Poligon: Puchar dla każdego

We wtorek rozlosowano pary 1/16 Pucharu Polski. Mecze odbędą się 24 września, a najciekawiej zapowiadają się oczywiście mecze między drużynami z ekstraklasy. ''Poligon'' czeka jednak na inny mecz, w którym trzecioligowa Nielba Wągrowiec podejmować będzie Polonię Warszawa.

Rozgrywki pucharowe zawsze niosły ze sobą ryzyko i urok niespodzianki. Wielkie pieniądze, wielomilionowy budżet i transfery graczy z czołówki często okazywały się niewystarczające, gdy naprzeciwko stawała drużyna może biedna i grająca trzy klasy niżej, ale za to ambitna i wychodząca z założenia ''Co nam szkodzi? Sam fakt, że doszliśmy tak daleko to nieprzytomne jaja, więc dawajcie, chłopaki i co będzie, to będzie''.

W przypadku Pucharu Polski taka sytuacja jest nie tylko normalna, ale wręcz historycznie uzasadniona - w finale pierwszych rozgrywek we wrześniu 1926 roku spotkały się zespoły Wisły Kraków i Sparty Lwów. Wisła - wiadomo, ścisła krajowa czołówka, za rok zostanie pierwszym mistrzem Polski wyłonionym w rozgrywkach ligowych. Sparta w momencie rozgrywania meczu finałowego brała udział w rozgrywkach B-klasy (w półfinale wygrała 1:0 z poznańską Wartą) . Na boisku różnicy klas rozgrywkowych zupełnie nie było widać. Pierwsi gola zdobyli gracze Wisły, ale Sparta wyrównała jeszcze w pierwszej połowie i wynik remisowy utrzymywał się do ostatniej minuty. Od sprawienia sensacji dzieliły lwowian 23 sekundy - tyle bowiem zostało do końca regulaminowego czasu gry, gdy gola dla Wisły zdobył Henryk Reyman.

Była to pierwsza i jedyna przedwojenna edycja Pucharu Polski. Najpierw PZPN i kluby zaabsorbowane były tworzeniem profesjonalnej ligi, potem kwestiami coraz lepiej grającej reprezentacji. Liczyło się zwycięstwo, liczyło się mistrzostwo kraju, a czysto honorowe rozgrywki o symboliczną nagrodę pociągały niewielu i jeśli je rozgrywano - zazwyczaj miały zasięg regionalny.

Rozgrywki pucharowe wznowiono po wojnie i to od razu z wielką pompą - decyzją PZPN zdobywcy Pucharu Polski przyznano tytuł mistrzowski. Dlatego też mistrzem Polski za rok 1951 nie została Wisła Kraków, która wygrała rozgrywki ligowe, ale Ruch Chorzów, który pokonał Wisłę 2:0 w finale rozgrywek pucharowych. Na szczęście to karkołomne rozwiązanie regulaminowe zastosowano tylko raz i od następnego sezonu mistrz Polski wyłaniany był w rozgrywkach ligowych, a Puchar stanowił odrębne rozgrywki z własną nagrodą i własny tytułem.

Na pewno wpływ na podniesienie rangi rozgrywek Pucharu Polski miał fakt, że idea rozgrywek, rozpoczynanych od najniższych klas rozgrywkowych i dających możliwość uczestnictwa na równych prawach jak największej liczbie klubów i piłkarzy była ''zgodna z ogólno, wicie, tendencjo socjalistyczno i żywotnymi, rozumicie, interesami mas grających''. Pomijając jednak wszelkie konotacje polityczne - rozgrywki pucharowe stanowiły sporą szansę dla zawodników i klubów. Grające w swoich drugich czy piątych ligach, niewychylające nosa z A-klasy drużyny dostały bowiem możliwość spotkania na boisku zespołów wyżej notowanych.

Wystarczyło sprężyć się na dwa-trzy mecze, wystarczyło mieć odrobinę szczęścia by ze szczebla regionalnego awansować wyżej i zagrać z Cracovią, Polonią Warszawa, a może nawet - ależ, co też panu przychodzi do głowy, panie prezesie, gdzież nam na takie szczyty? - Górnikiem Zabrze, Legią Warszawa czy Wisłą Kraków. I to na własnym boisku, bo regulamin rozgrywek sprzyjał słabszym - mecz rozgrywano na boisku niżej notowanej drużyny.

Już druga powojenna edycja Pucharu Polski przyniosła sensację: do finału awansowały rezerwy Legii Warszawa (pierwszy zespól odpadł w 1/8), pokonując po drodze Ruch Chorzów, Górnika Zabrze i Wisłę Kraków. Puchar, co prawda, zdobyła Polonia Warszawa, wygrywając w finale 1:0, a warszawskie rezerwy po zasileniu graczami pierwszego składu, rezerwami już za bardzo nie były, ale nie bądźmy drobiazgowi. Zapis w annałach ''Finał Pucharu Polski - Polonia Warszawa - Legia II Warszawa'' brzmi dziwnie dumnie.

Nie był to zresztą jedyny przypadek, gdy rezerwy klubowe okazywały się skuteczniejsze od gwiazdek z pierwszego zespołu: w 1975 roku w finale Pucharu Polski grały rezerwy ROW Rybnik, a w 1993 - druga drużyna Ruchu Chorzów.

Do sporej sensacji - bodaj czy nie największej w historii rozgrywek pucharowych - doszło w sezonie 1964/65. W jednej połówce drabinki jak burza szedł Górnik Zabrze, w drugiej... trzecioligowi Czarni Żagań. Pewnie każdy ich mecz wyglądał tak samo: przeciwnik przyjeżdżał, rozglądał się, chichotał cichutko: ''Ty ,Zenuś, popatrz, jakie tu mają trybuny... i te stroje, o ja przepraszam...'' - po czym dostawał szybkie baty i jechał do domu, dziwiąc się, że to już dla niego koniec występu w Pucharze Polski.

Czarni wyeliminowali Karolinę Jaworzyna Śląsk, Start Łódź, Pogoń Szczecin, Polonię Bytom, Wisłę Kraków i ŁKS Łódź - by w finale spotkać się z rządzącym wtedy w polskiej piłce Górnikiem Zabrze. Przegrali 4:0 (trzy bramki strzelił Ernest Pohl), ale do historii przeszli. Kto wie, może przeszliby nawet do historii piłki europejskiej, bo z racji występu w finale Pucharu Polski przysługiwało im prawo gry w Pucharze Zdobywców Pucharów (Górnik Zabrze jako mistrz Polski grał w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych). Niestety PZPN uznał, że Czarni Żagań są za słabi, a ich występ może skompromitować polską piłkę i postanowił do rozgrywek międzynarodowych zgłosić Legię Warszawa, na co z kolei nie zgodziła się UEFA. Miejsce w pucharach przepadło, a Czarnym odebrano możliwość sprawienia kolejnej sensacji.

Sensacyjnych finalistów było jeszcze paru: w 1967 roku trzecioligowy Raków Częstochowa dzielnie bronił się przed atakami Wisły Kraków, by dopiero w dogrywce ulec 0:2. W sezonie 1974/75 Stal Rzeszów nie tylko wywalczyła awans do I ligi, ale zdobyła Puchar Polski (pokonując rezerwy ROW Rybnik - mecz musiał stać na niesamowitym poziomie), w 1992 roku dopiero rzuty karne rozstrzygnęły finałową rywalizację między Górnikiem Zabrze a drugoligową Miedzią Legnica. Na korzyść drugoligowej Miedzi, dodajmy.

W dwóch ostatnich przypadkach żaden ''leśny dziadek'' z PZPN nie próbował już majstrować: Stal Rzeszów i Miedź Legnica zagrały w pucharach międzynarodowych i żadnego wstydu polskiej piłce nie przyniosły. Stal wyeliminowała Skeid Oslo (4:0, 4:1), by odpaść z walijskim Wrexham (0:2, 1:1), a Miedź przegrała (0:1, 0:0) z AS Monaco.

Sensacją innego rodzaju był finał Pucharu Polski w 1998 roku, kiedy to Amica Wronki pokonała drugoligowe Aluminium Konin 5:3, a emocje piłkarskie blakły wobec oskarżeń o kupienie przez Amikę meczu i sędziego (w hurcie pewnie taniej).

Wspominaliśmy o meczach finałowych, ale przecież podobnych sensacji na miarę lokalną było o wiele więcej. W każdym regionie zdarzały się przypadki, gdy drużyna notowana o wiele niżej lała faworyta i pewnie do dziś opowiada się o tych meczach legendy. Czasem takie legendy opowiada się nawet o meczach przegranych.

W sezonie 1984/85 sensacją rozgrywek pucharowych stała się Jadowniczanka, drużyna z małej miejscowości w okolicach Brzeska. Jadowniczanka pokonała w rozgrywkach wyżej notowane kluby: Wisłokę Dębica, Górnika Knurów i Błękitnych Kielce i w kolejnej rundzie musiała zmierzyć się ze zdecydowanie najlepszym polskim zespołem początku lat 80. - Widzewem Łódź. Mecz w Jadownikach oglądało 12 tysięcy widzów (niektóre drużyny ekstraklasy wzdychają teraz z zazdrością). Wygrał oczywiście Widzew i to dość wysoko - 7:1, ale nie miało to żadnego znaczenia - przez parę dni Jadowniki były na pierwszych stronach gazet, wspomnienia zostały i pojedźcie tam dziś, a na pewno usłyszycie: ''Panie, pewnie, że byłem! Taki berbeć, dziesięć lat miałem, a tu Wójcicki, Dziekanowski, Wraga, Smolarek! Tuśmy siedzieli, o-o-, tu... a sąsiad to na drzewo nawet wlazł, żeby lepiej widzieć!''. Dla porządku - Widzew zdobył wtedy Puchar Polski, pokonując w finale GKS Katowice.

''Jest w orkiestrach dętych jakaś siła'' - w rozgrywkach pucharowych podobnie. Dlatego 24 września ''Poligon'' będzie trzymał kciuki za Nielbę Wągrowiec, która już zdołała sprawić niespodziankę, eliminując Śląsk Wrocław. Może powtórzy się przypadek Czarnych Żagań? A może nawet Miedzi Legnica? W takich niespodziankach i sensacjach także tkwi urok sportu. Może nawet przede wszystkim w nich.

Andrzej Kałwa

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.