Nie skompromitowaliśmy się. To smutne, że brak blamażu uznajemy za pewien sukces, ale po Euro 2008 zaufanie do naszej reprezentacji systematycznie spadało, obniżane przez położone eliminacje mundialu w RPA czy spektakularne klapy w towarzyskich spotkaniach. Można było się obawiać, że nasi znów będą sparaliżowani strachem, waleczni jak pospolite ruszenie pod Ujściem, a winy za klęskę będziemy szukać w decyzjach arbitrów. Teraz kadra zagrała tak, jak potrafiła, a że potrafiła zbyt mało, żeby wyjść z grupy? Cóż, czy naprawdę to takie zaskakujące? A jeśli ktoś wierzył, że nie tylko awansujemy, ale do tego powtórzymy manewr Grecji z Euro 2004, to znaczy, że jak był mały chyba wpadł do kotła z prozakiem. Zresztą po tym, jak Hellada awansowała kosztem Rosji, jestem niemal pewien, że Grecy sprzedali duszę szatanowi. Albo Bankowi Światowemu.
Trzy razy graliśmy o coś. Na ostatnich trzech wielkich turniejach biało-czerwoni rozwiewali nasze nadzieje jak tylko mogli najszybciej, powodując żarty o meczach otwarcia, meczach o wszystko i meczach o honor. Wprawdzie na Euro 2008 teoretycznie grając z Chorwacją mogliśmy jeszcze awansować, ale prowadzący do tego splot okoliczności był równie prawdopodobny jak inwazja zmutowanych Opli Corsa z Wenus.
Mieliśmy niesamowite emocje. Od razu było wiadomo, że będziemy przeżywać każdą sekundę meczów Polaków, ale trochę obawialiśmy się, iż dla kibiców z innych krajów oglądanie meczów kadry Smudy będzie jak kara dla ludzkości za wynalezienie piwa z sokiem. Tymczasem obiektywnie możemy stwierdzić, że nie było się czego wstydzić. Z Grekami zafundowaliśmy światu niesamowite zwroty akcji, spotkanie z Rosją to jak na razie jeden z najlepszych meczów tych mistrzostw i dopiero z Czechami mieliśmy zdecydowanie za dużo starej, dobrej i sprawdzonej w działaniu kopaniny, ale to wciąż był mecz godny Euro, a nie derbów północnej Łomży.
Nie przejdziemy do smutnej historii. Świat jakoś tak działa, że gospodarzom turniejów pamięta się różne rzeczy - szczególnie te niezbyt chlubne. I tak Belgia już zawsze będzie pierwszym organizatorem Euro, który nie wyszedł z grupy, a Austria tym, który nie wygrał żadnego meczu. Ludzkość wciąż jednak czeka na gospodarza, który nie zdobędzie żadnego punktu albo nawet gola i na szczęście dzięki Polakom się jeszcze nie doczekała.
Awansowaliśmy w tabeli wszech czasów. Dwa punkty w trzech meczach to niezbyt wiele. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że to zbyt mało, ale dzięki temu w tabeli wszech czasów piłkarskich Mistrzostw Europy udało nam się opuścić ostatnie miejsce i z trzema oczkami przeskoczyć Łotyszy, Słoweńców, Węgrów i Austriaków.
Zaoszczędzimy zdrowie i pieniądze. To smutne, że nie będzie nam dane powalczyć o półfinał, ale biorąc pod uwagę, ile w ciągu tych trzech spotkań wycierpiały moje nerwy, portfel oraz wątroba, stwierdzam że ma to pewne plusy. W końcu szansa na stan przedzawałowy, bankructwo albo wrzody trochę się oddaliła.
Andrzej Bazylczuk