- Dzień dobry pani Elwiro!
- Witam panie redaktorze!
- Pani Elwiro, podobno jest pani największą miłośniczką finałowych meczów piłkarskich mistrzostw Europy. To prawda?
- To prawda, ale należy tę kwestię nieco doprecyzować. Znam się bowiem również na motorach.
- Rozumiemy to i szanujemy. Dziś jednak chcielibyśmy porozmawiać tylko i wyłącznie o finałach mistrzostw Europy. A pani swoje przeżyła i swoje widziała. Poświęci więc mi pani chwilkę?
- Ale na co?
- Na rozmowę o finałach mistrzostw Europy.
- A tak, oczywiście. Dlaczego od razu Pan nie powiedział.
- Mówiłem.
- Nie mówił Pan.
- OK, nie mówiłem. Ale w takim razie teraz zacznijmy. Który finał najbardziej się Pani podobał?
- O kochany! Bardzo proste pytanie. Oczywiście mnie najbardziej podpasował - tak się mówi, prawda, podpasował? - finał z 1976 roku . Imprezka w Jugosławii, piękny czas, byłam wtedy młoda, okrągłe 64 lata.
- Czechosłowacja - RFN...
- Mówię ci złotko - megawyczes. Piękny mecz, wielkie emocje, ekstra akcje. Czechosłowacja wygrywała już 2:0, by w dać sobie w ostatniej minucie meczu strzelić na 2:2. Potem karne, pomyłka Hoenessa i strzał Panenki.
- Widziałem na filmie historycznym, musiało być naprawdę nieźle. Mnie się też podobał Francja - Włochy z 2000 roku . No, ale przecież nie rozmawiamy o mnie. A największe nudy?
- Cóż, nie będę zbyt odkrywcza - Grecja - Portugalia w 2004 roku . Wrzutka - Charisteas - gol, wrzutka - Charisteas - gol... hrrr... Mam wrażenie, że na tamtym turnieju nie wydarzyło się nic innego poza tym skaczącym Charisteasem.
- Oj tak, ja sam zabroniłem dzieciom oglądać tamte mistrzostwa. To może jak już tak sobie od serca rozmawiamy, to... wpadł może pani w oko bohater któregoś z finałów?
- Wie pan, w moim wieku... No dobrze, weźmie mnie pan za wariatkę, ale ja zawsze lubiłam takich mężczyzn lekko zaniedbanych, szpakowatych, takich trochę też szpetnych, o twarzy nieprzypominającej Apollo.
- Proszę nie owijać w bawełnę. Chodzi o Bastiana?
- Pudło! Moją miłością był brzydal z Hamburga! Horst Hrubesch zapakował Belgom dwie bramki w finale Niemcy - Belgia (2:1) w 1980 roku i dziękuję, do widzenia. Mój Horścik...
- Hmm. O gustach się nie dyskutuje. Ale pani ma fatalny. No dobra, zmieńmy temat. Największa miazga, którą pani kojarzy w finale?
- W 1972 roku Niemcy zrobili z ZSRR czerwono-żółty dżem. Bęcki na 3:0, szkoda gadać. Gerd Muller przewiózł ich jak szatniarz gościa, który nie ma zawieszki przy kurtce.
- Zniszczył ich okrutnie, bez dwóch zdań. A coś dziwnego, jakiegoś takiego nietypowego w tych finałach?
- Chorą wiksą była powtórka finału w 1968 roku . W pierwszym meczu Włochy - Jugosławia był remis 1:1 - szczęśliwy dla Squadra Azzura! Finał jednak musi ktoś wygrać, więc dwa dni później zarządzono powtórkę. Tym razem zdecydowaną górą była ekipa z Półwyspu Apenińskiego. Strasznie było mi żal.
- A najpiękniejsza bramka w finale?
- Wiadomo, że Van Basten w 1988 roku . Urwał jak z żyrandola.
- A największy babol?
- Do dzisiaj współczuję Piotrusiowi Koubie. Tak ładnie bronił w 1996 roku. Aż do finału . Druga bramka Bierhoffa praktycznie zniszczyła jego reputację niczym całowanie się na imprezie z psem kolegi.
- Naoglądała się pani trochę. Z jednej strony, to nie chciałbym być w pani wieku, ale z drugiej przeżyć tyle finałów - super sprawa. Kończymy już powoli, więc jakby mogła pani jeszcze powiedzieć, kto dziś wygra.
- A kto z kim gra?
- Hiszpania z Włochami.
- Będzie remis.
rozmowę podsłuchał i spisał Przemysław Nosal