Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Polscy olimpijczycy z Berlina (część 1 z 2)

Zanurzając się w otchłań Internetu można znaleźć wiele ciekawych rzeczy - historię cegły od starożytności aż do dziś, oficjalne forum zespołu Coma, czy galerię mebli rattanowych. My z kolei, przybliżając Wam wciąż z uporem godnym lepszej sprawy i lepszych pieniędzy historie nieznanych (a szkoda) sportowców, zupełnym przypadkiem zaczęliśmy przeglądać skład polskiej reprezentacji olimpijskiej z igrzysk w Berlinie w 1936. Zszokowani natłokiem niesamowitych życiorysów, jakie się tam przewinęły postanowiliśmy poświęcić im zupełnie wyjątkowy, zbiorczy odcinek naszego cyklu.

Stara chińska klątwa mówi ''Obyś żył w ciekawych czasach''. Wydaje nam się jednak, że tak naprawdę mogła ona zostać wymyślona przez pierwsze pokolenia Polaków urodzonych w XX wieku, którzy załapali się na I wojnę światową, odrodzenie Polski, wojnę polsko-bolszewicką, przewrót majowy, narodziny jazzu i drugą próbę samobójczą zachodniej cywilizacji. Nic więc dziwnego, że dziwne koleje losu dotknęły, tak samo jak resztę społeczeństwa, także i polskich sportowców.

Henryk Chmielewski - bokser, znany z tego, że zasypywał przeciwników gradem trafień i nazywania się jak facet, przez którego harcerze już zawsze kojarzyć nam będą z szympansami . Urodzony w 1914 roku w Łodzi pięściarz już w wieku 17 lat został mistrzem Polski w wadze lekkiej. Kiedy tylko zaczął się golić i nieco podrósł, kolejne tytuły zdobywał już w wadze średniej - krajowy czempionat w 1933 i 1936 oraz wicemistrzostwo w 1935. Na berlińskich igrzyskach Chmielewski w ćwierćfinale zderzył się w epickim pojedynku z Amerykaninem Jamesem Clarkiem. Polak wygrał, jednak miał po tym starciu tak porozbijane ręce, że w półfinale nie dał rady Norwegowi Tillerowi, a do walki o brąz w ogóle nie stanął, zajmują więc ostatecznie 4. miejsce. Gdybyśmy byli Dariuszem Szpakowskim dodalibyśmy, że wywalczył lokatę najgorszą dla sportowca, ale że Dariuszem Szpakowskim (ani żadnym innym Dariuszem) nie jesteśmy, to tego nie dodamy.

Chmielewski, gdy nie boksował był mistrzem farbiarskim, kiedy boksował puszczał farbę z twarzy i jej rejonów swoim przeciwnikom. Na tyle skutecznie, że w 1937 roku w Mediolanie wywalczył złoty medal Mistrzostw Europy. Uznając, że w pięściarstwie amatorskim i farbiarstwie osiągnął już wszystko, postanowił podążyć śladem zemsty za swoimi rozbitymi olimpijskimi dłońmi i wyemigrował do Stanów. Dzięki temu nie tylko uniknął wojennej pożogi, ale i zyskał możliwość zdobycia sławy, pieniędzy i rozbitych łuków brwiowych na zawodowym ringu. Z Polski wyjechał Henryk Chmielewski, a do Stanów dotarł Henry Chmel, bo pod takim pseudonimem olimpijczyk pojawiał się na zaoceanicznych ringach. Pierwsze 15 walk wygrał, pozostając niepokonany od czerwca 1938 do czerwca 1939. Stanley Ketchel na bank patrzył na niego z zaświatów, powtarzając dumnie ''Keep on fightin`, dude''.

Na przekór piorunującemu ciosowi i równie piorunującemu początkowi, Chmielewski wielkiej kariery nie zrobił. Wśród zawodowców stoczył 82 walki - wygrał 56, 2 zremisował, przegrał 24. Wśród tych przegranych było starcie z Jakiem La Mottą, z którym poległ na punkty w 1942. Trzy lata później Polak został sklasyfikowany na 4. miejscu w wadze średniej na świecie. Lepiej już nigdy nie było. Walczył do 1949, a po zakończeniu kariery pływał na statkach jako mechanik okrętowy. W 1998 ostatecznie zszedł z ringu życia w Hollywood. Niestety, nie tym, w którym królują Paris Hilton i Kobe Bryant, a tym na Florydzie, które jest miastem partnerskim rumuńskiego Baia Mare.

Aleksander Polus - jeśli już przy Rumunii, Berlinie i Mistrzostwach Europy w Mediolanie jesteśmy, to kłania się, a w zasadzie bije, pięściarz, który tak jak Chmielewski zdobył na mistrzostwach w 1937 złoto, z tym, że w wadze piórkowej. Jako, że swój finał wygrał wcześniej został pierwszym polskim bokserskim mistrzem Europy. Rok wcześniej na igrzyskach w ćwierćfinale uległ urokowi i czarowi Argentyńczyka Oscara Casanovasa, późniejszego złotego medalisty. W przeciwieństwie do Chmielewskiego Polus walki zawodowe toczył na nieco bardziej egzotycznych i biedniejszych ringach Rumunii, gdzie został po kampanii wrześniowej internowany. Za pięć lat okładania bliźnich za pieniądze w latach 1940-1945, po powrocie do Polski zdyskwalifikowano go w gronie amatorów. Jednak już w 1947 wrócił na ring i znów walczył jako amator, tocząc do końca życia 125 walk. Zmarł w 1962 w Poznaniu, gdzie na jego cześć powstał Turniej o Złoty Pas Polusa.

Ryszarda Borzuchowski - jeśli słowo ''Rumunia'' powiewa egzotyką, to co dopiero powiedzieć o prawdziwym halnym, jaki przebija z biografii tego wioślarza. Ten pięciokrotny mistrz Polski (dwa razy w dwójce bez sternika, trzy razy w czwórce bez sternika) i dwukrotny uczestnik Mistrzostw Europy (5. miejsce w Berlinie), zajął na igrzyskach 6. miejsce. W kampanii wrześniowej jako porucznik rezerwy walczył w 45. Pułku Strzelców Kresowych i zamienił się w Yeti. Dość dosłownie, bo słuch o nim zaginął. Jedne dokumenty twierdzą, że w czasie kampanii rozstał się z tym światem (choć żadne oficjalne listy zabitych tego nie potwierdzają), inne, że udał się do Szkocji, gdzie służył w dywizjonie pociągów pancernych. Doprowadzić, a raczej zawieźć go to miało aż do Afryki, gdzie w klubowych barwach brytyjskich wojsk kolonialnych służył podobno w Nigerii i Sierra Leone. Tego nikt nie jest pewien, choć podobno w tym drugim kraju do dziś co drugie pokolenie rodzi się świetnie wiosłujący chłopiec. Jeśli Borzuchowski nie zginął w czasie wojny, to prawdopodobnie zmarł w 1991 w Kanadzie.

Spirydion Albański - kolejnym bohaterem berlińskich igrzysk jest bramkarz piłkarskiej reprezentacji Polski. Urzekło nas w nim jego nazwisko, postura (176 cm wzrostu, 61 kg wagi) przypominająca raczej Jorge Camposa niż Edwina van der Sara i raczej szafkę w szatni niż bramkarza oraz boiskowe pseudonimy (''Spirytus'' i ''Romek''). Pierwsze 11 sezonów grał w Pogoni Lwów, opuszczając w tym czasie tylko 5 spotkań. Uznawano go za jednego z najlepszych polskich golkiperów lat 30., ceniąc zwłaszcza jego refleks. Przypomina nam to o starym serbskim bramkarskim przysłowiu ''Gdy słabe bicepsy, ważne są refleksy''.

Polscy piłkarze w Berlinie zajęli 4. miejsce, pokonując Węgrów 3:0, Wielką Brytanię 5:4, następnie przegrywając w półfinale z Austrią 1:3 i o brąz z Norwegią 2:3. W tym ostatnim meczu Albański był kapitanem. Później grał jeszcze w Dynamie Lwów, Spartaku Lwów, Resovii Rzeszów i Pogoni Katowice. Zawodowo związany z Głównym Instytutem Górniczym, po zakończeniu piłkarskiej kariery był... sędzią hokejowym. Zmarł w 1992 a do teraz krążą plotki, że był bliskim kuzynem Balsamu Pomorskiego .

Stanisława Walasiewicz - długo zastanawialiśmy się co głupsze - pisać o jednej z najsłynniejszych polskich lekkoatletek w cyklu o Nieznanych czy nie wspomnieć o niej w tekście poświęconym olimpijczykom z Berlina. W końcu uznaliśmy, że skoro są ludzie z zasady niesłuchający płyt nagranych przed 2000, to i pewnie są ignorujący sportowców, którzy nie grali w reklamach Nike'a i przyda im się odrobina edukacji. Oto więc kilka słów o Stanisławie, będącej trochę Stanisławem.

Walasiewicz urodziła się w 1911 w dzisiejszym kujawsko- pomorskim, ale gdy miała kilka miesięcy wraz z rodzicami przeniosła się do Stanów. Tam powoli wyrastała na lekkoatletyczną gwiazdę i swych umiejętności chciała dowieść na igrzyskach w 1928. Amerykanie nie dali jej jednak obywatelstwa i Stella Walsh, jak wołali na nią w Cleveland, zmagania w Amsterdamie mogła śledzić tylko w internecie. Tzn. mogłaby, gdyby ludzka myśl techniczna była nieco szybsza. Nieco a nawet dużo szybsza była za to Walasiewicz, której cztery lata później Amerykanie sami zaproponowali obywatelstwo, bo to że zdobędzie medal było w zasadzie pewne. Sprinterka jednak ich przechytrzyła, bo propozycję odrzuciła i w Los Angeles reprezentowała Polskę, dla której wywalczyła złoto w biegu na 100 metrów. W ramach relaksu rzuciła też dyskiem, z którym doleciała na szóste miejsce.

W polskiej kadrze pojawiła się także w 1936. W Berlinie poszło jej minimalnie gorzej niż w LA, bo na 100 metrach dała się wyprzedzić Helen Stephens. Dwa lata później do startu w Mistrzostwach Europy dopuszczono kobiety, co biegaczka wykorzystała zdobywając dwa złote (100 i 200 metrów) i dwa srebrne medale (sztafeta 4x100 i skok w dal). Wojnę przeczekała w Stanach, gdzie wyszła za boksera - Harry'ego Olsona, dzięki czemu w końcu zdobyła amerykańskie obywatelstwo. Po zakończeniu wojny startowała nadal, ale już bez większych sukcesów.

4-krotna zwyciężczyni Plebiscytu Przeglądu Sportowego na najlepszego polskiego sportowca roku, w 1980 znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Konkretnie pojawiła się w sklepie w Cleveland w czasie napadu. 69-letnia emerytowana sportsmenka została śmiertelnie postrzelona, a autopsja wykazała, że Walasiewicz nie była 100-procentową kobietą, bo prócz kobiecych narządów płciowych posiadała nie do końca wykształcone męskie. Dyskusje czy odebrać jej medale i rekordy (których łącznie uciułała ponad 100) skończyły się przed Igrzyskami w Sydney, gdy oficjalnie przyjęto wyniki badań stwierdzające, że obojnaki nie mają fizycznej przewagi nad kobietami.

bazyl & miszeffsky

Copyright © Agora SA