Ibrahimović jak Cristiano Ronaldo. Tylko że bardziej

Pisaliśmy o rekordzie Cristiano Ronaldo (i już wiemy, że przynajmniej jedno z naszych przewidywań się nie sprawdzi). Powiedziało się ''a'' (a raczej ''beeee''), trzeba też powiedzieć ''Zlatan Ibrahimović''. My tu bowiem gadu gadu o Cristiano, a tymczasem borem lasem Szwed strzelił piątą bramkę w swoim piątym kolejnym ligowym meczu dla Barcelony. Czyli osiągnął lepszy wynik niż gwiazda Realu, której tym razem nie udało się trafić do siatki w spotkaniu z Tenerife.

Nowy napastnik ''Dumy Katalonii'' otworzył wynik meczu Barcy z Malagą, strzelając efektownie w 39. minucie. Podczas, gdy instynkt strzelecki Thierry`ego Henry ma podobno wystąpić w kolejnym sezonie serialu ''Lost'', wygląda na to, że Ibrahimović rozstrzelał się nam już na dobre. I to na takie ''dobre'', że kibice Barcelony na słowo ''Eto`o'' reagują niemalże pytaniem ''Kto?''. Dzięki fenomenalnej grze Messiego i Ibry rozwiązała się przynajmniej jedna kwestia - czy blaugrana może być jeszcze bardziej kosmiczna niż w ubiegłym sezonie. Otóż tak, może. Chyba.

Przy czym zaznaczmy, że Ibrahimović to bohater jednej z bardziej kontrowersyjnych wymian ostatnich lat czyli zamiany jednego szalenie utalentowanego, stwarzającego problemy w szatni napastnika, który strzelał bramki w dwóch zwycięskich finałach Ligi Mistrzów oraz grubych milionów dolarów na szalenie utalentowanego, stwarzającego problemy w szatni napastnika, który organicznie nie potrafi strzelać w fazie pucharowej Ligi Mistrzów oraz brak milionów dolarów.

Wiele się przed sezonem mówiło o Szwedzie - że mimo przebłysków technicznego geniuszu wciąż za duży, za toporny i za mało ''karłowaty'' dla Barcelony, że nie odnajdzie się w systemie ''ja podam do ciebie, ty podasz do mnie, a potem podamy do niego i tak razy razy miliard'', że gra zbyt egoistycznie i tak dalej. Do tego jednak najwyraźniej nie dochodziły plotki, bo jak na razie spełnia pokładane w nim wcześniej nadzieje. Znaczy oczywiście nadzieje fanów i władz ''Dumy Katalonii'', nie na przykład te kibiców Realu.

A co w tym wszystkim najważniejsze, Ibrahimović nie bawi się w odgrywanie na boisku popularnego serialu ''Czyż nie dobija się poślednich drużyn'', strzelając bramki, ustalające wynik meczu na, powiedzmy, cztery czy pięć do zera. Z pięciu ligowych spotkań w tym sezonie, w ostatnich czterech (z Getafe, Atletico Madryt, Racingiem Santander i Malagą właśnie) to właśnie były napastnik Interu strzelał pierwszą bramkę dla drużyny Guardioli, dając sygnał do rozszarpania rywala. Jak na razie nie wydaje się też, żeby miał w swoim natręctwie strzeleckim spasować, spodziewamy się więc kolejnych rekordów. Podejrzewamy przy tym, że instynkt strzelecki Ibry przetrwa, razem z karaluchami, nawet wybuch jądrowy. Jeśli przetrwa go także redakcja Z czuba, nie omieszkamy donosić o jego kolejnych rekordach. Jeśli oczywiście będziemy mieli jeszcze komu.

miszeffsky

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.