Mistrzowie, mistrzowie - ranking subiektywny

W kolejności chronologicznej - Manchester United, Inter Mediolan i FC Barcelona zostały w weekend mistrzami w trzech najmocniejszych europejskich ligach. Która drużyna dokonała największego wyczynu?

Metodyka jest prosta. Cztery kategorie, cztery cząstkowe rankingi, trzy punkty za zwycięstwo, dwa za drugie miejsce, jeden za trzecie. Kto zgromadzi najwięcej punktów ten wygrywa. Starałem się, żeby pytanie nie były tendencyjne, choć kibice poszczególnych drużyn zapewne uznają, że jednak były.

Konkurencja bezpośrednia

We Włoszech Inter poważnego konkurenta nie miał. Rywale jakby się uparli, żeby o mistrzostwo nie walczyć. Roma, zeszłoroczny wicemistrz wykluczył się już na początku - w pierwszych dziesięciu meczach wygrała zaledwie dwukrotnie, dwukrotnie zremisowała i przegrała sześć razy! Milan sezon zaczął od dwóch porażek. A kiedy już nadgonił i wskoczył na fotel lidera w sześciu meczach udowodnił, że Kazimierz Górski mówił prawdę i dwukrotnie wygrał, dwukrotnie przegrał oraz dwukrotnie zremisował. Równie rozchwiany był Juventus, który w pierwszych siedmiu kolejkach dwukrotnie wygrał, dwukrotnie przegrał i trzy razy remisował. W dodatku, kiedy po zwycięstwie nad Fiorentiną wdrapał się na fotel lidera - natychmiast przegrał dwa mecze z rzędu. Co i tak blednie przy ich ostatnich wyczynach. Trudno nazwać poważnym kandydatem do mistrzostwa zespół, który nie potrafi wygrać w siedmiu kolejnych meczach.

Wydawało się, że konkurenta nie będzie miała również Barcelona. Valencia, która po ośmiu kolejkach była liderem na początku roku zaliczyła fatalną, napędzaną problemami finansowymi serię - odniosła tylko jedno zwycięstwo w 10 meczach. Villarreal pogrążyli inni faworyci - przegrał kolejno z Sevillą, Barcaloną i Realem, tylko zremisował z Valencią i z drugiego miejsca spadł na siódme. Sevilla, choć nie przegrała w pierwszych siedmiu meczach, na trzecim miejscu w tabeli umościła się dopiero, kiedy sytuacja była już rozstrzygnięta, a konkurencja tak słaba, że nawet serie trzech i czterech kolejnych porażek nie wpłynęły na sytuację w tabeli.

Wydawało się, że konkurentem nie będzie też Real, który po przegranych 0:2 Gran Derbi miał już 12 punktów straty. Wtedy jednak przyszła rekordowa w historii klubu seria - 17 zwycięstw w 18 meczach. Stratę do Barcelony udało się zniwelować do czterech punktów, a mogła stać się zupełnie mikroskopijna. Wystarczyło, drobiazg, pokonać Barcelonę na Santiago Bernabeu. Real przegrał 2:6 i od tego czasu się nie podniósł, zbierając cięgi także od Valencii i Villarrealu.

Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała w Premier League. Manchester na fotel lidera wdrapał się dopiero w 22. kolejce. Wcześniej na czele łeb w łeb szła Chelsea i Liverpool. Londyńczycy popadający w coraz głębszy kryzys pod wodzą Luiza Felipe Scolariego odpadli, Liverpool został. Jak ostra była rywalizacja najlepiej świadczy fakt, że raptem dwie porażki (z Liverpoolem i Fulham) niemal skończyły się dla Man Utd katastrofą. W 31. kolejce Manchester uratował debiutujący w lidze 18-latek Federico Macheda. Gdyby nie jego gol w 92. minucie - po remisie Man Utd z Aston Villą liderem ponownie zostałby Liverpool z dwoma punktami przewagi i jednym meczem rozegranym więcej. Od tego momentu jednak Manchester wygrał sześć kolejnych spotkań i zremisował z Arsenalem, co zapewniło mu tytuł. Liverpool po zwycięstwie na Old Trafford również zremisował tylko raz, również z Arsenalem. Pozostałe mecze wygrał, cały czas naciskając i czyhając na potknięcie Czerwonych Diabłów.

Rozstrzygnięcie:

1. Man Utd 2. Barcelona 3. Inter

Trudność rozgrywek

Wiadomo jednak, że nie samymi potyczkami z potęgami klub żyje. Mistrzostw nie wygrywa się pokonując bezpośrednich konkurentów, ale także mozolnie ciułając punkty z ligowymi średniakami i słabeuszami, o czym w Anglii boleśnie przekonał się Liverpool. Komu o tłuczenie ligowych przeciętniaków było najłatwiej? Tutaj odwołam się do narzędzia zewnętrznego - rankingu UEFA. W nim od trzech lat prowadzi liga angielska, która wyprzedziła liderującą od 2000 r. ligę hiszpańską. Liga włoska zajmuje w nim trzecie miejsce.

Rozstrzygnięcie:

1. Man Utd 2. Barcelona 3. Inter

Rozpraszacze zewnętrzne

O ile prostszy byłby świat szanującej się piłkarskiej potęgi, gdyby rywalizacja ograniczała się do krajowej ligi. Są jednak jeszcze krajowe puchary i nade wszystko Liga Mistrzów, w której zwycięstwo wypada mierzyć tak samo, jak w triumf w lidze.

Inter w krajowym pucharze odpadł w półfinale po zawstydzającym laniu, jakie dostał od Sampdorii. Równie gładko odpadł z Ligi Mistrzów, w której już w 1/8 finału nie sprostał Manchesterowi, nie strzelając mu nawet bramki.

Zdecydowanie lepiej radziła sobie Barcelona, która jak do tej pory wygrywa na każdym froncie i ma szanse na potrójną koronę. Puchar Króla już wygrała, zagra też w finale Ligi Mistrzów.

Jednak zdecydowanie najwięcej frontów otworzył sobie Manchester, który próbował walczyć nawet o pięć trofeów. Puchar Ligi Angielskiej wygrał, z Pucharu Anglii musiał jednak zrezygnować w półfinale. Alex Ferguson wystawił w meczu przeciwko Evertonowi gromadę nastolatków, a i tak Man Utd odpadł dopiero po karnych. Jeśli dodać do tego awans do finału Ligi Mistrzów i triumf w klubowych mistrzostwach świata, który większości europejskich drużyn (Milan, Barcelona, Liverpool) na ogół odbija się poważną czkawką widać, że Manchester miał pod względem zewnętrznych rozpraszaczy najtrudniej.

Rozstrzygnięcie:

1. Man Utd 2. Barcelona 3. Inter

Subiektywne wrażenia artystyczne

Tu zwycięzca może być tylko jeden. To, co w tym sezonie wyczyniała Barcelona powinni opisywać poeci, bo Guardiola stworzył jeden z najpiękniej grających zespołów w historii futbolu. Rozimprowizowany, olśniewający fantazją, a jednocześnie morderczo skuteczny. We wszystkich rozgrywkach Barcelona strzeliła 151 bramek, w lidze w 36 kolejkach strzeliła 104 i tylko trzech brakuje jej do ligowego rekordu Realu Madryt sprzed 19 lat.

Manchester w tym sezonie wyglądał chwilami jak zły brat bliźniak Barcelony. Im więcej Katalończycy strzelali, tym mniej Man Utd tracił, czego apogeum była rekordowa na Wyspach seria Edwina van der Sara 1311 minut bez straconej bramki. W grze obronnej piłkarze Fergusona osiągnęli prawdziwą maestrię, czego dowodem były nie tylko zachwyty nad van der Sarem i środkowym obrońcą Nemanją Vidiciem, ale także gra Wayne'aa Rooneya, który wielokrotnie pokazywał, że grając w ataku można być jednocześnie nie tylko skrzydłowym, ale nawet bocznym obrońcą. Nawet jeśli Man Utd nie zawsze grał pięknie pod względem estetycznym, to już charakter i zaangażowanie z jakim sobie poczynał nader często te niedostatki nadrabiało.

Inter na tym tle wypada blado, co najlepiej pokazały jego potyczki w Lidze Mistrzów z Man Utd, gdzie jedynym pomysłem ofensywnym było kopnięcie piłki do przodu i liczenie na talent Zlatana Ibrahimovicia. Co w Serie A często wystarczyło, bo Ibrahimović potrafi grać mecze wybitne, jeśli jednak akurat mu nie idzie (a w Lidze Mistrzów jak zwykle akurat mu nie szło) - Inter zmieniał się w siermiężną, imponującą głównie siłą fizyczną i wytrzymałością gwardię dryblasów. Gwardię, która owszem, potrafi wykrzesać z siebie siły do jeszcze jednego zrywu, kiedy rywal oddycha już rękawami, ale też gwardię o estetyce pancernego zagonu.

Rozstrzygnięcie:

1. Barcelona 2. Man Utd 3. Inter

Ostateczne rozstrzygnięcie

W ten sposób mistrzem mistrzów zostaje z 11 punktami Manchester United o zaledwie dwa punkty wyprzedzając Barcelonę. Co można uznać za kolejne potwierdzenie tezy, że w tegorocznym finale Ligi Mistrzów spotkają się dwie najlepsze drużyny tego sezonu. I będę mogły ostatecznie i na ubitej ziemi uzgodnić między sobą kto ma rację w tym sporze, bez odwoływania się do jakichś tam subiektywnych rankingów.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA