Poligon: Polska - Czechy czyli wieczór w Narrenturmie

- A tośmy im załatwili Franciszka! - rzekła posługaczka do pana Szwejka, który opuściwszy przed laty służbę w wojsku, gdy ostatecznie przez lekarską komisję wojskową uznany został za idiotę, utrzymywał się z handlu psami, pokracznymi, nierasowymi kundlami, których rodowody fałszował (Wszelkie podobieństwa do osób i wydarzeń jest czysto przypadkowe).

Pana Szwejka jednak nie było, bo przebywał właśnie gospodzie ''Pod Kielichem''.

- Iście, wyborna ta polewka. Gęsta, korzenna, omaszczona suto - mówił obywatel o rysach dość grubych, by nie rzecz: topornych i męsko wydatnym nosie ze śladami dawnego złamania. - Tak, tak, mocny to był bój... - Proszę opowiedzieć - wywiadowca Bretschneider przysunął sobie zydelek. - Proszę opowiedzieć, panie... panie... - Mam wiele nazwisk - rzucił brzydal. - Trzeba będzie coś wybrać... Wilibald z Hirsau? Benignus z Aix? Paweł z Tyńca? Cornelius z Heemskreck? - Wszystko to gówno warte - odpowiedział pan Palivec układając podstawki w kredensie.

Mężczyzna uśmiechnął się. - Akuratnie to samo powiedział polski trener, gdyśmy już się po nich przejechali pod Wrocławiem. Ale od początku. Dzień był parny i pochmurny, a w naszym wagenburgu atmosfera stęchła i nerwowa wielce...

...

- Naprzód, psiekrwie! - ryczał Bilek z Pragi, usiłując powstrzymać napór Polaków - Pchnijże tam który gońca do Milana z Vigantic, żeby odciążył obronę i ruszył naprzód! Byle przetrzymać przetrwać pierwszy kwadrans! - I czym jeszcze mam poruszać - wściekał się na posłańca Milan z Vigantic. - Jemu się zdaje, że co my tu, piknik pod Wiszącym Wasylem urządzamy? Tu walczy chorągiew Benisza z Gliwic i Perkiza z Troyes! Co mamy robić? - Żebym ja mu nie powiedział, co ma zrobić z chorągwią! - ryczał dalej Bilek z Pragi, a Bogu ducha winny goniec kulił się w kącie. - Żebym mu nie powiedział!

...

- O, to mi przypomina, że kiedym służył u oberlejtnanta Lukasza w 91 pułku piechoty - wtrącił rozbawiony Szwejk. - Pułkownik Schroeder opowiadał w kasynie o poruczniku Danklu, który chcąc rozbawić kolegów, rozbierał się do naga, kładł się na podłodze, wtykał sobie w zadek ogon śledzia i przedstawiał syrenę. - Tak to mniej więcej wyglądało w szeregach naszego przeciwnika - uśmiechnął się znad kufla opowiadający mężczyzna. - Znaczy, nie było śledzia i wszyscy byli ubrani, ale z minuty na minutę nasi ''bożi vojovnicy'' byli coraz bardziej rozbawieni.

...

- Piękny strzał! - rechotał Jiraczek z Tuchorzic. - Zaiste, oko zacne, widać, że szkolony był. Cud, że w telebim nie trafił. - A co to za jeden się tam uchylał? - zapytał Dawid Limbersky z Pilzna. - O, ten, co tam tak teraz podskakuje i wrzeszczy? - Jobsa, hopsa, hemen ethan! - wydzierał się łysawy obywatel ze słuchawkami na uszach. - Ego te exorciso i Dardanele! Powiedzmy to sobie otwarcie Andrzej i zaklnijmy ich najokropniejszym z imion: imieniem straszliwego Semaphora! El Feurdż! El Feurdż! - Ty, co to znaczy ''El Feurdż''? - zapytał Kadlec z Vyszkowa - Uczony jesteś, do szkół chodziłeś... - Nie chcesz wiedzieć - chichotał wsparty na cepie Theodor Gebre Selassie. - Wynijdź z tej ławki! - krzyczał nadal łysawy obywatel, który w międzyczasie zdołał przybrać kolor praskiego bruku w czasie defenestracji. - Ty cedrze libański!

...

Mężczyzna ze złamanym nosem zamyślił się. - W obozie przeciwników górę zaczęła brać rozpacz. Ławka rezerwowych przestawiała obraz, który trudno przedstawić słowami. - Może tak? - zapytał pan Szwejk podnosząc się z krzesła.

- Mniej więcej tak - skinął głową opowiadający. - My graliśmy coraz lepiej, oni jeszcze grali dobrze i wtedy... I wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Polacy po prostu stanęli, jakby ktoś świeczkę zdmuchnął. Stanęli, stali bezradni i dawali się objeżdżać w tę i we w tę, w kółeczko i w krzyżyk, wzdłuż i w poprzek. Jakby ktoś magiczny pierścień przekręcił i siły im odebrał.

...

- Euro to ne je bajka - stwierdziła brutalnie królewna Arabela, gdy pan Majer, pan Vigo i Rumburak zgodnym chórem krzyczeli ''Do toho! Do toho!'', a Blekota, Pekota, Mekota i Hehota wywijali czeskimi flagami. - Hyr na nich! - Bilek z Pragi wyskoczył na wóz i skinął buławą. - Hyr na nich! Kdyż Smuda s nimi, kdo proti nam? - Na! Dzidy! Powbi! Jamy! - wydzierali się stentorzy ze specjalnego referatu wywiadu, wychodząc zza wagenburga. - Ze! Skóry! Obe! Drzemy! Do! Ćwierć! Fi! Nału! A! Wansu! Jemy! - Na Belgrad! Na Belgrad! - krzyczał stary inwalida wojen husyckich, pchany do boju przez starszą panią w kapelutku.. I poszli... Poszli na Wasilewskich, na Błaszczykowskich, na Lewandowskich i na Belgrad. Poszli równymi szeregami, z okrwawionymi cepami w dłoniach i pieśnią pobożną na ustach.

Zadrżały polscy rycerze i popatrzyły po sobie niepewnie, a walczący w środku Rafał z Malborku tarczę upuścił i miecz oraz piłkę przeciwnikowi podał. - Zwariował - pomyślał polski piłkarz z Bielawy. - A nas zaraz zaczną bić. Zaraz połapią się, że to wszystko bezsens i parodia, przecież aż tacy głupi być nie mogą. Zaraz skończy się to wszystko strasznym biciem.

...

- Strasznego bicia jednak nie było - snuł swą opowieść mężczyzna ze złamanym nosem. - Ot, wzięliśmy ten miecz, wzięliśmy piłkę, zadaliśmy jeden cios i właściwie było po meczu. Polscy rycerze tradycyjnie dali w długą, nasza piechota tradycyjnie ruszyła za nimi w pogoń...

- I co? I to wszystko? - zdziwił się pan Szwejk. - Taki wielki bój o ćwierćfinał, a kończy się jak bijatyczka w gospodzie pana Koudelki, gdy pan Pospiszil nazwał pana Benesza słoniem betlejemskim, pan Benesz zdzielił pana Pospiszila kuflem, a potem obaj oberwali ścierką od pani Koudelkowej? Opowiadający wzruszył ramionami. - Chcesz pan emocje, dramatyzm i górnolotne teksty, to idź pan do kina na jakiś film, co pan jeszcze nie byłeś. To była zwykła piłkarska bijatyka, bez podtekstów, bez tragedii i bez większego sensu. - Wszystko to gówno warte - mruknął pan Palivec, sprzątając kufle ze stołu. - O, macie, Szwejku dobre podsumowanie meczu - roześmiał się mężczyzna i podniósł się z ławy. - No, komu w drogę, temu czas. - Pozwoli pan, że pójdziemy razem? - zapytał Szwejk. - Chyba w jedną stronę nam droga wypada, będzie czas jeszcze pogawędzić , a może i zajść gdzieś na kufelek velkopopovickiego. - Wy, Szwejku, też do Konstantynopola? - Nie, do Budziejowic - wyjaśnił Szwejk, przepuszczając rozmówcę w drzwiach.

...

Nad wrocławskim pobojowiskiem unosiły się kruki, wrony i orła cień.

Andrzej Kałwa

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Agora SA