Kto stoi za Wielką Klapą Czterech Skoczni?

Równo 8 lat temu wszystko się zaczęło. Właśnie gdzieś pomiędzy konkursem w Innsbrucku a Bischofschofen wybuchła małyszomania. Wydawało się, że Turniej Czterech Skoczni będzie idealnym miejscem, by Adam w czasach wielkich kryzysów odbijał się od dna. Dlaczego zatem kolejne lata występów, to częściej wielki zawód?

Hipoteza nr 1 - Żyjemy wspomnieniami

Choć małyszomania trwała z małymi przerwami 6 lat, choć Adam w tym czasie dokonał wielu niesamowitych rzeczy, żyjemy wciąż TAMTYMI konkursami. To tamten Turniej Czterech Skoczni (2000/01) był kamieniem węgielnym wielkiej świątyni, którą Małysz skrupulatnie budował, a do której my gorliwie uczęszczaliśmy. Dlatego łatwiej jest nam znosić porażki Adama w konkursach drugorzędnych, dlatego za każdym razem, gdy zbliża się TCS, marzymy o tym, by Małysz był przed Ahonenem i Schmittem.

Hipoteza nr 2 - Małysz żyje wspomnieniami

"Kiedy Małysz jest w formie, trudno komukolwiek z nim wygrać" - to jeden z truizmów wypowiadanych przez sprawozdawców, z którym nie można się nie zgodzić. Ale Małysz ma jeszcze jedną przypadłość: "Kiedy jest bez formy, trudno mu pokonać samego siebie". A na Turnieju Czterech Skoczni Małysz ma do pokonania znacznie więcej, niż podczas drugorzędnych konkursów. Tu walczy ze swoją legendą, ze wspomnieniami - walczy, by świątynia nie zarosła mchem, by był w niej wciąż Bóg. Kapitulacja Adama właśnie w tym symbolicznym momencie - pomiędzy Innsbruckiem a Bischofschofen - nie pomoże w utrzymaniu wiernych.

Hipoteza nr 3 - Trenerzy żyją wspomnieniami

Po sezonie 2000/2001 tylko raz Małysz jechał na TCS jako murowany faworyt do zwycięstwa, a przegrał - w 2001 roku przed zawodami w Oberstdorfie miał już 6 wygranych konkursów, ale Turniej należał po prostu do Hannawalda. Później przez 7 lat trenerzy Małysza zachowywali się tak, jakby zawierzali powodzenie na TCS tylko tamtej legendzie, jakby wierzyli w ten wyświechtany "błysk" - tymczasem nie mieli racjonalnych podstaw, by liczyć na jego nadejście. Małysz jadący bez formy na Turniej Czterech Skoczni był jeszcze bardziej bez formy, niż w zwykłych konkursach (patrz: hipoteza 2).

Hipoteza nr 4 - TVP żyje wspomnieniami

Balon jest dziurawy od paru lat, tymczasem na specjalne okazje specjalna aparatura nadyma go i utrzymuje w takim stanie, jakby był szczelny. To oczywiste, że telewizji transmitującej zawody zależy na oglądalności. Oglądalność Turnieju Czterech Skoczni nie umywa się do oglądalności Adama w formie. Adam w formie na Turnieju Czterech Skoczni jest zatem czymś pożądanym przez telewizję. Telewizja nie zrezygnuje z transmitowania konkursów na żywo, na których w przeszłości stawał się cud. To może się przecież powtórzyć. Błędne koło sprawia, że telewizję jest uzależniona od Małysza, Małysz zniewolony przez telewizję, a widzowie skazywani rok rocznie na picie wody, która nie zamieniła się w wino.

Prawda zapewne leży gdzieś po środku. Nie zmienia to faktu, że rocznica małyszomanii znów jest słodko-kwaśna. Co gorsza, niedługo Turniej Czterech Skoczni przestanie się kojarzyć z czymkolwiek pozytywnym i stracą na tym wszyscy - kibice, trenerzy, telewizja. A Małysz skończy karierę.

Co zatem począć? Obejrzyjmy dzisiejszy, finałowy konkurs Turnieju Czterech Skoczni i sprawdźmy, czy ta dyscyplina nas w ogóle interesuje. Jeśli tak, oglądajmy skoki narciarskie, a nie Małysza.

Początek konkursu w Bischofschofen - 16.30. TVP.

spiro

Czytaj także:

Kruczek może być najgorszym trenerem Małysza w historii

Po co mówić, gdy ktoś skacze

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.