Dobry pomysł, zły pomysł: Teraz spacer po polu minowym

Jeśli się zastanowić, mimo ciężkiego kaca po głupiej porażce i koszmarnym błędzie Boruca, sytuacja wcale nie jest beznadziejna. Niestety, środowy mecz uświadomił nam też kilka przygnębiających prawd o naszej reprezentacji. Jak tę, że nikt nie potrafi sprawić nam takich kłopotów, jak my sami.

Dobry pomysł: Nie panikować. Zanim zaczniemy myśleć o środowym meczu warto spojrzeć w tabelę. Jesteśmy na drugim miejscu i mamy dwa punkty straty do lidera - to tyle co nic. W dodatku grupa jest niesamowicie wyrównana - Słowacy mają 9 punktów, Słowenia i my - 7, Czesi przy jednym meczu mniej - 4. Tu jeszcze każdy straci punkty i sytuacja nie raz się zmieni, zwłaszcza, że Irlandia Północna też jeszcze zapewne namiesza. Wcale nie musimy patrzeć na innych i kalkulować, po prostu po czterech kolejkach eliminacje zaczynają się od początku.

Zły pomysł: Nie wściekać się. Zanim zaczniemy myśleć o środowym meczu warto spojrzeć w tabelę. Mogliśmy i powinniśmy być liderem z trzema punktami przewagi nad Słowenią, czterema nad Słowacją i sześcioma (przy jednym meczu więcej) nad Czechami. Wtedy to my mielibyśmy w rękach wszystkie atuty, a droga do RPA byłaby wielką czteropasmową autostradą. Dziś jest leśną ścieżyną, wiodącą przez chaszcze, w których siedzą zbóje, w dodatku upstrzoną wilczymi dołami. A wszystko przez - nie znajdujemy innego słowa - gigantyczne frajerstwo naszych piłkarzy.

Dobry pomysł: Wybaczyć Borucowi. Zanim ogłosimy Artura Boruca najgorszym bramkarzem reprezentacji ever, nieruchawym grubasem, który w dodatku zamiast grać, myśli w bramce o wszystkim, tylko nie o tym, co powinien zrobić, przypomnijmy sobie, ile ta kadra mu zawdzięcza. Choć wydają się już z epoki przed wynalezieniem koła, przypomnijmy sobie jego natchnioną grę na Euro, jego fantastyczne interwencje zaledwie cztery dni temu w meczu z Czechami. Takie błędy zdarzają się najlepszym bramkarzom świata - ot, choćby Petrowi Cechowi w meczu z Turcją na Euro. Boruc, zamiast kryć się i unikać rozmowy, natychmiast po meczu wziął winę na siebie i przeprosił, czym udowodnił, że ma jaja. Jasne, można go ukrzyżować gwoli upuszczenia emocji, ale do mundialu raczej nas to nie przybliży. A czy trenerzy nie powinni się jeszcze raz zastanowić nad obsadą bramki - to już kwestia osobna. Do następnego meczu o punkty blisko pół roku - czasu na zastanowienie jest aż nadto.

Zły pomysł: Wybaczyć piłkarzom. Bez bawienia się w indywidualne rozliczenia, bo raz może zawalić jeden, raz drugi. Gorzej, że nasza kadra po raz kolejny pokazała jak chimeryczną jest drużyną. Cztery dni po kapitalnym meczu oglądaliśmy bezładną i bezradną kopaninę, w której nikt nie miał pół pomysłu na to, co zrobić z piłką. Nie istnieje racjonalne wytłumaczenie, które byśmy zaakceptowali. Ani ''sobotni mecz kosztował nas wiele sił'' - bo tak mógłby się może tłumaczyć 40-letni Paolo Maldini, a też się nie tłumaczy. Ani tradycyjne ''rywal postawił twarde warunki'', bo rywal nie postawił żadnych warunków - to Polacy nie zrobili nic, żeby mu grę utrudnić. Pressing? Fuj, dla nudziarzy. Prostopadłe podania? Bez sensu, przecież to się można na spalonym dać złapać. Gra bez piłki? Daj pan spokój, przecież to trzeba biegać - tylko się spocić i przeziębić można. Może to jest jeden z powodów, dla których w poważnych ligach polskich piłkarzy nikt nie chce. Kiedy naturalny rytm meczowy to właśnie granie co trzy dni, na co komu zawodnik, który co najmniej połowę meczów w sezonie sknoci?

Dobry pomysł: Wierzyć. Że taki mecz już się nie powtórzy. W zasadzie dziwne, że czekaliśmy na niego tak długo, bo nie przypominamy sobie takiego horroru w wykonaniu naszej kadry. Mecz z Austrią na Euro to jednak nie to samo, mecz z Niemcami na mundialu tym bardziej, bo remis nie dawał nam nic poza satysfakcją. W takich okolicznościach wygrane mecze przegrywały drużyny dużo lepsze od naszej. Zdarza się. Najgorsze, co można zrobić, to załamywać ręce. Trzeba powiedzieć sobie ''trudno, stało się'', podnieść głowę i walczyć, bo wszystko jest jeszcze do odrobienia.

Zły pomysł: Nie bać się. Że te idiotycznie stracone punkty okażą się kluczowe. Środą porażką zmniejszyliśmy sobie margines błędu praktycznie do zera. Kolejne mecze dopiero na wiosnę - z Irlandią Północną i San Marino. I musimy w nich zdobyć sześć punktów. Nie cztery, nie trzy, ale sześć. Reszta eliminacji to już teraz spacer po polu minowym - jeden fałszywy krok i do widzenia. Szkoda, że ten spacer zorganizowaliśmy sobie własnym ciężkim frajerstwem.

Copyright © Agora SA