Wielkie nadzieje angielskiej piłki

Tryumf Anglików w mundialu 66 pamiętają już tylko najstarsi szkoccy górale, półfinału mistrzostw z 1990 nie pamięta już nawet sam ich uczestnik, Paul Gascoigne (choć, hmm, może z nieco innych powodów). Od tamtej pory dumni synowie Albionu równie usilnie co bezskutecznie (nie licząc zwyżki formy na Euro 96) próbują powrócić na piłkarski szczyt lub półszczyt, co rusz znajdując sobie futbolowego mesjasza, wunderkinda cz po prostu drugiego sir Bobby`ego Charltona. Tych ''drugich'' wprawdzie było już wielu, ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu wciąż nie umywa się do oryginału. Teraz na kolejną nadzieję piłki spod znaku Trzech Lwów kreowany jest 17-letni Jack Wilshere, który w Emirates Cup solo poniżył Glasgow Rangers. Co się dziś dzieje z poprzednimi ''cudownymi dziećmi'' angielskiego futbolu?

Steve McManaman - w 1990 jako 18-latek zadebiutował w barwach Liverpoolu, jako 19-latek strzelił pierwszą bramkę dla The Reds, jako 20-latek był już ich podstawowym zawodnikiem, jako 21-latek miał z kolei wstęp do każdego klubu na Wyspach. Pozostał jednak w Liverpoolu, gdzie w ciągu najbliższych kilku lat zapracował na opinię nie tylko jednego z największych talentów wyspiarskiej piłki kopanej, najlepszego klonu wokalisty Simply Red spośród futbolistów (i zarazem najlepszego futbolisty spośród klonów wokalisty Simply Red), ale także połowy najbardziej spektakularnego duetu skrzydłowych w Anglii od czasów dywizjonu 303. Niestety dla Anglików drugą połową tej pary był Walijczyk Ryan Giggs. McManaman podrywał publiczność z krzesełek przy każdym swoim kontakcie z piłką, potrafił w jednym sezonie (1995-96) zaliczyć w samej lidze 25 asyst i grał tak olśniewająco, że nikomu nie przeszkadzało, że oprócz cichociemnego ''c'' jego nazwisko składa się wyłącznie z trzech liter.

W najlepszym, szczytowym i tak dalej momencie kariery każdego piłkarza, czyli w wieku 27 lat ''Macca'' przeniósł się do Realu Madryt. Tam z początku wszystko było ok, ale potem zrobiło się ^%^$ daleko od ok - McManaman padł ofiarą polityki Galacticos w wyniku której murawa boisk treningowych ''Królewskich'' przypominała raczej toruńskie planetarium niż obiekt sportowy. Anglik miał mniejszy potencjał marketingowy niż na przykład Luis Figo czy Zinedine Zidane, coraz częściej siadywał zatem na ławce rezerwowych. Zacisnął jednak zęby i cierpiał w milczeniu. Kiedy jednak z Madrytu wreszcie wyjechał miał już 31 lat i średniej grubości warstwę kurzu na ramionach. Potem dwa lata dogorywał jeszcze w Manchesterze. Niestety City. Karierę zakończył w roku 2005.

Stan Collymore - na początku lat 90. uważano Collymore`a za jednego z najlepszych angielskich napastników od czasów Wilhelma Zdobywcy, czego odzwierciedleniem brytyjski rekord transferowy - 8,5 miliona zapłacone za niego Nottingham Forest przez Liverpool. W poprzedzających transfer dwóch sezonach Collymore nie tylko wydźwignął Forest z drugiej ligi (17 bramek), ale i wprowadził beniaminka na salony i trzecie miejsce w Premier League (22 bramki). W barwach The Reds Stan miał stworzyć wraz z Robbiem Fowlerem (25 goli rok wcześniej) duet bardziej zabójczy niż Starsky i Hutch. Niż Tango i Cash. Niż Gliniarz i Prokurator. Niż Na Dobre i Na Złe. Niż... Nieważne. W każdym razie się nie udało. Collymore wprawdzie wciąż prezentował się przyzwoicie - w 63 występach strzelił 28 bramek, ale brakowało mu tego czegoś, co różni supersnajpera od dobrego, rasowego napastnika, a dobrego, rasowego napastnika od Darrena Benta.

Po dwóch latach za już zaledwie 7 milionów funtów Collymore przeszedł do Aston Villi i pogubił się totalnie niczym Bursztynowa Komnata. Cztery lata, pięć różnych klubów (Villa, Fulham, Bradford City, Leicester, Real Oviedo) i zaledwie 14 goli.

Aaron Lennon - co by było, gdyby połączyć Tatę Nano i Lamborghini Gallardo? Aaron Lennon - najniższy (165 cm) i najszybszy piłkarz Premier League. Piłkarz. dodajmy, który już w wieku 14 lat podpisał swój kontrakt z Adidasem, w wieku 16 lat i 129 dni zadebiutował z kolei w pierwszej drużynie Leeds i od zawsze (a przynajmniej od momentu swojego urodzenia) określany był jako jeden z największych, o ile nie największy talent angielskiej piłki. Kiedy w 2005 roku przeszedł do Tottenhamu, wydawało się, że jego los jako przyszłego autora siedmiu autobiografii, posiadacza dziewięciu romansów z gwiazdkami seriali i ich terrierami czyli ogólnie wielkiej gwiazdy jest już przesądzony.

Tymczasem Lennon wciąż niby się rozwija - nauczył się wreszcie, obok szybkiego biegania prosto, także zwodów, przydatnej sztuki hamowania oraz techniki dośrodkowań, jednak pozostaje piłkarzem niesamowicie chimerycznym, Czasem nie do zatrzymania nawet przez Linię Maginota, innym razem sprawia wrażenie, jakby jego umysł był gdzieś indziej - na przykład podczas rozgrywania partii szachów błyskawicznych z Dariuszem Dziekanowskim na rozległych połaciach argentyńskiej Pampy. Dziś ma dokładnie 22 lata i 110 dni i nie wiadomo, o czym chwilowo myśli.

Kieron Dyer - przypadek klasyczny, dotknięty powszechnym syndromem angielskiego popadania w przeciętność. Kiedyś mówiło się o obecnym zawodniku West Hamu a wieloletnim Newcastle jako przyszłym generale środku pola i liderze reprezentacji Anglii. Cóż, kiedyś też mówiło się, że Ziemia jest płaska, a reprezentacja Polski nie potrzebuje Danny`ego Szeteli. Dyer przyzwyczaił już wszystkich do gry na pewnym przyzwoitym wyrobnikowym poziomie, którą poprawia tylko w dni tygodnia, które nie mają ''r'' w nazwie, przypadają niemal dokładnie w połowie miesiąca, a do tego są świętami narodowymi państw o czterosylabowej nazwie. Czyli w skrócie: rzadko.

Wayne Rooney - historia doskonale wszystkim znana - na początku tego tysiąclecia z odległej planety (bądź niezbyt odległego serwera World of Warcraft ) przybywa do Evertonu niezwykle utalentowany nastolatek. Dzieciak ten zostaje (przejściowo) najmłodszym strzelcem gola w historii Premier League, najmłodszym (przejściowo) debiutantem w kadrze Anglii (17 lat), najmłodszym strzelcem gola w historii tejże reprezentacji i najmłodszym strzelcem w historii mistrzostw Europy (przejściowo). Co było dalej, każdy w mniejszym lub większym stopniu widział - pięć sezonów w Manchestrze United, 238 spotkań, 97 bramek, trzy mistrzostwa Anglii, jeden puchar Ligi Mistrzów, 52 mecze w reprezentacji, 24 gole. Jeśli ktoś ma być zbawcą angielskiej kadry i jej liderem na lata, to najbliżej tego jest właśnie Rooney.

Michael Owen - przykład, na podstawie którego można by prowadzić na AWF-ach zajęcia z tego, jak rozwijają się cudowne dzieci. Bił rekordy strzeleckie w każdej kategorii wiekowej, potem grając ze starszymi dziećmi i tak bił te rekordy. Prawdopodobnie gdy inne dzieciaki szły do domu na obiad, mały Michael ćwiczył, w deszczu czy słońcu, stanie pod pustą bramką przeciwnika, bo odnajdywał się w polu karnym niesamowicie. Już w pierwszym pełnym sezonie w Liverpoolu (1997-1998) został królem strzelców Premier League, a potem, na mundialu we Francji pierwszym zawodnikiem w historii angielskiej reprezentacji z numerem wyższym od wieku (grał z ''20''). Do tego na żabojadnej ziemi zrobił tak

a media i kibice zrobili z niego herosa. W 2001 roku ''Saint Michael'' doprowadził The Reds do Pucharu UEFA i został przez europejską federację uznany najlepszym piłkarzem Starego Kontynentu. Od tej pory Owen, który osiągnął już wiele, postanowił trochę odpocząć i na mecze wysyłał swoją kartonową atrapę. Kartonowa atrapa napastnika i tak strzelała dużo więcej niż powinna, jednak nie sposób było nie zauważyć, że gwiazda Michaela nieco przygasła. Wypolerować ją do jako takiego błysku próbowano w Realu Madryt, do którego śladem McManamana Owen przeszedł w 2004. Doświadczenia starszego kolegi niczego go jednak nie nauczyły, a sam Anglik dopiero na miejscu zorientował się, że prędzej wygra rywalizację w Allegro Cup i to do tego z wiadrem na głowie niż rywalizację z Raulem i Ronaldo w ataku ''Królewskich''. Choć, trzeba przyznać, strzelając 13 bramek w lidze miał najlepszy w całej Primera Division współczynnik goli do spędzonych na boisku minut.

Po nieudanym epizodzie w Madrycie Michael wrócił na Wyspy, gdzie 120 000 funtów tygodniowo zaoferowało mu Newcastle United.W ciągu kolejnych czterech sezonów Owen częściej niż pokonać bramkarzy rywali starał się nie rozpaść i do dziś podobno jego kolana trzymają się wyłącznie na znajdowane tu i ówdzie gumy do żucia, spinki do włosów i spinacze do papieru. Psujący się szybciej niż bolid BMW Sauber napastnik przeszedł przed tym sezonem do Manchesteru United, gdzie już w pierwszych sparingach trafił do siatki cztery razy. Sir Alex Ferguson wciąż jednak boi się, że jego nowemu nabytkowi odpadnie w czasie jakiegoś meczu głowa. Ale, na szczęście, zawsze ma przy sobie swoją niezawodną gumę do żucia.

Joe Cole - Joe Cole AD 2009 to 28-letni piłkarz z tego typu, o którym mówi się ''mały, dzielny parowozik''. Joe Cole na przełomie tysiącleci był z kolei piłkarzem z tych, których niektóre zagrania powodowały pielgrzymki dziękczynne do Westminsteru, Stonehenge, na Wembley i Baker Street 221b. Powstawały wtedy sekty, których członkowie twierdzili, że mają w głowie radio przekazujące im głos Joe Cole`a, innym podobizna zawodnika objawiła się na płatku kukurydzianym czy oblanych piwem spodniach. Za 16-latka Manchester United oferował 10 milionów funtów, co w roku 1997 było sumą, za którą można było kupić prawie wszystko. Dziś za tyle dostaniemy co najwyżej Albanię, pokój na świecie, kilka zdezelowanych pocisków nuklearnych ziemia-powietrze i Tomasza Jodłowca.

17-letni Cole zadebiutował w pierwszej drużynie West Hamu i wkrótce został jej kapitanem, porównywano go też coraz częściej do Paula Gascoigne`a i to nie tylko ze względu na trochę nieproporcjonalnie dużą głowę. Młodego skrzydłowego dopadł chyba jednak z lekkim opóźnieniem problem roku 2000 i rozregulował mu nieco piłkarski BIOS, bo Joe zaczął grać trochę, jakby ktoś odpalił mu komendę ''solidność mode on''. Do jego gry ciężko mieć wprawdzie większe zastrzeżenia (w końcu w reprezentacji Anglii wystąpił już 53 razy, choć z drugiej strony Peter Crouch 28 razy, więc to o niczym jeszcze nie świadczy), ale z całą pewnością nie rozwinął się tak dynamicznie jak się tego po wunderkindzie z West Hamu spodziewano.

Theo Walcott - wyciągnięty przez profesora Wengera z Southampton młodzian zrobił i robi furorę w angielskim futbolu. Liczba wiekowych (związanych z wiekiem, nie po prostu starych) rekordów przez niego pobita jest dłuższa niż pierwsza z brzegu powieść Żeromskiego. Skrzydłowy ''Kanonierów'', wbrew temu, co mówią niektórzy nie zajmuję się wyłącznie zapuszczaniem cienkiego wąsika - powoli wyrasta na pierwszoplanową postać Arsenalu i reprezentacji. Pierwszy w kolejce po Rooneyu do uratowania angielskiej piłki.

James Milner - zawodnik rok młodszy od Wayne`a Rooneya, dodatkowo piłkarz, który przegonił Roo na liście najmłodszych strzelców w historii Premier League i ogólnie rzecz biorąc uważany przez wielu za jeszcze większy talent niż gracz Manchesteru. Niestety w ciągu ostatnich siedmiu lat 23-latek zaliczył już cztery kluby (Leeds United, Swindon Town, Newcastle, obecnie w Aston Villi). Ma też wprawdzie rekord pod względem liczby występów w angielskiej kadrze do lat 21, ale głównie dlatego, że grał w niej bite pięć lat. Zdaniem ekspertów, kibiców i zupełnie przypadkowych przechodniów jest jak amerykańska gospodarka - zupełnie przestał się rozwijać.

Gareth Bale - wprawdzie Walijczyk, ale posiadacz najciekawszego rekordu z wszystkich brytyjskich młodych, zdolnych i gniewnych. Bale to nie tylko bowiem drugi najmłodszy zawodnik debiutujący w składzie Southampton (16 lat 275 dni, lepszy był tylko Theo Walcott), najmłodszy debiutant w historii reprezentacji Walii (16 lat i 315 dni) i najmłodszy w historii strzelec bramki w swoich barwach narodowych. Przede wszystkim Tottenham ze swoim megautalentowanym lewym obrońcą/skrzydłowym w składzie nie wygrał żadnego z 24 meczów, w których ten wybiegł na boisko w wyjściowym składzie. Podejrzewam, że gdyby Bale brał udział w lądowaniu w Normandii, to dziś pisałbym ten tekst po niemiecku.

miszeffsky

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.