Z cyklu "Nieznani, a szkoda": Alojzy Ehrlich

Zasadniczym celem naszego cyklu jest przedstawiać naszym drogim i spragnionym wiedzy (to w razie gdybyście wiedzieli, gdzie mieszkamy) czytelnikom sportowców, którzy są zapomniani, a na to nie zasługują. Po kilkudziesięciu odcinkach myśleliśmy już, że będziemy musieli domalowywać wąsy na przykład Larry`emu Birdowi i udawać, że znaleźliśmy nowego świetnego białego koszykarza. Tymczasem Internet zaskakuje nas z każdym dniem i co jakiś czas mimowolnie natykamy się (leżą na kanapie, wyjadają bekon z lodówki, wpadamy na nich w windzie) na wielce zasłużonych sportowców, o których istnieniu pojęcia nie mieliśmy. Alojzy Ehrlich, polska przedwojenna pingpongowa maszyna jest świetnym tego przykładem.

Nasz bohater urodził się w roku 1914 we wsi Bukowska na ziemiach ówczesnego Królestwa Galicji i Lodomerii, wchodzących wtedy w skład zaboru austriackiego. Królestwo Galicji i Lodomerii ze swoją nazwą sprzyjało narodzinom bohaterów pokroju Conanów, Gerlatów i innych Arthasów. Ehrlich jednak przebijał ich wszystkich. No przynajmniej na pingpongowych stołach.

W połowie lat 20. zaczął interesować się tenisem stołowym, kilka lat później jego przeciwnicy interesowali się już głównie tym, jak uciec przed grą z zawodnikiem żydowskiego klubu sportowego Hasmonea Lwów. W 1933 Ehrlich wraz ze swoją ekipą sięgnął po drużynowe Mistrzostwo Polski, rok później zorganizowano w naszym kraju pierwszy turniej o tytuł indywidualny. Tak, jak się spodziewano tryumfował nasz bohater. 21-letni pingponogowy fenomen rok później pokazał, że niespodzianek nie lubi i swój wyczyn powtórzył rok później, dokładając do tego brąz mistrzostw świata. Rangę tego osiągnięcia obniża nieco fakt, że wszyscy Chińczycy zajęci byli w tym czasie przygotowaniami do igrzysk w Pekinie i byciem okupowanymi przez Japończyków. W 1934 Ehrlich zajął 8. miejsce w plebiscycie ''Przeglądu Sportowego'' na Najlepszego Polskiego Sportowca.

W roku 1936 heros z dawnej Lodomerii i Galicji w zawodach o czempionat globu doszedł już do finału, gdzie uległ niestety Stanisławowi Kolarowi z Czechosłowacji (kraj, który się nie liczy - nie istnieje tak samo jak Atlantyda). Srebro wywalczył również rok później, kiedy w finale pokonał go Austriak Richard Bergmann. Dla wszystkich stało się jasne, że młody Polak należy zdecydowanie do światowej czołówki tenisa stołowego i należy się z nim liczyć.

Ehrlich przeciwników demolował głównie swoją grą obronną, potrafiąc ich zamęczyć trwającymi całe wieki wymianami piłek, podczas których czekał na najmniejszy błąd rywala (wtedy przeciwnik stwierdzał, że największym błędem było niepoświęcenie się szachom). Do historii przeszedł jego mecz z Rumunem Farkasem Panethem, kiedy jedna z wymian między graczami trwała ponad dwie godziny. W tej walce o jeden punkt aż dziesięciokrotnie trzeba było zmieniać sędziego liczącego punty. Piłeczka przeleciała nad siatką ponad 12 000 razy, a Ehrlich, który zdążył zgłodnieć, podjadał w czasie rozgrywki kiełbasę. Polak wyczekał jednak przeciwnika i po blisko 130 minutach było 1:0 dla polskiego mistrza. Gdyby była to piłka nożna, pewnie po hali niosłoby się gromkie ''hurrra'' albo inne ''golllllllaaaaaasssssooooo''. Zamiast tego niosło się raczej ''ratuj się kto może'' i resztki publiczności, które nie zdążyły się jeszcze zastrzelić, zaczęły uciekać w popłochu. Pewnie czytali książki do historii i wiedzieli, że w ciągu dzielących ich od wojny trzech lat można porobić coś innego niż oglądać przelatującą wte i wewte piłeczkę. Ostatecznie Ehrlich wygrał mecz 2:0 (21:6. 21:8). Podejrzewamy, że z taką grą w defensywie wygrałby nawet Super Bowl.

Mówi się, że ''to obrona wygrywa mistrzostwa'', jednak naszemu bohaterowi nigdy nie udało się potwierdzić swojej supremacji na świecie. W 1939 ponownie doszedł do finału mistrzostw świata, gdzie po raz kolejny czekał na niego Bergmann. Grający już z brytyjskim paszportem ex-Austriak okazał się nemezis Ehrlicha i udowodnił mu, że mimo zmiany obywatelstwa wciąż pozostaje tym samym graczem z austriackim sercem, austriacką krwią i austriackim serwisem, pewnie pokonując Polaka. Z ciekawostek należy nadmienić, że w połowie lat 50. Bergmann został pierwszym w historii zawodowym pingpongistą i objeżdżał świat wraz z koszykarskimi magikami z Harlem Globetrotters. Ehrlich dla odmiany świata nie objeżdżał. Zwłaszcza w towarzystwie Harlem Globetrotters.

Gdy inny Austriak postanowił najechać Polskę, Ehrlich, mieszkający od 1932 roku we Francji, mógł odetchnąć z ulgą na myśl o tym, że wyemigrował. Oddech ten trwał mniej więcej osiem miesięcy, bo kiedy naziści zajęli Kraj Żab, tenisista stołowy żałował, że nie wyemigrował gdzie indziej. Trafił bowiem do Auschwitz, a później do Dachau. Łącznie w obozach koncentracyjnych spędził ponad cztery lata. Niepotwierdzona plotka głosi, że śmierci w komorze gazowej uniknął dzięki temu, że jeden z niemieckich oficerów rozpoznał w naszym bohaterze mistrza tenisowych stołów.

Po wojnie nasz mały bohater osiadł w Paryżu. Gdy po drugiej próbie samobójczej cywilizacji Europa podnosiła się z gruzów, a pewna przyszła gwiazda pingponga stawiała pierwsze kroki, Ehrlich odkurzył swą rakietkę i znów zaczął nią wymachiwać. Nie robił już jednak tego w barwach Polski, gdyż komunistyczne władze zamknęły przed nim drzwi i tenisowe stoły. Reprezentował zatem Francję, ale w barwach trójkolorowych, tak jak wcześniej dwu-, po mistrzostwo świata nie udało mu się sięgnąć. Najbliżej był w 1957, gdy doszedł do ćwierćfinału. Maniakalnie za to kolekcjonował międzynarodowe mistrzostwa różnych krajów - tryumfował w nich między innymi w Niemczech, Holandii, Anglii i Irlandii. W Szwajcarii zwykł zaś grywać w debla i jako międzynarodowy mistrz w grze podwójnej Krainę Zegarkami i Bankami płynącą opuszczał w 1950, 1951 i 1953. Nie dość, że zabierał miejscowym tytuły, to jeszcze uczył się ich języków. Władał ponoć ośmioma, dzięki czemu mógł się z każdym dogadać . No dobra, z prawie każdym. W każdym razie był ponoć świetnym rozmówcą, opowiadaczem, wiedział co w trawie piszczy i w we wspomnieniach znajomych wychodzi na gościach, z którym lepiej się zgubić niż z innym znaleźć (chociaż z pewnością są miejsca, gdzie lepiej znaleźć się na przykład z nią niż zgubić z Alojzym).

Ehrlich jednak nigdzie gubić się nie zamierzał i gdy zakończył karierę wziął się za wychowywanie kolejnego pokolenia pingpongistów - został jednym z pierwszych zawodowych trenerów tego sportu. Zrobił też kolejną rzecz, dzięki której mówiąc, że jest nieznany z pełną powagą i odpowiedzialnością możemy dodać: ''A szkoda''. Otóż w 1964 w Malmo Ehrlich zaprezentował skonstruowanego przez siebie robota, który jak łatwo się domyślić grał w tenisa stołowego. Otworzył też centrum wypoczynkowe na francuskiej riwierze, w którym jedną z głównych atrakcji uczynił swą ukochaną dyscyplinę. Zmarł w 1992 w podparyskim Saint- Denis.

bazyl & miszeffsky

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.