Konemu strzelać nie kazano

Zresztą, on sam by nie chciał. Bo gdyby strzelił w tym sezonie jeszcze jednego gola dla Levante, zostałby na kolejny rok wtrącony do kazamatów Sevilla FC.

Po kilku latach spędzonych w ligach Beneluksu Arouna Kone za 12 mln euro przeszedł z PSV Eindhoven do Sevilli. Przed sezonem 2007/08 podpisał z nowym klubem pięcioletni kontrakt. Czas spędzony w Sevilli to dla niego niezbyt aromatyczna mieszanka relaksu na ławce rezerwowych, serii przykrych kontuzji, wypożyczeń i niespełnionych nadziei.

Ostatni rok kontraktu z Sevillą 28-letni napastnik spędza w Levante. I robi to bardzo dobrze. M.in. dzięki niemu Levante przed ostatnią kolejką nadal zachowuje cień nadziei na zajęcie miejsca uprawniającego do gry w eliminacjach Ligi Mistrzów (choć większe szanse ma na zajęcie miejsca nieuprawniające nawet do gry w Lidze Europy).

Po 37. kolejkach Levante zajmuje siódme miejsce w lidze. Sevilla jest 11. i na pewno żałuje, że pozbyła się ósmego strzelca Hiszpanii. Jeszcze bardziej żałuje, że w umowie wypożyczenia nie zastrzeżono zakazu gry Konego w meczach z Sevillą - w rundzie jesiennej jedyna bramka meczu między tymi drużynami padła po dobitce strzału Konego, a pod koniec kwietnia Levante zremisowało z na wyjeździe z Sevillą 1:1. Gola wyrównującego strzelił Kone.

Problemem Konego nagle stało się to, że strzela za dużo. Napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej od jakiegoś czasu daje do zrozumienia, że najchętniej pozostałby w Levante na kolejny sezon (zwłaszcza, jeśli Levante będzie grać w pucharach). Kończąca się właśnie umowa piłkarza z Sevillą skonstruowana jest jednak tak, że gdyby zdobył w tym sezonie 18 bramek, Sevilla mogłaby zażądać jego powrotu i przedłużyć umowę o rok.

Tego nie chcieliby ani Kone, ani Levante. W ostatnią sobotę kwietnia Kone zdobył swoją 17. bramkę sezonu (Levante wygrało z Granadą). Do końca rozgrywek pozostały jeszcze trzy kolejki, a więc pojawiło się spore ryzyko, że Kone trafi do siatki jeszcze raz. Swoją ostatnią bramkę miesiąca uczcił więc zdjęciem koszulki i piątą żółtą kartką w sezonie, oznaczającą, że nie będzie mógł zagrać w meczu z Saragossą. Levante bez Konego przegrało z walczącą o utrzymanie Saragossą.

Najwyraźniej w klubie uznano, że lepiej zaryzykować europejskie puchary, niż utratę Konego, bo gdy zbliżał się kolejny mecz - tym razem z Mallorką - klub ogłosił, że napastnik doznał kontuzji, wykluczającej go z gry na... ok. dwa tygodnie. Czyli dokładnie do końca sezonu.

Levante znalazło się jednak w kłopotliwej sytuacji. Przegrało oba mecze bez Konego i spadło na siódme miejsce w tabeli. W kończącym sezon spotkaniu z Athletikiem Bilbao musi więc wygrać i liczyć na korzystne wyniki innych spotkań. Pokusa szybszego uleczenia Konego może zatem okazać się nie do zwalczenia. Tylko po co komu w ważnym meczu napastnik, który czuje jednocześnie klubowy i wewnętrzny zakaz strzelania goli?

MK

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.