Sędziowskie Wał(y)ujewy

Prawdopodobnie chwilę po tym, jak wymyślono boks, ktoś go urozmaicił tworząc ''sędziowskie wałki'' i werdykty mające się do walki jak Feel do Metalmanii.

Ostatnim tego przykładem jest starcie Holyfield - Wałujew , w którym zdaniem całego świata wygrał 46-letni Amerykanin. Niestety, to nie cały świat punktował pojedynek i wg dwóch z trójki sędziów to, że Bestia ze Wschodu dzielnie przez 12 rund nic nie robiła wystarczyło jej do zwycięstwa (jeśli mistrzem świata można zostać za nic nierobienie, to my jesteśmy wielokrotnymi czempionami wszystkich federacji ). Jako, że werdyktem wciąż jesteśmy sfrustrowani, oto lista największych ringowych przekrętów ostatnich lat. A przynajmniej tych, które najbardziej utkwiły nam w głowach .

Igrzyska w Seulu

Nasza przygoda z boksem, a raczej jego mroczną stroną, zaczęła się już na igrzyskach w Seulu w 1988 r. Wtedy to w przerwach między waleniem o ścianę kolejką elektryczną uczyliśmy się nowych sformułowań. Zwłaszcza takich jak ''ustawiona walka'', ''ściany pomagają gospodarzom'' czy ''sędzia kalosz''. Ci, którzy punktowali bokserskie pojedynki na tych igrzyskach uparcie próbowali udowodnić wszystkim, że nawet zatrudniony w ramach programu równych szans niewidomy sędzia bokserski może się odnaleźć na takiej imprezie. Nawet gdyby z którego z Koreańczyków zostały tylko dwa siekacze, wygrałby on walkę na punkty. Szczytem wszystkiego był olimpijski finał pomiędzy Royem Jonesem Jr i Park Si-Hunem. Ten drugi w ringu nie zachowywał się jak Hun, a raczej jak członek jakiegoś plemienia z ''Settlersów''. Okładany niemiłosiernie przez Amerykanina najbardziej zdziwił się swym tryumfem i zamiast się cieszyć zaraz po werdykcie uciekł. Niestety w kolejnych latach wcale nie było dużo lepiej.

Maciej Zegan vs Artur Grigorian

W styczniu 2003 Polak przez 12 rund gonił po ringu mistrza świata federacji WBO. Dwóch z trzech sędziów uznało jednak, że Uzbek uciekał na tyle efektownie, że należy mu się zwycięstwo. Werdykt został wygwizdany nawet przez przychylną Grigorianowi niemiecką publiczność, a grupa, w której walczył (Universum Box Promotion) przeprosiła za decyzję sędziów i przyznała, że wygrać powinien Zegan. Obiecano też rewanż, a jedyną kwestią było to ''kiedy i gdzie''. Niestety, okazało się, że ''nigdy i nigdzie''.

Oscar de la Hoya vs Felix Sturm

W czerwcu 2004 Złoty Chłopiec wrócił na ring po 7-miesięcznej przerwie i w ramach relaksu miał zjeść młodego Niemca i zabrać mu pas WBO. Problemem było tylko to, że ktoś zapomniał powiedzieć o tym Sturmowi, który okazał się wyjątkowo niestrawną przekąską. Przed werdyktem wszyscy byli przekonani, że dojdzie do sensacji. No i w pewnym sensie mieli rację, bo w kontekście przebiegu meczu zwycięstwo de la Hoi było tak sensacyjne, jakby w ostatniej części Harry'ego Pottera okazało się, że mały czarodziej jest pokemonem. Jedynym uzasadnieniem wiktorii Oscara może być chyba tylko to, że ożył w końcówce walki, a zestawienie słów Sturm i Niemiec wyjątkowo źle się sędziom kojarzyło.

Dariusz Michalczewski vs Julio Cesar Gonzalez

Tiger w październiku 2003 miał wyrównać rekord wszechczasów Rocky'ego Marciano i cieszyć się bilansem 49-0. Po walce wydawało się, że wszystko poszło zgodnie z planem. Sędziowie poczuli jednak kontynentalną solidarność, bo zwycięstwo Michalczewskiego wypunktował Niemiec, a Amerykanin i Kanadyjczyk wskazali Meksykanina, dzięki czemu Tiger zamiast rekordu miał doła. My zresztą też.

Dariusz Snarski vs prawie każdy

Snarski wyrobił sobie na Wyspach markę pięściarza walecznego, wymagającego, ale bez zabójczego ciosu. Dzięki temu prawie każda brytyjska ''wielka nadzieja białych'' na początku kariery walczy z nim. Większość takich pojedynków ma następujący scenariusz - Snarski goni rywala po ringu i niemiłosiernie tłucze, ale wg sędziów przegrywa, a publiczności jest głupio.

Andrzej Gołota vs John Ruiz

Może nie przekręt totalny, ale walka, po której nasze małe, biało-czerwone serduszka krwawiły długo i obficie. Może nie tak obficie, jak twarz Adamka podczas walki z Briggsem, ale zawsze. Podczas pojedynku z Ruizem Andrew dwa razy posłał aktualnego mistrza świata federacji WBA na deski i to już w drugiej rundzie. Polak zadał też 152 celne ciosy przy zaledwie 121 portorykańskiego pięściarza. Sędziowie uznali jednak, że śmieszniej będzie, jak przyznają zwycięstwo urzędującemu czempionowi i jak powiedzieli, tak uczynili. A numerem Bestii było dwa razy po 114:111 i raz 113:112.

Andrzej Gołota vs Chris Byrd

Pół roku wcześniej Wielka Nadzieja Białych walczyła z Chrisem Byrdem. Ponownie okazało się, że tam gdzie ludzkość widzi ciosy, tam sędziowie widzą raczej nicość, a tam gdzie ludzie widzą nicość, sędziowie widzą ciosy. Choć to Gołota miał w walce inicjatywę, a Byrd głównie bujał się na linach. Za wrażenia artystyczne przyznano mu remis.

Floyd Mayweather jr vs Oscar de la Hoya

Zeszłoroczny pojedynek Pięknego Chłopca ze Złotym Chłopcem miał być pięściarskim przewydarzeniem, walką stulecia i w ogóle najlepszym pojedynkiem od czasu rewanżowego starcia Skywalker - Vader. No i w sumie był, bo zawodnicy na pewno nie zawiedli. Ku zaskoczeniu wszystkich lepszy był Oscar, sędziowie jednak zlikwidowali dysonans poznawczy wskazując zwycięstwo Floyda, a de la Hoya wiedział, co trzy lata wcześniej czuł Sturm.

Lennox Lewis - Evander Holyfield I

W pierwszym pojedynku dwóch wielkich czempionów wydawało się, że z kompletem mistrzowskich pasów do domu powinien wrócić Anglik, tak się jednak nie stało, bo sędziowie wypunktowali remis - jeden z nich punktował 115:115, drugi twierdził, że wygrał Lewis, a trzeci, że Holyfield. Przynajmniej teoretycznie, bo owym trzecim była niejaka Eugenia Williams, która przyznała się, że pomyliła nazwiska i myślała, że Holyfield to ten z włosami. Widac kobieta przy sędziowskim stoliku to jeszcze większe zagrożenie niż kobieta za kółkiem.

Copyright © Agora SA