Claude Lemieux jest fanem Z Czuba

Znani sportowcy najwyraźniej czytują Zczuba. Gdy w listopadzie pisaliśmy, że do hokeja po czteroletniej przerwie wrócił Claude Lemieux nabijaliśmy się przy okazji, że trafił do Sharks, ale nie San Jose, tylko China. Czterokrotny zdobywca Pucharu Stanleya najwyraźniej się zirytował tym drobnym przytykiem, bo porzucił Państwo Środka, wsiadł w samolot i został graczem Rekinów - tych prawdziwych, prosto z NHL. Żeby było jeszcze zabawniej, po drodze przyhaczył o kolejny zespół - oczywiście nazywał się on Sharks.

43-letni Lemieux odkurzył łyżwy, wrócił z emerytury i sezon 2008/09 zaczął w Chinach. Chyba jednak szybko znudziło mu się rozstawianie po kątach małych żółtych ludzików, którzy, oprócz Yao Minga (bo Chińczycy są z Marsa a Yao z Wenus) do największych nie należą. Niespełna tydzień po tym, jak ogłosiliśmy jego powrót do hokeja, on sam wrócił do Ameryki Północnej, a konkretnie do Worcester, gdzie podpisał kontrakt z miejscowymi Sharks z ligi AHL. Jak łatwo się domyślić ekipa ta to farma San Jose, a Claude dobrą grą (2 bramki i 4 asysty w 14 meczach) z przeciwnikami, którzy mogliby mówić do niego ''tato'' zwrócił na siebie uwagę ludzi z NHL.

Duzi Sharks podpisali z nim kontrakt i odesłali z powrotem do Worcester. Długo tam jednak nie zabawił, bo 19 stycznia został wezwany do San Jose i już dzień później zaliczył swój pierwszy po sześciu latach mecz w NHL - w wygranym 2:1 pojedynku z Vacouver Canucks. Wprawdzie nie punktował, jednak nie rozpadł się też ze starości. Teraz niecierpliwie czekamy na jego kolejne występy i robimy zakłady co będzie pierwsze - Lemieux zdobędzie bramkę, zaliczy asystę, doczeka się prawnuków czy archeolodzy znajdą jego pierwsze łyżwy w ruinach pałacu Minosa na Krecie. Albo jednak coś mu odpadnie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.