Fanfary i fujary - dzień 6.

O grze Polaków napisaliśmy już wszystko gdzie indziej, tutaj więc skoncentrujemy się na reszcie towarzystwa. Nie tylko grającej.

Fanfary

Chorwaci - Kiedy w drugiej połowie w meczu z Austrią dali się przycisnąć niemiłosiernie wydawało nam się, że ich opowieści o tym, jak to będą groźni dla każdego są czczą gadaniną. Tymczasem w meczu z najgroźniejszymi przeciwnikami zagrali pięć razy lepiej niż z marniutką Austrią.

Chorwaci - Pokazali nam, jak należało zagrać z Niemcami. Jak wykorzystać fatk, że niemiecki bramkarz jest niepewny, a niemieccy stoperzy to dwa nieruchawe kołki. Nie czekali na błędy obrońców. Oni ich do tych błędów zmusili.

Fujary

Niemcy - W meczu z Chorwacją wyglądali, jak my w meczu z nimi. Poruszali się po boisku jak chorągiew pancerna podczas defilady - powoli, statecznie, można wręcz powiedzieć dostojnie. Na tle zasuwających jak małe samochodziki Chorwatów wyglądało to słabo. Dodatkowo okazało się, że w chwili kryzysu żaden z zawodników nie potrafił błysnąć i poderwać drużyny. Jak na największych faworytów turnieju mizernie to wyglądało.

Bohdan Pękacki, Piotr Mikołajczyk - od pierwszego gwizdka pierwszego meczu czuliśmy, że ktoś robi sobie z nas jaja. Niemcy mieli wygrać, żeby pomóc Polakom - nie wygrali, sami sobie wrzucili dwie bramki. Wtedy zaczęliśmy kibicować Chorwatom - to ich bramki zbliżały Polaków do ćwierćfinału. Oczywiście gola strzelili Niemcy. 1:2 to był najgorszy wynik. Kibicowaliśmy jakiejkolwiek bramce. Żadna nie padła. A potem był mecz Polaków. Jaja robili sobie z nas wszyscy po kolei, choć każdy na swój sposób - Boruc, Jop, Roger, wreszcie Proedl i sędzia Webb. Naprawdę czujemy się fujary.

Copyright © Agora SA