Thierry Henry (wciąż) > jakikolwiek napastnik Arsenalu, który nie jest van Persiem

''Titi'' skończy w tym roku 35 lat. Przybył do ''Kanonierów'' tylko na chwilę z egzotycznej krainy, gdzie gra się w soccer. Z większością obecnego składu Arsenalu nigdy nie grał, z wszystkimi - nie miał się nawet za bardzo kiedy zgrać. Odzwyczaił się od stylu Premier League. A i tak udowodnił, że mógłby jeszcze wiele dać ekipie Arsene`a Wengera, a na pewno więcej niż niektórzy z innych ofensywnych graczy zespołu z Londynu.

Statystyki strzeleckie londyńczyków są zatrważające. O ich sile ofensywnej decydują w tym sezonie wyłącznie trzy czynniki: Robin van Persie, humor Robina van Persiego oraz zaangażowanie Robina van Persiego. Na szczęście jak do tej pory współgrają one ze sobą i wszyscy modlą się o to, żeby tak pozostało, bo w tym sezonie Holender strzelił dla Arsenalu  już 28 goli w 32 meczach we wszystkich rozgrywkach. Oczywiście modlą się wszyscy, poza kibicami Tottenhamu, Chelsea, Manchesteru United, Manchesteru City, Liverpoolu oraz Huraganu Pobiedziska.

Poza van Persiem jest jednak tak krucho, że dźwięk będących w fatalnej dyspozycji strzeleckiej ofensywnych graczy Wengera można by wykorzystywać w reklamach wafelków. Gdyby oczywiście udało się zdobyć taki dźwięk. Theo Walcott poprzedni sezon zakończył z 9 trafieniami w 28 spotkaniach w lidze, dokładając do tego jeszcze cztery gole w 10 meczach Ligi Mistrzów i krajowych pucharów. W tym sezonie w Premier League ma zaledwie trzy gole w 24 meczach. Gervinho w lidze zagral 17 spotkań (1246 minut) i ma cztery bramki. W czterech występach w Lidze Mistrzów jego strzelecki dorobek jest zerowy (259 minut rozegranych). Marouane Chamakh to z kolei osiem meczów ligowych (choć co prawda z reguły ogony, łącznie 127 minut) oraz 165 minut w trzech pojedynkach w Champions League. I jedna bramka.

W tym momencie na scenie pojawia się nasz bohater. Legenda Emirates...tfuuu, to znaczy legenda Highbury. Wpada na krótko, jak gdyby tylko przelotem (a nawet nie jak gdyby tylko faktycznie). 9 stycznie debiutuje w meczu trzeciej rundy Pucharu Anglii z Leeds United. Wchodzi na boisko w 68. minucie i już 600 sekund później robi to, co Thierry Henryki lubią najbardziej. I czynią najlepiej.

W następnej rundzie gra jeszcze dwie minuty w wygranym 3:2 spotkaniu z Aston Villą.

W lidze ''Król Henryk'' zagrał kolejno 27 minut ze Swansea City, 21 z Boltonem, a w czasie swoich 22 minut z Blackburn strzelił bramkę. Wprawdzie niewiele zmieniała ona w przebiegu meczu, zwłaszcza że było to trafienie już w doliczonym czasie gry. Ale było.

W ostatnim swoim ligowym meczu przed powrotem do Stanów zagrał ostatnie 24 minuty w Premier League przeciw Sunderlandowi. I w 91. minucie zapewnił Arsenalowi zwycięstwo, strzelając na 2:1.

Podsumowując - cztery mecze w lidze, dwie bramki. Dwa mecze w Pucharze Anglii, jedna bramka. Razem: trzy gole w sześciu występach. Czy nieco inaczej - trzy gole w 118 minut. Czyli jeszcze z innej beczki: 2,29 trafienia na mecz. A żeby było jeszcze lepiej - dwie z tych bramek zapewniły ''Kanonierom'' zwycięstwo.

Takiej skuteczności w drużynie Wengera nie ma nikt.

Henry zagra dla Arsenalu jeszcze jeden mecz - w środę z Milanem w Lidze Mistrzów. W czwartek poleci już do Nowego Jorku, by dołączyć do swoich Red Bulls, gdzie zawodził w pierwszym sezonie (dwie bramki w 12 meczach), a błyszczał w drugim (29 spotkań, 15 trafień).

Łukasz Miszewski

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Agora SA