Koniec pewnej epoki: Portland zwolnili Grega Odena

Trail Blazers w ramach ostatniego dnia okienka transferowego w NBA postanowili zrobić wiosenne porządki. Zaczęli od zwolnienia trenera Nate'a McMillana, który pracował z drużyną przez 7 lat. Później wzięli się za pozbywanie się istotnych dla zespołu zawodników i wymiany ich na innych. Do Rockets oddali Marcusa Camby'ego w zamian za Jonny'ego Flynna i Hasheema Thabeeta, a do Nets Geralda Wallace'a za Mehmeta Okura i Shawne'a Williamsa. Wynikiem wietrzenia składu był stan 17 zawodników w drużynie, a może być ich tylko 15. Dlatego Portland zrobili coś, co odkładali przez kilka ostatnich lat - zwolnili zawodnika, który był jak drogocenny, ale bezużyteczny mebel. Greg Oden po prawie 5 latach od dnia, kiedy został wybrany z numerem 1 przez Blazers, przestał być zawodnikiem Portland.

Greg Oden to jeden z najbardziej spektakularnych i smutnych symboli kariery przekreślonej przez kontuzje. Kiedy w 2007 roku był wybierany w drafcie z numerem pierwszym (przed Kevinem Durantem), wróżono mu pójście w ślady Shaquille'a O'Neala, wróżono mu walkę o dominację na pozycji centra z Dwightem Howardem. Oden jednak już przed pierwszym sezonem w karierze został wyeliminowany przez swoje kolano i zadebiutował w lidze dopiero rok później. W debiucie kontuzjował stopę. Następnie dwa miesiące później znowu nawaliło kolano. I sytuacja powtarzała się przez ostatnie lata jeszcze kilkakrotnie - ostatecznie wielki, niezwykle utalentowany, ale schorowany człowiek zagrał przez pięć lat związku z Blazers w 82 spotkaniach. Gdy przed tym sezonem Oden znowu poddał się operacji, Portland już byli na skraju cierpliwości, a ich wiara w to, że pasmo kontuzji Grega kiedyś się skończy, zmalała do -1. Potrzeba wyrzucenia z pracy dwóch zawodników w ostatnim dniu okienka transferowego była pretekstem, by ostatecznie zakończyć tę strasznie smutną historię.

Zawsze liczyliśmy, że ten Goliat się podniesie. I w sumie nadal w to wierzymy, jest wolnym człowiekiem i już całkowicie bez presji otoczenia może kurować swoje ciało, które chyba wymaga wręcz wskrzeszenia, ale przecież w NBA amazing happens. Trzymamy kciuki i na koniec, w ramach tribute'u - zapraszamy na filmik wspomnieniowy.

 

Spiro

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.