Rajon Rondo - najbardziej niedoceniany gwiazdor NBA

Za każdym razem, kiedy słyszę, że Boston byłby skłonny handlować z innymi drużynami swoim rozgrywającym, coś się we mnie burzy. Nie, żebym kibicował Celtom, robię to tylko wtedy, kiedy grają z Lakersami, ale po prostu jako kibic i koneser indywidualnych oraz drużynowych osiągnięć koszykarskich gwiazd nie rozumiem, jak można chcieć pozbyć się takiego zawodnika. Okazja, by to zdziwienie wyrazić jest idealna, Rajon dziś w nocy wygrał Bostonowi mecz z New York Knicks rzucając 18 punktów, zbierając 17 piłek i 20 razy asystując.

W Stanach, gdzie uwielbia się opowiadać i pisać historie o zawodnikach, którzy prowadzą swoje drużyny do triumfów, Rondo nie miał tak łatwo, jak taki Jeremy Lin, który niedawno rozbłysnął w Knicks będących w kryzysie mimo wielkich gwiazd w składzie. Rajon nie miał tak łatwo, bo jego historia o osiągnięciu statusu gwiazdy była tłumiona przez inną opowieść, o powrocie chwały Celtics związanej z przymierzem trzech już uznanych gwiazd ligi, Kevina Garnetta, Paula Pierce'a i Raya Allena. 21-letni wówczas Rondo, grający swój drugi sezon w najlepszej lidze świata, był uważany za pożytecznego pomocnika wielkiego trio, gdy ci kroczyli do pierwszego od 22 lat mistrzostwa NBA. Podobnie jak podczas draftu (w którym rozgrywający Celtics został wybrany dopiero z 21 numerem) znaczenia gry Rondo nie doceniali wszyscy. A on już wówczas grał na poziomie swoich wielkich kolegów. W decydującym o mistrzostwie meczu na 4:2 z Los Angeles Lakers Rajon miał 21 punktów, 7 zbiórek, 8 asyst i 6 przechwytów, a trener pokonanych, Phil Jackson nazwał go gwiazdą tego spotkania. W glorii chwały całego zespołu jednak osiągnięcia młodzika były niezauważane przez większość obserwatorów, zostały wchłonięte przez wspomnianą opowieść o zasłużonym tytule wielkich gwiazd ostatniej dekady. Ja nie jestem pewien, czy tamten sukces dałoby się Bostonowi osiągnąć bez wielkiego serca do gry i jeszcze większych i szybszych rąk rozgrywającego.

W kolejnym roku o osiągnięciach Rondo było już głośno w całej lidze. 22-latek nie był bowiem tylko królem indywidualnych statystyk (choć jego kolejne triple double robiły wrażenie). Rajon przede wszystkim stał się zawodnikiem kluczowym w ważnych dla zespołu momentach, kiedy wydawałoby się, w Celtics nie brakowało rąk do oddawania ważnych rzutów. Nie, to Rondo był gwiazdą Bostonu w kolejnych playoffs osiągając średnią bliską triple double 16,9 punktów, 9,7 zbiórek, 9,8 asyst. Kosmos.

A wszystko okraszał i okrasza takimi legendarnymi w pewnych kręgach występami, jak ten z zeszłorocznych playoffs, kiedy w 3 meczu z Miami doznał ciężkiej i makabrycznie wyglądającej kontuzji łokcia, by chwilę po niej wrócić na parkiet i poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa.

 

Rondo gra wokół Pierce'a, Garnetta i Allena do dzisiaj, już cztery lata. Gwiazdy się zestarzały straszliwie w tym czasie i wprawdzie jeszcze przypominają o swojej gwiazdorskości czasem, ale to Rondo jest dzisiaj sercem i głową poszczególnych akcji Bostonu. I przy tym jego wkładzie w sukcesy Celtics musi wciąż słuchać o planowanych z jego udziałem transferach, rozważanych przez jego drużynę. Lamar Odom gdy usłyszał, że Lakersi chcą go sprzedać do Nowego Orleanu tak się obraził, że już nigdy nie założył koszulki Los Angeles i przeszedł ostatecznie do Dallas. Inny gracz Jeziorowców, Pau Gasol gra od początku sezonu na niższych obrotach, bo też przymierzany był do transferów, m.in. za Rajona Rondo (żart roku) do Celtics i taki jest tą transferową atmosferą zdenerwowany, że nie może skupić się na rzucaniu do kosza.

Gdybym był menadżerem Bostonu, prędzej pozbyłbym się zielonego koloru z legendarnych koszulek Celtów, niż takiego rozgrywającego, którego użyłbym jako filaru nowej, przebudowanej drużyny - bo przebudowa Bostonu jest kwestią czasu, czas nie służy Garnettowi, Allenowi i Pierce'owi.

Jeśli wczorajszy mecz Bostonu przeciwko dopiero co przebudowanym i wyposażonym w gwiazdy Knicksom nie dał decydentom Celtics do myślenia, pewnie nic nie będzie w stanie ich polityki zmienić.

 

Spiro

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.