Skier cross to taka Formuła 1 bez formuły, bez jeden, bez samochodów, pit babes i Roberta Kubicy, ale za to z dużą ilością śniegu i liczbą nart z reguły dorównującą liczbie nóg. Czterech lub sześciu zawodników ściga się ze sobą, wyskakując na muldach i hopach, przy czym dwóch pierwszych awansuje do kolejnej rundy, a w przypadku finału oczywiście kasuje nagrody pieniężne i medale. Cała jamajska kadra narciarska składa się jak na razie tylko z Errola Kerra, Gregga Samuelsa i, jak widać, wielu powtórzonych liter. Chwilowo, z przyczyn obiektywnie niezależnych, takich jak chroniczny brak śniegu, przyszli olimpijczycy trenują w Stanach Zjednoczonych. Kerr jeździł nawet w amerykańskich barwach dla USA na ostatnich Winter X Games (zajął piąte miejsce), teraz jednak, jak twierdzi, ''pragnie reprezentować kraj swojego ojca''. Nie wiadomo, jaki wpływ ma na to faktycznie patriotyzm po mieczu, dużo większa łatwość w przejściu krajowych eliminacji olimpijskich, a jaki uwielbienie dla reggae, ale nowo sformowanej drużynie życzymy wszystkiego najlepszego. Chociaż wątpimy, żeby jamajskim skier crosserom udało się przebić popularnością ich bobslejowych poprzedników. A już na pewno, niestety, nie doczekają się filmu o sobie z Johnem Candym .
A tak trenuje bez śniegu statystyczny jamajski narciarz (w roli statystycznego jamajskiego narciarza Errol Kerr, który przy okazji opowiada o tym, czemu reprezentuje karaibską wyspę i o innych Ważnych Rzeczach):