Z Czuba Watch: Zawodnik, któremu w zielonym do twarzy

Gdyby nie było Sebastiana Mili, trzeba by go wymyślić. Żaden polski piłkarz nie potrafi tak barwnie opowiadać o swoich losach i tak błyskotliwie analizować swojej kariery. Sebastian Mila znów mówi. Jak zwykle - uroczo.

''Dziennik" rozmawia z Milą na okoliczność przenosin do Śląska Wrocław. Wszystko wskazuje na to, że właśnie tam jego kariera nabierze rozpędu. Dlaczego? A choćby przez stroje.

Tata twierdzi, że w zielonej koszulce zawsze mi było najlepiej. Coś w tym musi być, bo dobrze grałem akurat w drużynach, które mają taki kolor strojów, czyli w Lechii i Dyskobolii. Dlaczego miałoby być inaczej w Śląsku?

No właśnie, dlaczego? Mila zna już swoich kolegów z drużyny i z ich perypetii, jak to tylko on potrafi, wyciąga niezwykle pozytywne dla siebie wnioski:

Wiem już, który z nich to ''wrocławski Mila''. Czytałem, że Sebastian Dudek gra jako środkowy pomocnik i kiedyś przewracał się równie często jak ja. Teraz nie leży ciągle na murawie i jest jednym z najlepszych zawodników. Sami widzicie, nikogo nie należy skreślać. Mnie też. Wierzę, że wrócę do reprezentacji.

Przy okazji nowy gwiazdor Śląska wraca jeszcze do swojej przygody z Valerengą. Krótko mówiąc, chyba mu się nie spodobało.

Generalnie Norwegia to smutny kraj z brzydką pogodą. Nie ma się co dziwić, że mają jeden z najwyższych współczynników samobójstw.

Na szczęście, mimo mieszkania w tej okropnej Norwegii, najbardziej złotousty piłkarz Orange Ekstraklasy po środki ostateczne nie sięgnął. Uratowała go miłość. I wysoka samoocena.

Ula, moja dziewczyna, powiedziała: ''Uciekajmy stąd''. Miałem jeszcze dwuletni kontrakt, ale ona się uparła. ''Jak jesteś dobry, to i tak sobie poradzisz'' - mówiła. Miała rację. Widocznie jestem dobry.

Cóż, wobec tak przeprowadzonego dowodu pozostajemy bezradni. Na miejscu Sebastiana Mili kartkę z tym zdaniem nosilibyśmy zawsze przy sobie i w chwilach słabości (czyli co jakieś pięć minut) spoglądalibyśmy na nią, żeby się pocieszyć. Czego i Sebastianowi Mili życzymy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.