Manchester City wygra Ligę Mistrzów w 2011. Nie ma wyjścia

Gdyby w połowie 2008 roku ktokolwiek powiedział, że w ciągu najbliższych kilku lat Manchester City ma szansę zawojować Ligę Mistrzów, resztę życia spędziłby prawdopodobnie obserwowany przez małe okienko w pokoju o gumowych ścianach. Kilkanaście miesięcy, kilku szejków i grubo ponad sto milionów funtów później, kwestia europejskich podbojów The Citizens nie jest już tak oczywista. Mało tego, co niektórzy są o nich święcie przekonani. Tak jak fanatyczny kibic M City Kirk Bradley, który za wygranie w ciągu dwóch lat przez jego ukochany klub LM dałby sobie rękę uciąć. No może nie uciąć, ale wytatuować już na pewno.

Wielkie pieniądze właścicieli Tego Drugiego Manchesteru, w połączeniu z kupionymi tego lata Roque Santa Cruzem, Garethem Barrym, Kolo Toure, Emmanuelem Adebayorem i Carlosem Tevezem oraz talentem akrobatycznym Marka Hughesa dały Bradleyowi pewność przyszłych sukcesów. Gdzie przyszłych znaczy ''w 2011'', a sukcesów oznacza ''Liga Mistrzów będzie nasza''. I to dały mu pewność taką, że aż koledzy Anglika zaczęli go namawiać, żeby w takim razie wytatuował sobie swoje przewidywania. Kirk ochoczo na to przystał, jak powiedział, tak uczynił i słowo tatuażem się stało. W związku 25-latek wygląda teraz tak,

co rozwiązuje odwieczny dylemat, co by było, gdyby Fabien Barthez wytatuował sobie kiedyś na bicepsie puchar Ligi Mistrzów w otoczeniu słów ''Manchester City 2011 Champions League Winners''. Nie jesteśmy też specjalnymi kibicami Tego Drugiego Manchesteru, ale jakoś nie życzymy dzielnemu Anglikowi, żeby w razie niepowodzenia swojego planu musiał zmieniać ''Manchester City'' na ''Sokół Pniewy'' albo ''2011'' na na przykład ''2063''.

Swoją drogą widać, że Bradley ma silne ciągoty do futbolowych tatuaży. Rysunek w okolicach jego łokcia to coś, co współcześni historycy sztuki nazywają ''wczesnym Semirem Stiliciem'' .

Copyright © Agora SA