Poligon: Bardzo proszę pamiętać, że ja byłem przeciw

To już w czwartek. W czwartek ''oczy całego piłkarskiego świata skierowane będą'' na salaterki z sałatkami i urnę z głosami. Na urnę zwłaszcza - nikt jej z oczu nie spuści i to wcale nie jest żadna aluzja, Boże broń. A ''Poligon'' będzie miał w nosie i właśnie upycha szpary desinteressementem.

Bo te wybory tak naprawdę niczego nie zmienią, a jedyna różnica pomiędzy nimi, a tymi, które wyniosły do władzy Michała Listkiewcza, sprowadza się do prostej konstatacji, że wtedy można było mieć nadzieję, iż zmiana wierchuszki pociągnie za sobą zmiany strukturalne. Ktoś taką nadzieję ma dzisiaj? To proszę bardzo: Gabinet Osobliwości jest tam, pierwsze drzwi na lewo, pytać o pana Władzia, on pokaże, w której gablotce powinni Państwo stanąć.

Na Walnym Bankiecie Wyborczym delegaci Polskiego Związku Piłki Nożnej wybiorą sobie nowego prezesa. Wiele razy ''Poligon'' i inne media (korekta proszona jest o niezmienianie kolejności) zajmowały się tą sprawą, opisywały kandydatów, rozważały ich szanse, ich kompete... dobra, nie przesadzajmy: ich umiejętności, zastanawiały się, który byłby lepszy i kto z kim mógłby współpracować, a kto z kim nie. Dyskusja merytoryczna robiła jednak za Dziewczynkę z Zapałkami - stała na mrozie i pukała w drzwi, ale nikt jej nie chciał wpuścić, a zresztą nie miało to żadnego znaczenia, bo ani delegaci na Walny Bankiet nie byli zainteresowani dyskusją, ani media, ani kibice. Cała kampania wyborcza sprowadzała się do wzajemnego opluskwiania, szukania haków, oskarżania kolejnych kandydatów o mniej czy bardziej uzasadnione braki, wykroczenia, przestępstwa, przewały i tachle.

A w centrum kampanijnego bajorka pływał sobie prezes Listkiewicz i odgrywał wuja Warrena ze ''Spadkobierców'' : ''Co się stało?'' - dopytywał się stroskanym głosem - ''Dlaczegóż kłócicie się, moje dzieci? Pogódźcie się - niech zwycięży wasze wewnętrzne dobro, niech pogodzi was koniaczek pod plasterek szyneczki parmeńskiej i współczucie dla mojego trudnego losu''. Po czym zaczynał opowiadać, że popiera kandydata, którego nie popiera, bo nie popiera tego, którego by poparł, a tak w ogóle to oni wszyscy są bardzo cieniutcy i do chrzanu. Można by napisać, że był to wręcz podręcznikowy przykład szczucia kandydatów na siebie, ''divide et impera'' na typową miarę PZPN, ale prezes Listkiewicz znowu zacznie płakać, że go nie lubią, krzywdzą oraz buuu, więc sobie darujmy. Krokodyl jaki jest - każdy widzi.

Wybory... Wybór to może być między dżumą a cholerą, a tu mamy same dżumy.

Kandydat numer jeden: wieloletni apara... przepraszam: działacz związkowy, równie odpowiedzialny za sytuację w PZPN, jak prezes Listkiewicz i przez lata niezamierzający kiwnąć palcem, a obecnie opowiadający o konieczności ''integracji środowiska''. W ostatnim momencie oklejony zarzutami prokuratorskimi o nieprawidłowości finansowe, ale to czysty przypadek, z którym ani konkurenci, ani prezes Listkiewicz nie mają nic wspólnego, bo przecież niejeden człowiek ma na drugie imię ''Życzliwy''.

Kandydat numer dwa: chodząca przeciętność, która wsławiła się tym, że się niczym nie wsławiła i proszę nie opowiadać, że król strzelców sto lat temu, bo nie mówimy o kandydowaniu na napastnika w oldbojach, tylko na prezesa Związku. A na polu działalności publicznej kandydat numer dwa wyróżnił się jedynie tym, że rozbawił publiczność starannym ukrywaniem swojego programu przed zakusami wrogich sił, które knuły i czyhały. Ostatnio konkurencja... przepraszam: oczywiście, nieznani sprawcy... przykleili mu jeszcze jakiś niewyraźny transfer, który miał być bezgotówkowy, a podobno okazał się wprost przeciwnie. Ech, działacz działaczowi działaczem...

Kandydat numer trzy: podobnie jak kandydat numer dwa miał osiągnięcia piłkarskie w epoce górnej kredy, ale kiedy przyszło do trenerowania, rozkładał ręce i kluby. Reprezentacji nie rozłożył, albowiem szybko obraził się na krytyków i opuścił piaskownicę - podobno już tak ma. Chwalony jest za zdolności menadżerskie, ale złe języki syczą coś o wykorzystywaniu tych zdolności w sprawach klubu, którego był współwłaścicielem. Na jego korzyść przemawia fakt, że jako jedyny opublikował program, na niekorzyść - że program składał się z dwóch kilometrów bla-bla-bla i rewolucyjnego pomysłu związkowego biura podróży, że niby działacz nie harcerz i w pokoju dwuosobowym spać nie powinien.

Kandydat numer cztery: możemy próbować rozważać jego atuty i wady, możemy próbować analizować jego program, a raczej próbować poskładać w całość to, o czym opowiadał w wywiadach. To jest wolny kraj i wszystko możemy. Problem w tym, że kiedy zaczniemy - wyjdą nam same sprzeczności, argumenty z wtorku wykluczą argumenty z czwartku, a tezy ze środku zostaną obalone przez tezy z soboty. Całość sprowadza się do prostej, choć niezwerbalizowanej, sentencji: ''Ja wam pokażę''!. Kandydat należy bowiem do grona tych współpracowników prezesa Dziurowicza, którzy zostali wysiudani przez innych współpracowników prezesa Dziurowicza (w tym momencie prezes Listkiewicz rozgląda się wokół i pyta bezradnie ''Ale o co chodzi? Czy ktoś rozumie, o kim on mówi?'') i teraz bardzo chciałby się na odegrać. Na wszystkich. Oczywiście w imię dobra polskiej piłki, oczyszczenia, jasności... i tej... i tego... Panie Stasiu, gdzie ja położyłem karteczkę z tymi dyrdymałami dla mediów, nie widział pan?

Fajny wybór, nieprawdaż?

Ale to tylko jedna strona medalu. Tak naprawdę mniej istotne jest ''kogo wybierają'', a bardziej - ''kto wybiera''. Przecież o obliczu organizacyjnym polskiej piłki nie decyduje paru panów w miękkich fotelach przy Miodowej (''A ta szafa, Tadziu, to autentyczny Sztrosmajer''). Oni są tylko podsumowaniem i zwieńczeniem tego, co na dole, co w klubach ekstraklasy i pierwszej ligi, co w Okręgowych Związkach Piłki Nożnej. A co widzimy na dole, proszę szanownej wycieczki?

Całkiem niedawno odbywały się wybory prezesów OPZN-ów. W czternastu przypadkach (na 16) ponownie wybrano dotychczasowych prezesów. Zazwyczaj dotychczasowy prezes był jedynym kandydatem i zyskiwał poparcie w granicach 99 proc. Wydarzeniem wręcz symbolicznym były wybory w Pomorskim OZPN - wygrał je Henryk Klocek . Był jedynym kandydatem. Ktoś chciałby jeszcze porozmawiać o zmianach w związku czy od razu idziemy do kina ''na taki film, co pan jeszcze nie byłeś''?

Są, oczywiście kluby. Szeroka ława 16 klubów ekstraklasy i 18 klubów I ligi - prawdziwa husaria polskiego futbolu. Bezkompromisowe, dbające o dobro i pomyślność, szkolące młodszych i starszych, cierpiące z powodu działalności PZPN (O, to było dobre - powiedział organizator turnieju w Bogatyni , który ostatnio zmienił nazwę - tym mógłby pan zdobyć co najmniej trzecie miejsce). Pewnie dlatego, gdy przyszło do udzielania przedwyborczego poparcia - kluby ochoczo obdzieliły nim kandydatów z największymi szansami. Mogły poprzeć trzech - no to sporo poparło trzech. Niektóre kluby poparły dwóch najpoważniejszych kandydatów i z wyższością fukały na tych obrzydliwych asekurantów, którzy poparli trójkę. Tylko dwa kluby ekstraklasy wzruszyły ramionami i powiedziały, że mają w nosie taki wybór, a swoje ewentualne poparcie zostawią na moment tajnego głosowania, a nie na milusie deklaracje przy kawce, żeby sobie pan [tu wstawiamy nazwisko kandydata] nie pomyślał, że go nie lubimy, bo jeszcze sobie pomyśli i och-jejku, co to będzie. Czy wątek ''Kluby a zmiany w związku'' uważamy za zamknięty?

Zostaje 6 mandatów sędziowskich, futsalowych i kobiecych. Ciekawe, czy ktokolwiek na zjeździe zwróciłby uwagę na tych delegatów, gdyby nawet wystąpili z czymś nieprawomyślnie rewolucyjnym. Pytanie retoryczne, oczywiście.

Ale wyobraźmy sobie jednak, że dzieje się cud, Wielki A'Thiun wywraca się do góry nogami i wysyła w dotychczasowych działaczy PZPN w przestrzeń. W ślad za nimi lecą mandaty delegatów na Walny Bankiet, merytoryczne półmiski z sałatkami, okolicznościowe krawaty i koła zapasowe z wkładką walutową. Spełnia się marzenie milionów Polaków i ''rozpędzono darmozjadów''.

Co wtedy?

Kto wtedy?

Bo ktoś by musiał przecież. Ktoś musiałby zastąpić nie tylko tych kilkunastu działaczy na Miodowej, ale przede wszystkim tych, którzy pracują na dole. Bo polska piłka to nie tylko konfitury w Warszawie, choć tak to chyba widzą niektórzy politycy i kibice. Polska piłka to także układanie harmonogramu V-ligi, chodzenie na mecze B-klasy w charakterze obserwatora (i nie ma, że deszcz pada albo się nie chce), rozpatrywanie poważnych sporów proceduralnych, do których dochodzi, gdy zawodnik IV-ligowej FC Majonez-Futbolówka powie graczowi KS Pręt-Wkręt Małmazja, że jest głupi, a on mi wtedy, panie prezesie, powiedział i ja mu powiedziałem, a on mi machnął, tom go tak niechcący trącił... i on tak leżał, i robił ''hyyyyyy''. Więc ja się pytam za co przed wysoką instancję, skoro to on zaczął? - cała nudna piłkarska codzienność. I tak w kółko, za niekoniecznie wielkie pieniądze, a często i bez nich (co często powoduje, że zjazdowa sałatka i hotelowy pokój rzeczywiście są poważnym argumentem wyborczym).

Ktoś to przecież musi robić - i ''to'' w centrali, i ''to'' na dole. Sprowadzanie sytuacji w PZPN do prostego: ''Wymienim prezesa, szlachta na koń siędzie / ja z synowcem na czele i jakoś to będzie'' to - najłagodniej mówiąc - naiwność, a zresztą przerabialiśmy to w 1999 roku, prawda? Efekty na załączonym obrazu - wesołe oblicza czterech kandydatów i programowa tabula odraza.

Któż więc? Nie widać jakoś rzesz chętnych do pracy w klubach (zwłaszcza niższych lig), chętnych do działania w OZPN-ach, droga pozytywistyczna nie kusi ani polityków, ani kibiców, ani dziennikarzy. Nie ma chętnych do przejmowania wpływu na związek w najprostszy możliwy sposób. Och, najprostszy proceduralnie, bo oczywiście i niestety trzeba by się było napracować. Zdecydowanie łatwiej sprowadzać wszystko do związkowej centrali i postaci prezesa. Jakby te związkowe ''doły'' mogły wybrać jakiegoś innego...

Politycy od lat usiłują dobrać się do PZPN-u, a co próba to głupsza i bardziej nieudolna, media ciągle piszą o związku... na ostatnich, sportowych stronach, kibice domagają się rozpędzenia ''leśnych dziadków''. A tak naprawdę wszystko ogranicza się do przesuwania figurek, dyskusji czy lepszym kandydatem jest pan A, bo ma przedziałek, czy pan B, bo ma łysinkę.

Nie jest ważne, kogo jutro Walny Bankiet wybierze na swojego szefa. Równie dobrze delegaci mogą sobie wybrać triumwirat albo uznać, że co tydzień będą się przesiadać o jedno miejsce - tak, by każdy mógł przez parę dni być prezesem. Boniek, Kręcina, Lato, Jagodziński... naprawdę ktoś wierzy, ze to ma znaczenie? I to w sytuacji, gdy coraz bardziej prawdopodobne jest dogadanie się głównych kandydatów i wybory zamieniają się w dodatek do rumsztyku?

Źródło naprawy polskiej piłki leży na dole, w klubach i OPZN-ach. Że zarządzają nimi ''leśne dziadki''? ''Nie palcie komitetów - zakładajcie własne'', prawda?. Wystarczy ich zastąpić młodymi, rzutkimi kibicami polskiej piłki, którzy zajmą miejsce obśmiewanych pogrobowców patologii, społecznie rzucą się w wir pracy i nie dając się skorumpować, uzdrowią... halo?... Hej, dokąd!? Dlaczego wszyscy nagle uciekli? Halo, jest tu ktoś?... ciemność widzę...

W oczekiwaniu na wybór nowego prezesa posłuchajmy muzyki, która łagodzi obyczaje. Ze szczególnym uwzględnieniem ponadczasowego refrenu.

Andrzej Kałwa

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.