Mamy piłkarskiego mistrza świata

Filip Kubiatowicz z Łodzi został właśnie w Austrii futbolowym mistrzem świata. Futbol stołowy, bo o nim mowa, znany w świecie jako foosball, w rodzinnym mieście mistrza jako trambambula, a najczęściej jako piłkarzyki, co prawda nie jest jeszcze dyscypliną olimpijską, ale skoro może nią być curling - nie widzimy przeciwwskazań. A gdy pewnego dnia tak się stanie, medale dla Polski - murowane!

Ponieważ nasza wiedza specjalistyczna o piłkarzykach jest równie ograniczona jak nasz repertuar zagrań przy stole, o pomoc poprosiliśmy samego Mistrza, który opowiedział też o samym czempionacie.

Grono graczy futbolu stołowego nie jest hermetyczne - w mistrzostwach mógł zagrać każdy, kto stawił się pod Wiedniem i wpłacił wpisowe. Organizatorzy (w tym przypadku Austriacka Federacja Piłkarzykowa) każdemu nadali (na podstawie osiągnięć, poprzednich udziałów w mistrzostwach itp.) klasę - nasz bohater wystartował wśród singli w ''semi-pro'' (grał też w parach). Po ośmiu zwycięskich spotkaniach (system pucharowy, ale odpadnięcie dopiero po 2 porażkach) Filip Kubiatowicz zdobył tytuł mistrza świata, o który w tej kategorii ubiegało się ponad 200 zawodników! Mecze foosballowe zazwyczaj trwają około pół godziny, a rozstrzygnięcie następuje po dwóch wygranych setach (każdy do 5 goli strzelonych przez jednego gracza). Polska ekipa na tych mistrzostwach była najliczniejsza - 40 osób.

Jak przyznaje nowy mistrz świata, w trambambuli przede wszystkim chodzi o dobrą zabawę, bo wielkich pieniędzy jeszcze (?) zarobić się nie da. Jak mówi Kubiatowicz:

Polska czołówka stara się traktować to zawodowo, przed turniejami ćwiczę po 4-5 godzin dziennie, a do tego dochodzi jeszcze przygotowanie fizyczne i wytrzymałościowe. Jakieś pieniądze z tego są, ale wyżyć się nie da. Nagroda za zwycięstwo w Austrii wyniosła... 200 euro, czyli zwróciły się koszty przejazdu, wpisowego i pobytu.

Ile lat trzeba trenować by zostać mistrzem? Kubiatowicz gra już szósty rok, w Polsce w jego ślady próbuje iść kilkaset osób - regularnie spotykających się na meczach lig regionalnych i mistrzostwach Polski. Tacy nowicjusze jak my strzelają kalafiory (lub kartofle - bramki przypadkowe, odbitki itp.), ci bardziej wytrenowani - snejki (środkowy napastnik wysuwa piłkę w lewo lub prawo i strzela dokonując obrotu) i - uwaga - śmiechawki (po szybkiej wymianie podań, skrajnym piłkarzykiem gra się do środkowego, a ten oddaje zaskakujący, bo wolny plasowany strzał). Najważniejsze, że zarówno zawodowcom, jak i amatorom, gra sprawia olbrzymią frajdę.

Na koniec, dawka prawdziwego piłkarzykowego kunsztu.

Bartosz Nosal

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.