Dobry pomysł, zły pomysł: Już nigdy nie będzie takiego lata

Reprezentacja naszego kraju już nigdy nie będzie miała takich wyników jak te, które były na wyciągnięcie ręki. Ale z drugiej strony, już nigdy Euro nie będzie tak smaczne i pożywne.

Dobry pomysł: Żałować. Łatwiej być nie mogło. Mieliśmy grupę najłatwiejszą z łatwych, w decydującej batalii rywali nie tylko mieliśmy w zasięgu, ale dodatkowo jeszcze osłabionych brakiem najlepszego zawodnika. Awans do ósemki najlepszych drużyn na kontynencie był na wyciągnięcie ręki. Naprawdę, trudno sobie wyobrazić co jeszcze może zrobić rzeczywistość, żeby nam ułatwić.

Zły pomysł: Żałować. Łatwiej być nie mogło, a jednak nasi piłkarze nie byli w stanie wydrzeć zwycięstwa. Naprzeciwko nich stanął rywal, którego kompleksu nie mieli, ba, z którym u siebie nie przegrali nigdy. Rywal o fantastycznej futbolowej historii najnowszej, ale zdecydowanie gorszej teraźniejszości. Nie dość tego - rywal pozbawiony swojego najlepszego zawodnika. A jednak Polacy nie byli w stanie wygrać, ba, pomijając kilkanaście, góra dwadzieścia kilka minut nie byli tego zwycięstwa nawet blisko. Jeśli nie byli w stanie wygrać w takich warunkach, naprawdę, w porażce nie ma nic zaskakującego i można się z nią tylko pogodzić.

Dobry pomysł: Nie rozumieć. Po meczu z Rosją naprawdę wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Zawodnicy wiedzą, co mają robić i są w stanie tego dokonać. Naszą reprezentacją nie targają żadne sztormy, nikt nie jest kontuzjowany, nikt nie jest obrażony. Wcześniej żaden z kluczowych zawodników nie wypadł z łask klubowego trenera na pół roku przed turniejem, wręcz przeciwnie, Lewandowski, Błaszczykowski czy Piszczek rozkwitali, wyglądali, jakby wspinali się na szczyty szczytów. Do tego kiedy jedna z naszych nadziei na dobry wynik - Wojciech Szczęsny - wyleciał w pierwszym meczu z czerwoną kartką, natychmiast objawił nam się bohater zastępczy, wychodzący z drugiego planu, ale wcale nie mniej przez to bohaterski. Naprawdę, wszelkie przesłanki fabularne wskazywały na to, że awans zwyczajnie jest nam pisany i nikt - począwszy od działaczy PZPN, a na rywalach skończywszy - nie jest nam w stanie w tym przeszkodzić. Tylko potem przyszedł mecz i okazało się, że wszystkie te fabularne przesłanki nie są nic warte.

Zły pomysł: Nie rozumieć. Mecz z Czechami był meczem o wszystko i tak właśnie powinien zostać zagrany. Z taką pasją, z takim poświęceniem, ale też z takimi umiejętnościami. Polacy powinni w nim pokazać wszystko, co mają najlepszego, zagrać lepiej, niż w meczu z Rosją. A tymczasem zagrali gorzej. Kiedy nadszedł moment próby zwyczajnie odarł naszą reprezentację z całej magii i pokazał ją taką, jaka jest. Ze wszystkimi niedoróbkami technicznymi, taktycznymi, z przygnębiająco ograniczonymi opcjami w ataku, z mizerną ławką rezerwowych i wątłym trenerskim polem manewru. Jeśli stajesz przed próbą ostateczną i wychodzisz z niej pokonanym - nie ma nic więcej do rozumienia. Trzeba po prostu pogodzić się z tym, że ci się nie należało. I tak dokładnie jest z naszymi piłkarzami. Awans im się nie należał. Kropka.

Dobry pomysł: Nie narzekać. Naprawdę, mogło być gorzej. Tym razem do ostatnich minut walczyliśmy o awans do ósemki najlepszych drużyn kontynentu. Nie obracaliśmy z coraz większą rozpaczą liczbami kombinując, jak tu zestawić resztę wyników, żeby wmówić sobie, że jeszcze mamy szansę. Tym razem Polacy grali do końca, grali na ile było ich stać i nawet jeśli odpadli ostatecznie zajmując ostatnie miejsce w grupie, to nie wyglądali ja turnieju jak ciało obce. Jasne, pożegnanie z mistrzostwami jest nieprzyjemne, ale nawet w połowie nie tak nieprzyjemne, jak pożegnania za czasów Engela, Janasa czy Beenhakkera. Tym razem obyło się bez upokorzeń, bez traum. Nasi piłkarze okazali się po prostu za słabi na awans. Smutne, ale da się z tym żyć.

Zły pomysł: Nie narzekać. Mimo wszystko bilans Polaków na turnieju jest dość przygnębiający. Zajęliśmy ostatnie miejsce, jako drugi gospodarz w historii nie wygraliśmy na turnieju meczu, łącznie w mistrzostwach Europy mamy trzy remisy i trzy porażki. Jeśli to nie jest powód do narzekania, to nie bardzo wiem co jest.

Dobry pomysł: Myśleć o przyszłości. To, jak kończy się to Euro nie jest przypadkiem. Jest wynikiem lat zaniedbań w polskim futbolu. Jest to wynik całkowicie zrozumiały w przypadku kraju, którego federacja jest kierowana przez, pozwolę sobie na eufemizm, dyletantów. Którego liga przez lata była kabaretem, w którym wygrywał nie ten, kto grał najlepiej, ale ten, kto zapłacił najwięcej, co zresztą doskonale przekładało się na wyniki międzynarodowe drużyn. Innymi słowy na to, że potrafiły z europejskimi pucharami pożegnać się jeszcze przed końcem wakacji, a w Lidze Mistrzów nie grały od zdrowo ponad dekady. I jakkolwiek mam poczucie wołania na puszczy, mimo wszystko chociaż wspomnę, że jak długo w polskiej piłce nic się nie zmieni - tak wyglądające występy reprezentacji będą szczytem naszych marzeń.

Zły pomysł: Myśleć o przyszłości. Rozdzieranie szat, szukanie winnych, szukanie przyczyn, czy nawet szukanie nowego selekcjonera to wszystko oczywiście rzeczy ważne, ale nieszczególnie pilne. Stan naszej piłki jest jaki jest i jeśli w przeciągu najbliższych dwóch tygodni nic się w nim nie zmieni - wytrzyma. W innych okolicznościach zapewne pierwszy zakrzyknąłbym, że szkoda każdej minuty, że trzeba czym prędzej rozpędzać, mianować, planować, powoływać, że trzeba opracowywać plany na przyszłość, projektować systemy szkolenia, bo bez tego nasza piłka zawsze będzie taka, jaka jest, a jest marna. Ale tym razem mówię: czekać. Mamy w Polsce Euro i jest ono póki co jednym z najfajniejszych piłkarskich turniejów mojego świadomego życia. Intensywność przeżyć, zmienność rozstrzygnięć jest niebywała i naprawdę, szkoda popsuć sobie tak magiczny czas polowaniem na czarownice. Ani nam to awansu nie uratuje ani przyszłości specjalnie nie pomoże. Spokojnie można z tym poczekać, aż Euro się skończy, bo przecież już nigdy nie będzie takiego lata.

Piotr Mikołąjczyk

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.