik Bayernu i reprezentacji Holandii jest fanem hokeja. Najwyraźniej wziął sobie do serca rolę enforcera i w każdym meczu próbuje urwać nogi, głowę, przegryźć aortę i spalić rodzinną wioskę każdemu i wszystkiemu, co tylko znajdzie się w zasięgu jego wzroku, stadion w to wliczając. Co bardziej zaskakujące po całym mundialu pełnym prób zredukowania ludzkości, a przynajmniej futbolowej populacji, tego świata o kilkanaście istnień, van Bommel pierwszą żółtą kartkę zobaczył dopiero w 90. minucie półfinału z Urugwajem. Może jest zięciem kogoś jeszcze, nie tylko trenera van Marwijka - może jakiegoś Imperatora Ziemi, który nad nim czuwa i grozi arbitrom, próbującym karać piłkarza.

Real Madryt

Łatwo pozbył się Arjena Robbena do Bayernu. Jeszcze łatwiej Wesleya Sneijdera do Interu. Po czym obaj ci piłkarze wprowadzili swoje zespoły do finału Ligi Mistrzów, podczas gdy ''Królewscy'' odpadli jak zwykle w 1/8 i nie pomogli im ani kupiony za ponad 90 milionów Cristiano Ronaldo, ani wart zdaniem Florentino Pereza 65 milionów euro Kaka. Jakby tego było mało CR7 na mundialu zawiódł i wraz z resztą Portugalczyków pożegnał się z mundialem w 1/8 finału. Kaka grał trochę lepiej, ale prowadzona przez Sneijdera Holandia wyrzuciła Canarinhos z turnieju już w ćwierćfinale. Obaj niechciani w Madrycie gracze doprowadzili swoją reprezentację do mundialowego finału. Działacze Realu powinni w końcu zacząć prowadzić swoją politykę transferową bardziej realistycznie.

Dirk Kuyt

AP/Eugene Hoshiko

Prawdopodobnie najbardziej niedoceniany zawodnik świata. Gra na pozycji prawego pomocnika lub napastnika i w Feyenoordzie strzelał bramki jak na zawołanie - w 120 spotkaniach uzbierał ich ponad 80. W Liverpoolu trafia niemal dokładnie raz na cztery spotkania - w 200 meczach uzbierał 51 pokonanych bramkarzy. W kadrze jest jeszcze gorzej, ma w niej na koncie 69 występów i 16 goli. To jednak od niego ustalanie składu The Reds zaczynał zawsze Rafa Benitez, od niego też rozpoczyna rozrysowywanie wyjściowej jedenastki Bert van Marwijk. Holender nie jest graczem efektownym, nie czaruje dryblingami, nie wdaje się w niesamowite rajdy. Ale jedno trzeba mu przyznać. Zawsze gra z pasją. Zawsze haruje na całej długości i szerokości boiska. Zawsze walczy do końca. I nigdy nie narzeka na to, że pozostaje w cieniu kolegów z drużyny. Jednak gdyby nie on, Oranje pewnie nie doszliby aż do finału.

Dziury po piłkarzach

AP/Schalk van Zuydam

Urugwaj dzielnie stawał w walce z holenderskim najeźdźcą, ale prawda jest taka, że szans wielkich nie miał. A właściwie miał ich tyle, ile stworzył im najgroźniejszy we wtorek obok Forlana urugwajski zawodnik - Maarten Stekelenburg. Ale czemu się dziwić, skoro Urugwajowi po prostu skończyli się piłkarze. Okazało się, że Luisa Suareza nie jest w stanie zastąpić Edinson Cavani, zawodnik, owszem, harujący jak wół, ale też napastnik, który jak do tej pory na tym mundialu strzelił zero bramek i miał zero asyst. Okazało się, że obrona pozbawiona charyzmatycznego kapitana, Diego Lugano popełniła więcej błędów niż wcześniej przez cały turniej. I, cóż, dała sobie strzelić więcej bramek niż we wszystkich wcześniejszych meczach. Oscar Tabarez prawdopodobnie wycisnął swoich piłkarzy jak cytrynę i jakkolwiek piękną historią byłby awans Urugwajczyków do finału - prawdopodobnie do tego, żeby zaistnieć, potrzebowałby wspomagania literackiej wyobraźni.

Dziury po sędziach

Kiedy wreszcie FIFA zrozumie, że wystawiając w ważnych meczach słabych sędziów ze słabych piłkarsko krajów robi piłce, piłkarzom, samym sędziom oraz kibicom krzywdę? Niestety, popularyzacja futbolu i zanoszenie go pod strzechy w wersji blatterowskiej znów oznaczało, że półfinał mundialu sędziował facet, który nie nadążał za akcją, nie potrafił okiełznać piłkarzy, a spalone przyznawał nie według przepisów, ale w myśl zasady ''na kogo wypadnie, na tego bęc''. Chwała Bogu, wyniku meczu nie wypaczył, mylił się w obie strony i tylko raz w sytuacji newralgicznej (bramka Sneijdera). Nie zmienia to jednak faktu, że po raz kolejny sędzia sobie nie poradził i po raz kolejny nic z tego nie wyniknie. I tu naprawdę człowiek zaczyna się zastanawiać, czy FIFA ma w tym jakiś interes? Lekceważenie z jakim federacja podchodzi do notorycznie powtarzających się sędziowskich pomyłek mniejszych, większych i gigantycznych nawet agentkę Scully mogłoby skłonić do wysnuwania najdzikszych teorii spiskowych.

Mistrzostwa człapaków

Zawsze mówiło się o tym, że mistrzostwa nie zdobywają drużyny grające najładniejszą i najefektowniejszą piłkę, strzelające fajerwerkami w każdym spotkaniu, tylko te, które wręcz powalają swoją konsekwencją. W RPA to sprawdza się w 200% - pierwsze 100% biorą na siebie Holendrzy, drugie 100% Hiszpanie. Obie drużyny przez długie okresy turnieju wyglądały, jakby zupełnie im się nie chciało go wygrywać. Ostrożnie szafowały siłami. Holendrzy zmuszali się do zrywów tylko wtedy, kiedy naprawdę musieli - czyli dokładnie raz, w drugiej połowie meczu z Brazylią. Hiszpanie przegrali pierwszy mecz ze Szwajcarią. Później nie rozstrzelali wbrew prognozom ani Chile, ani Hondurasu. W meczu z Portugalią nie olśnili, w meczu z Paragwajem człapali niemiłosiernie. W półfinale wreszcie była w ich grze pasja, agresja, zaangażowanie i sytuacje strzeleckie. Co nie zmienia faktu, że zespół, który każdy pojedynek w fazie pucharowej wygrywał po 1:0 i w całym turnieju tylko dwukrotnie dobił do dwóch strzelonych bramek wyeliminował drużynę, która aż trzykrotnie wbijała rywalom po cztery gole. I Hiszpanie, i Holendrzy nie mają już po co oszczędzać sił, więc po finale spodziewamy się spektakularnego widowiska.

Niemcy

To prawda, zagrali świetny turniej, zwłaszcza że na papierze prezentowali się słabiej niż teoretyczne potęgi, które wyeliminowali. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że przegrali z Serbią. Nastrzelali bramek Australii, ale to wciąż Australia. Skromnie pokonali Ghanę, której nie zależało na zwycięstwie. Rozjechali Anglików, którzy, co pokazali już w grupie, byli zupełnie bez formy. Zdemolowali Argentynę, na której ławce trenerskiej siedział jednak król chaosu Diego Maradona. Wydawało się też, że pokonają Hiszpanów, którzy swoją grą nie do końca przekonywali. Tymczasem La Furia Roja się obudziła. I w starciu z prawdziwym przeciwnikiem nasi zachodni sąsiedzi byli po prostu słabsi. Choć naprawdę - turniej w RPA mogą zdecydowanie uznać za udany.

Piotr Mikołajczyk & Łukasz Miszewski

Copyright © Agora SA