Maciej Iwański - piłkarz polski

Ostatnio docierają do nas różne doniesienia związane z Maciejem Iwańskim. Że jest chwilowo bezrobotny po nie do końca udanej przygodzie z tureckim Manisasporem, że może wróci do Ekstraklasy, że dziennikarz ''Gazety Wyborczej'' wyzwał go na pojedynek biegowy, że piłkarz zastanawia się nad zakończeniem kariery... Słowem, wokół Iwańskiego znów szum. Jako że na naszym serwisie nabijamy się z byłego legionisty ile wlezie, a wlezie naprawdę bardzo dużo, postanowiliśmy się przy tej okazji nieco usprawiedliwić.

Polska Ekstraklasa bywa ekscytująca, walka w niej zacięta, mało tego - wbrew temu, co mówią złośliwi, zdarzają się w niej naprawdę ładne mecze. I to nawet te pozbawione bramek jak Lech-Legia w ostatniej rundzie jesiennej. To co tak naprawdę irytuje w piłce na naszym lokalnym podwórku to rodzime gwiazdki futbolu. A Maciej Iwański to plik rar, stanowiący kompilację ich najgorszych cech.

Nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że nie potrafi on grać w piłkę. Jest wręcz odwrotnie, talentu ma na tyle, żeby obdzielić nim co najmniej kilku wyrobników, a jeszcze trochę by go zostało do odniesienia do skupu złomu. Kiedyś na boisku prezentował się jak polski Xavi, polski Hagi, albo ktoś, kto mógłby być po jakimś czasie polskim Deyną. Po prostu Deyną. W odległej przyszłości.

Oczywiście jak to polski piłkarz, któremu wmówiono, że już niebawem będzie bogiem futbolu, że będą autografy, wizyty w zakładach pracy, służbowa limuzyna z jacuzzi, jacuzzi dla służbowej limuzyny oraz trofeum Ligi Mistrzów, Iwański w to wszystko uwierzył. I odechciało mu się starać. A może odechciało mu się starać, bo czy skacowany, czy nie, czy w formie, czy też bez niej i tak, przynajmniej na początku swojej drogi w dół, siłą samego talentu był wciąż lepszy od większości Ekstraklasowych grajków, do tego niezależnie od dyspozycji, pobierając z klubowej kasy pensję mogącą normalnego człowieka ustawić na rok? A może po prostu z wielkimi pieniędzmi przyszły wielkie dylematy, gdzie je wydawać, po których przeanalizowaniu nie było już czasu na samą grę? Tak czy siak, Iwański - jak wielu przed nim i niestety wielu po nim - swój talent roztrwonił, co strasznie denerwuje, bo jak się łatwo domyślacie, też kiedyś chciałem być piłkarzem. I połowa z Was też. A 10 procent z Was nawet chciałoby być piłkarką. I wszyscy kiedyś oddalibyśmy wiele, żeby umieć kopać piłkę tak jak on.

A czy na pewno się nie starał? Tak, na pewno. Uprawiał klasyczny polski ligowy tumiwisizm, przed którego epidemią na naszych krajowych boiskach przestrzegała swego czasu wielokrotnie Światowa Organizacja Zdrowia. I na ten jego tumiwisizm są mocne dowody.

Ze sportowym prowadzeniem się również były problemy. Stąd też wzięła się ksywa ''Pączek'', zawodowo wyrzeźbiony kaloryfer, jak zresztą przystało na człowieka, któremu płacą, by utrzymywał się w formie oraz słynne zdjęcie brzucha, które obiegło świat. Choć biorąc pod uwagę jego, zwłaszcza jeszcze późniejsze, rozmiary, to chyba łatwiej byłoby gdyby to świat obiegał ten brzuch.

Ale za słabą grę Iwańskiego w Legii wcale nie były odpowiedzialne osobiste zaniedbania. Oczywiście, że nie. Była to przede wszystkich wina piłek Pumy. Złych piłek Pumy, które najpierw miały wykończyć Macieja Iwańskiego, a chwilę później zdobyć władzę nad światem.

- Ale ja mam rację. Ważę po treningu 20 piłek i 17 z nich nie spełnia norm. Piłka maksymalnie może ważyć 450 gramów, niektóre ważyły i po 600. Spróbujcie kopać coś takiego - mówił w wywiadach legionista.

A co jak co, ale na piłkach to akurat Iwański znał się wybornie. W końcu to on był autorem sławetnych słów...

Ustawiam piłkę tak, żebym kopnął w wentyl. Wtedy powinna lecieć tak, jak chcę.

...po których Wesley Sneijder wreszcie zrozumiał, że tajemnica dobrze wykonywanych stałych fragmentów gry leży w kopaniu w wentyl. Tylko tyle i aż tyle.

Teraz Maciej Iwański ma 30 lat, nie ma klubu, prawdopodobnie już nigdy nie rozwinie w pełni swojego talentu i wiecie co? Myśli też o zakończeniu kariery. Już.

- Czekam na propozycję, chociaż muszę przyznać, że chodzi mi po głowie myśl, aby skończyć z grą w piłkę - przyznał w rozmowie z ''Przeglądem Sportowym''.

Choć to akurat doskonale rozumiem, umiejętność schodzenia ze sceny w szczycie formy to cecha najlepszych. Cantona też odwiesił buty na kołku, gdy skończył trzydziestkę.

Ech. Maciej Iwański. Polski piłkarz.

Łukasz Miszewski

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.