Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Killer Kowalski

Swego czasu fascynowaliśmy się polskim wpływem na wrestling. Jej efektem był tekst poświęcony Abe'owi Colemanowi. Zastanawialiśmy się wtedy czy nie opisać innej legendy tego zaoceanicznego teatru - Killera Kowalskiego, czego finalnie nie zrobiliśmy. Kiedy jednak 30 sierpnia tego roku Kowalski ostatecznie zszedł z ringu zwanego życiem, uznaliśmy, że to wreszcie odpowiednia pora, by uhonorować go odcinkiem naszego cyklu.

Killer Kowalski, jeszcze jako Edward Walter Spulnik, w przeciwieństwie do Colemana, na świat przyszedł już poza granicami Polski - w kanadyjskim Windsor. Lekarz odbierający pamiętnego dnia 13 października 1926 roku poród jeszcze uszedł cało, jednak wtedy właśnie na świat przyszedł człowiek, który nigdy później już nie dał się tknąć bezkarnie.

Już w wieku 14 lat Spulnik, potomek polskich emigrantów, mierzył 193 cm i większości swoich rówieśników mógł klęcząc napluć na głowę. Zamiast jednak wykorzystać swoje fizyczne atuty w sporcie, Edward wybrał karierę inżyniera elektryka i w celu kształcenia się w tym kierunku wyjechał na studia na Uniwersytecie Detroit. Żeby zapłacić za naukę, musiał podjąć pracę. W Detroit miał do wyboru tylko zostać hokeistą albo robić w przemyśle samochodowym - skończyło się na zarobkach rzędu 50 dolarów tygodniowo w fabryce Forda. Pewnie nie lubił Detroit Red Wings.

Szczęśliwie dla siebie i tysięcy zaoceanicznych kibiców wrestlingu, Spulnik usłyszał jednak pokątnie, że całkiem nieźle można zarobić na wrestlingu, gdzie byłby w stanie wykorzystać swoją posturę. Uniwerek zamienił więc na szkołę zapasów i życia, a śrubokręt zamienił na ringową postawę zwaną ''tygrysimi pazurami'', która już niedługo miała śnić się jego wielu obolałym przeciwnikom.

Pod koniec lat 40. Spulnik objawił się światu jako Tarzan Kowalski vel Herkules Kowalski vel Killer Kowalski. Od razu zaczął wzbudzać niesamowite zainteresowanie fanów, stając się jednym z najbardziej rozpoznawalnych '' czarnych charakterów '' całej zabawy. W ugruntowaniu tego emploi (trudne słowo na dziś, nie mylić z tym ) pomagał mu przypadek. Tak jak wtedy, gdy podczas walki z Yukon Erikiem, niechcący złapał za jego ucho i urwał jego fragment. Potem Kowalski odwiedził go w szpitalu, gdzie obaj śmiali się z tego wypadku. Prasa jednak zrobiła z naszego małego bohatera potwora, który celowo wziął sobie na pamiątkę kawałek Erica i potem jeszcze złowieszczo śmiał się z tego w szpitalu, a jego przeraźliwy i mroczny rechot niósł się kilometrami, wybijając szyby w okolicznych kościołach.

Killer bardziej lub mniej świadomie, za to bardzo skutecznie, dbał o swoją reputację ringowego zakapiora. W 1958 jego walkę w Bostonie gościnnie sędziował legendarny bokser Jack Dempsey. Najwyraźniej był arbitrem nieudolnym, pechowym albo po prostu nie spodobał się Kowalskiemu, bo ten kopnięciem w przeponę wysłał wielokrotnego mistrza świata do szpitala. Emerytowany pięściarz nie chował jednak urazy i obaj panowie twierdzili, że uderzenie nie było celowe, a wypadki chodzą po ringach . Czy zapaśnikowi przebaczyła także jackowa przepona, nie wiadomo.

Czasem poważnych zmian dla Killera stały się lata sześćdziesiąte. Po zdobyciu sławy i fury różnych lokalnych mistrzowskich pasów, do swych osiągnięć dorzucił tytuł podobno jedynego wśród zapaśników wegetarianina. Oficjalnie został też Wladkiem Kowalskim. W 1963 zmienił bowiem imię i nazwisko , by brzmiały groźniej. Trochę to dziwne jak na faceta o ksywie Killer. W tym samym roku nasz nie do końca mały bohater ze swym nowym nazwiskiem i starymi dobrymi tygrysimi pazurami zawitał do największego wrestlingowego cyrku - dzisiejszej WWE (wtedy WWWF). Na szczyt nie udało mu się jednak dotrzeć, bo na tronie wygodnie rozsiadł się Bruno Sammartino, który pas mistrza dzierżył niemal tak długo, jak Józef Cyrankiewicz tekę premiera.

Kowalski nie był także w stanie sprostać kolejnemu czempionowi - Pedro Moralesowi. Zwyciężył za to dziennikarza, który podczas talk-show zirytował Killera, dzięki czemu poczuł na własnej skórze jak działa Uścisk Pazurów. Brak sukcesów indywidualnych nadrabiał jednak w drużynie. Jeszcze w 1963 razem z dżentelmenem o uroczym pseudonimie Gorilla Monsoon wywalczył mistrzostwo drużynowo. Sukces powtórzył po 13 latach, już jako 60-latek zwyciężając u boku swego wychowanka - Big Johna Studda. Rok później zdecydował się zakończyć karierę i poświęcić wyłącznie uczeniu innych, jak, ku uciesze publiczności, bić ludzi. Z jego szkoły, prócz wspomnianego Studda, wyszło wiele gwiazd zaoceanicznych zapasów. Przede wszystkim Triple H - 12-krotny mistrz WWE i dobry kumpel jednego z naszych ulubionych wokalistów . To właśnie najsłynniejszy uczeń Killera przedstawił swego mistrza, gdy w 1996 Kowalskiego wprowadzano do Hallu Sław WWE. W 2003 Wladek postanowił odejść z wrestlingowego biznesu, w którym tkwił przez 60 lat. Dzięki temu miał czas na grę w teledyskach...

... i tak przyziemne sprawy jak ślub. Po raz pierwszy ożenił się dopiero w 2006 roku, a oświadczyny były dla jego ukochanej zaskoczeniem na miarę transferu Piotra Włodarczyka do Barcelony. Niestety żona nie była jedynym problemem sercowym Killera. 8 sierpnia 2008 Kowalski przeszedł poważny zawał i w ciężkim stanie wylądował w szpitalu. Zmarł 30 sierpnia po odłączeniu od aparatury podtrzymującej życie. Teraz ma całą wieczność, by u góry popularyzować dyscyplinę, której poświęcił większość swego życia. I którą uczynił sławną. Tak zresztą jak i ona jego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.