Phelps to największy farciarz wszech czasów

Jedna z najpopularniejszych postaw w sporcie to ''bij mistrza''. Przeciwnikom Michaela Phelpsa wyszła ona kiepsko w Pekinie, dlatego ze zdwojoną siłą zaatakowali po zakończeniu igrzysk. Wczoraj pisaliśmy o dziesięcioboiście Brianie Clayu, który generalnie stwierdził, że odpowiednikiem Phelpsa w świecie ryb może być co najwyżej leszcz, bo amerykański multimedalista nie znajdzie się na prestiżowym opakowaniu płatków Wheaties. Teraz uderzył jeden z jego największych rywali z basenu olimpijskiego, Eamonn Sullivan, który uważa, że Phelps pobił rekord Mike'a Spitza, bo... miał szczęście.

Był w tym wszystkim element szczęścia.

- obwieścił światu Sullivan. Najwięcej szczęścia Phelps miał oczywiście na 100 metrów motylkiem, gdzie pokonał Serba Cavicia o 0,01 s.

'Phelpsy' wziął kolejny zamach a Cavic podpłynął pod wodą i jak się okazało ramiona Phelpsa dobiły do mety szybciej. Phelps podjął właściwą decyzję a jego przeciwnik złą. Gdyby jednak Phelps podjął inną decyzję, mógłby nie mieć tyle szczęścia, zająłby drugie miejsce i tylko wyrównałby rekord Spitza. Nie mówię, że nie zasłużył, uważam, że zrobił wszystko co mógł by zdobyć te złote medale i udało mu się to, jednak jednocześnie miały miejsce małe błędy ze strony innych, które pozwoliły mu to osiągnąć.

Czyli nie tylko szczęście, ale także błędy rywali dały Michaelowi Phelpsowi rekordowe osiem złotych medali. Farciarz.

Jasne, że Cavica pokonał minimalnie, jasne, że nie miałby złota w sztafecie gdyby nie oszałamiający finisz Jasona Lezaka, mimo wszystko podsumowanie jego występu jako szczęśliwego śmierdzi nam klasycznym przypadkiem zazdrości i coś nam mówi, że nie tylko o sukcesy w basenie .

Sullivanowi, który odgraża się, że on i inni pływaccy sprinterzy, jeszcze Phelpsowi pokażą, życzymy, żeby zamiast mówić o szczęściu Phelpsa zajął się życzeniem mu wielkiego pecha. Inaczej znowu mu się uda i fartem zgarnie jakieś złoto.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.