Poligon: "Nie chcę, ale muszę" vs. "muszę, ale mi się nie chce" czyli dylematy trenerów

Kenia ma nowego selekcjonera, Johna Bobby'ego Ogollę. Poprzedni trener, Francis Kimanzi, stwierdził, że ma w nosie i kadry prowadzić nie będzie. Co wcale nie znaczy, że ustąpił ze stanowiska, absolutnie. To byłoby zbyt proste. Po prostu nie miał ochoty prowadzić drużyny narodowej w kolejnych spotkaniach (z Realem Madryt i reprezentacją Egiptu). I już. ''Kochanie, praca to praca, dom to dom'' - powtarzał inżynier Karol Górski, a Francis Kimanzi rozwinął tę myśl twórczo, komunikując federacji, że praca z kadrą to praca z kadrą, a mecze tejże kadry to ''zupełnie inna historia, którą opowiem wam, gdy tylko skończę zupę''.

Żarty żartami, podczas, gdy sprawa była poważna i poszło podobno o to, że trener miał wizję treningową, która federacja rozwalała, ni z gruchy, ni z pietruchy organizując spotkania, na których chciała zarobić, ale przecież my nie o tym. To tylko pretekst, żeby nawiązać do ciężkiej doli trenera polskiej Ekstraklasy, który często też pewnie miałby ochotę powiedzieć, że odtąd będzie sobie siedział i chmurki obserwował, a numer konta jest tu i pierwszego poproszę o sms-a z potwierdzeniem wpłaty. Ale polski trener jest byt honorowym i takim numerów nie robi. Kiedy pracuje to pracuje, a kiedy nie pracuje, to odchodzi. Wyjątkiem był Henryk Kasperczak, ale on akurat chciał pracować, tylko prezes Cupiał sobie nie życzył, a poza tym, kiedy Wisła mu płaciła - odrzucał wszelkie inne propozycje.

Żywot trenera ciężki jest i niewdzięczny. Prezesi wymagają, żądają sukcesów, sukcesów i jeszcze raz 3-0, kibice mają pretensje, że trener powiedział ''praca'' zamiast ''misja, a nawet powołanie, którym żyję, oddycham i karmię się codziennie, a pensję przeznaczam na oprawę''. Prasa zawsze się czepia: kiedy nie ma punktów - że nie ma punktów, kiedy punkty są - że styl słaby, kiedy i style jest świetny - że pewnie wkrótce będzie gorzej. Reporterzy telewizyjni zadają inteligentne pytania (''Panie trenerze, znowu przegraliście 0-3, widzę, że ma pan ponurą minę, dlaczego?'') a wrodzona kultura nie pozwala im powiedzieć, żeby... żeby ich nie zadawali. Kiedy drużyna wygrywa, wszyscy zachwycają się napastnikami lub bramkarzami, kiedy przegrywa - mają pretensje do trenera, że źle zestawił skład, podczas gdy na ja jego miejscu zdjąłbym Iksińskiego po kwadransie, a o tym, że Ygrekowski to drewno, wie nawet moja ciocia, więc co ten człowiek robi, do licha?

I jeszcze na ''Poligonie'' jaja sobie z człowieka robią...

Wydawało się, że przerwa zimowa to będzie czas niebezpieczny raczej dla zawodników, bo który trener miał wylecieć - wyleciał zaraz po końcówce rundy. Tymczasem emocji wokół ławek trenerskich jest równie wiele, co wokół transferów zawodników, tylko kwoty mniejsze. To jeszcze jedna ze smutnych stron żywota trenera: zawodnik może sobie krążyć od klubu do klubu i w końcu wylądować na zachodzie, grzejąc się w promieniach solarium i sącząc koktajle izotoniczne z palemką w barwach klubowych. Trener natomiast czasem tylko może zmienić klub na lepszy. Jeden trener. No, dobra - dwóch. Reszta może liczyć albo na przechodzenie między takimi gigantami ligi jak Polonia Bytom i Jagiellonia Białystok, albo na... tu otwiera się szerokie spektrum. Jego szerokość z jednej strony wyznacza brak zatrudnienia, z drugiej klub I-II-ligowy. Chyba że się człowiek decyduje na plamę w życiorysie i wchodzi do zarządu PZPN, jak Stefan Majewski. Ale i on po 3 miesiącach doszedł do opamiętania i próbował wrócić do trenerki ligowej.

Zaczęło się od zwolnienia Marka Wleciałowskiego - Piast rzeczywiście spisywał się jesienią słabo, parę spotkań przegrał wyłącznie na własne życzenie, bramek prawie nie strzelał i obecnie tkwi na miejscu barażowym, patrząc na poczynania Górnika i Cracovii z niepokojem wprost proporcjonalnym do kwot, jakie te drużyny przeznaczają na transfery. Trenerowi Wleciałowskiemu podziękowano za pracę i zatrudniono dotychczasowego trenera Zagłębia Lubin Dariusza Fornalaka. Marek Wleciałowski zwolnienie przyjął po męsku i z wrodzoną sobie małomównością: ''Dziękuję, do widzenia'' - powiedział i... przeminął. Trener Fornalak stanął przed arcytrudnym zadaniem utrzymania Piasta w ekstraklasie, a firmy bukmacherskie, obserwujące transfery, jakich dokonali gliwiczanie zimą, zaczęły się zastanawiać, czy nie przyjmować zakładów w kategorii ''czy Piast strzeli wiosną więcej goli niż zimą?''.

Niewiele dłużej trwała bełchatowska przygoda trenera Janasa. GKS był jedna z rewelacji rundy jesiennej, a piąte miejsce po 17 kolejkach to wyczyn, który zadziwił jednych, zaniepokoił innych, a w zarządzie klubu wywołał ''efekt Ślimaka''. ''Placówka'' bodaj była lekturą szkolną, więc przypominam tylko dla zasady i w skrócie - Ślimak był obywatelem nieufnym wobec świata i im lepiej mu szło, czy też mogło iść, tym bardziej stawał okoniem i węszył podstęp lub nieszczęście. Dziedzic chce bardzo sprzedać łąkę - na pewno oszuka, psiawiara, więc ja będę cwany i nie kupię. Szykuje się dobry interes, byle ruszyć ręką? Ohohoho, jak to chcą okraść biednego chłopa... Ani myślę! Będę biedował, pomstował i narzekał, ale na wszelki wypadek nie ruszę.

Mniej więcej tak to wyglądało w Bełchatowie. Piąte miejsce? Widoki na puchary? A dajcież spokój, na co to komu, od piątego miejsca to tylko kłopoty i kołtun się robi, i myszy się legną. A nie, myszy to same z siebie i ze słomy zgniłej... W każdym razie działacze lekko przestraszeni osiągnięciami postanowili zadziałać, żeby złe uroki odgonić. Najpierw sprzedali Łukasza Gargułę do Wisły Kraków, ale tak nie do końca - no bo jakże to, zarobić na dobrym transferze? Nie uchodzi... Sprzedali więc Gargułę w taki dziwny sposób, że będą mu płacić pensję jeszcze przez pół roku, a w międzyczasie liczyć, że się chłopu będzie chciało wysilać. Kolejnym genialnym posunięciem było skupienie się na poszukiwaniu bramkarza, choć w klubie jest już dwóch bardzo dobrych i trzeci zdolny. Szukaniem napastnika nikt się nie zajmował, bo jest przecież Costly, który co prawda nie strzela i wzór bierze z Francisa Kimanziego, ale wiecie... Ślimak. Na koniec działacze wystawili na listę transferowa dziewięciu zawodników. Niby nic - Wisła Kraków teoretycznie zrobiła to z całym składem. Problem polegał jednak na drobnostce czyli niepoinformowaniu o tych działaniach trenera Janasa. Serio, bo czasem sobie żartujemy. Całość tej radosnej twórczości odbywała się za plecami trenera. Spocznij, można płakać.

Sprawy odejścia Jarzębowskiego nie uwzględniam, bo sam zawodnik od pół roku mówił, że nie chce nowego kontraktu, chce natomiast do Legii i to bardzo.

Trener Janas znany jest z tego, że w pracy jest twardy, uparty i zasadniczy. No, chyba że stres go zjada i traci głowę, ale przecież liga to nie Mistrzostwa Świata, a poza tym Leo dał jeszcze większą plamę na Euro, więc o co chodzi? W tak niepięknych okolicznościach przyrody trener Janas zachował się jednak stanowczo: stwierdził, że nie będzie kopał się z koniem, do sekcji gimnastycznej przesunąć się nie da, rezygnuje z udziału w radzie tego rejsu, po czym opuścił pomieszczenie pracownicze i jest obecnie trenerem Widzewa Łódź. Znawcy twierdzą, że jeśli Widzew wróci latem do Ekstraklasy (a wiele na to wskazuje), zaś w GKS-ie wszystko będzie działo się tak, jak dotychczas (a wiele na to wskazuje) - mecz Widzew-GKS w sezonie 2009/2010 nie będzie dla trenera żadną zemstą, a satysfakcję przestanie odczuwać po szóstej zdobytej przez łodzian bramce.

Znalazł się jednak w lidze trener o nerwach twardszych i mocniejszych niż trener Janas. Maciej Skorża spokojnie może brać udział w turniejach pokera, wyścigach nad przepaścią czy innych stresujących zajęciach - jeżeli jeszcze nie wybuchł, nie odszedł albo nie zagryzł swoich ''współpracowników'', to chyba dlatego, że ma zamiar zostać świętym Franciszkiem albo innym ukwieconym ''Peacebrotherem''. Od półtora roku wysłuchuje zapewnień prezesa Wilczka i dyrektora Bednarza, że wzmocnienia będą, bo skoro cele, to i środki, więc tacy gracze przyjadą, że, normalnie, szaleństwo, śpiew i taniec, jumpa-jumpa- jumpapa... Oraz Kluivert, Tristan, a nawet Izolda. Od półtora roku wychodzi z tego jedynie płacz i zgrzytanie zębów, bo prezes Wilczek nie potrafi załatwić pieniędzy, a dyrektor Bednarz na razie wyspecjalizował się w pozbawianiu trenera Skorży zawodników (Kosowski, Paulista, Dudu) albo przynajmniej solidnym ich zniechęcaniu do gry cwaniakowaniem przy przedłużaniu/negocjowaniu kontraktów (ostatnio Baszczyński czy Zieńczuk). W zamian dyrektor Bendarz dostarczył wór piłkarskich wynalazków, z których ostał się w klubie jedynie Singlar (solidny, ale żeby od razu nazywać go ''wzmocnieniem''?), Beto czyli wielka niewiadoma, nierówny Marcelo i w charakterze wyjątku potwierdzającego regułę - Junior Diaz. Resztę trener Skorża odsyłał początkowo grzecznie, a potem już bez ceremonii wywalał po dwóch godzinach (Łobodzińskiego nie może, bo Łobodziński ma już kontrakt). To znaczy, latem, bo zimą było jeszcze weselej: duet Bednarz-Wilczek kupił Gargułę, ale tak, żeby się Wiśle, broń Boże, nie przydał w walce o mistrzostwo, a poza tym ograniczył się do kontynuacji pomysłów na Dom Spokojnej Starości Piłkarskiej czyli ''a może by Krzynówka... Żurawskiego... albo Sikorę...''

Bramkarza Wisła szuka od dwóch lat... ''Szukam, szukania mi trzeba...''? Chyba tak, bo Zdravković okazał się być żartem, a Ilizi, drugoligowy zawodnik z Czech, też nie wygląda na konkurencję dla Pawełka. Ciekawe, kto go wynalazł...

A trener Skorża wciąż grzeczny, lojalny, spokojny, pogodzony z faktem, że zamiast budować na lata, może jedynie kombinować na trzy miesiące do przodu, próbuje coś zrobić ze składu, w którym ciągle ma Dawidowskiego, złego słowa na ''sztab'' nie powie i wciąż ma nadzieję. Święty człowiek. Męczennik, można by powiedzieć, bo przecież w razie czego to on wyleci, a nie jego porażający profesjonalizmem współpracownicy.

Na przeciwnym końcu huśtawki - Artur Płatek. Luz, komfort, bezpieczeństwo i ptasie mleczko na deser. Chce pan tego gracza, trenerze? Najuprzejmiej proszę. Tamtego? Nie ma problemu? Tamtych dwóch? Ależ oczywiście, zapakować czy na miejscu? W Holandii panu za zimno? To może Hiszpania? Może być? Jakże się cieszę... Prezesowi Filipiakowi stanęła przed oczami wizja spadku do drugiej ligi. Wizja wyglądała zupełnie jak krakowska kwiaciarka, a i głos miała równie donośny. Wzięła się pod boki i dalejże po pana prezesowych wizjach jechać, po ''produkcji piłkarzy brutto'', po graniu wyłącznie dwudziestolatkami i równoczesnym zarzynaniu Nowaka, Barana i Pawlusińskiego, po próbie centusiowatego robienia za dychę drużyny za takąż dychę. Po parugodzinnym seansie proroczym prezes Filipiak zmiękł, otworzył przed trenerem Płatkiem serce i portfel i choć może transfery wrażenia ''megaśnych'' nie robią, to do utrzymania wystarczą spokojnym leszczem, a i fundamentem na przyszły rok wydają się niezłym.

Podczas, kiedy ligowe towarzystwo zazdrości Arturowi Płatkowi, a konkurenci syczą, że jeszcze ''Pasom'' te wysokie kontrakty bokiem wyjdą, my przyjrzyjmy się innemu klubowi, który na odpowiedzialnym odcinku trenerskim poczynił odważne działania i osiągnął stuprocentowy postęp w odniesieniu do analogicznego okresu roku ubiegłego. Chodzi o Polonię Bytom, która ostatnio podpisała kontrakt z Jerzym Brzęczkiem, zyskując dzięki temu nie tylko doświadczonego pomocnika, ale równocześnie współ-trenera. Przygotowujący się do kariery trenerskiej Jerzy Brzęczek został włączony do sztabu szkoleniowego Polonii i jeśli tylko przekona się do szarańczy, Polonia będzie miała profesjonalną opiekę poza boiskiem i na nim.

Oczywiście, istnieje teoretyczne niebezpieczeństwo, że taka prawie-dwuwładza zakończy się konfliktem, ale, hej - wszyscy znamy Marka Motykę i Jerzego Brzęczka. Naprawdę wierzycie, że te oczy mogą kłamać, a obaj panowie pokłócić się? No, weźcie...

Przygotowania do rundy wiosennej trwają, co dzień jakieś ciekawe sparingi, co dzień nowe informacje o transferach i ta niczym niezmącona pewność, że polscy trenerzy nie zastrajkują, że zawsze są na posterunku, a nawet jeśli się ich wyrzuci z jednego, staną na drugim, nie szczędząc wysiłku, energii, serca, a jeśli to trener Wójcik - nawet słów. Polskiej lidze nie grozi kenijski skandal i rodzimy trener Kimanzi, który pracować nie będzie, ale do dymisji się nie poda.

Trochę szkoda... Taki ładny skandal się marnuje.

Andrzej Kałwa

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.

Copyright © Agora SA