Czy z Liverpoolem dzieje się coś złego?

Liverpool poniósł w niedzielę trzecią porażkę w tym sezonie i do prowadzącej Chelsea traci już sześć punktów. Rafa Benitez uspokaja, ale fakty są nieubłagane. Liverpool ma problem.

Po niedzielnej porażce z Chelsea Benitez stwierdził:

Musimy zachować spokój. Zobaczymy, co będzie się działo w marcu i kwietniu. Myślę, że czołowe zespoły będą jeszcze tracić punkty.

I w zasadzie ma rację. Liverpool jest wprawdzie w tabeli szósty (spadnie na siódme miejsce, jeśli w poniedziałek Man City nie przegra u siebie z Aston Villą) i traci do Chelsea po ośmiu kolejkach sześć punktów, ale to jeszcze nie dramat. W zeszłym sezonie po ośmiu kolejkach w tabeli prowadziły Chelsea i Liverpool. Manchester United (przy jednym meczu rozegranym mniej) zajmował piąte miejsce tracąc do nich... sześć punktów. Jak się skończyło - wszyscy pamiętamy.

Problem jednak jest i zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Liverpool poniósł w niedzielę trzecią ligową porażkę w sezonie. Przez cały poprzedni sezon przegrał tylko dwukrotnie. Łącznie w tym sezonie przegrał już cztery razy. Przez cały poprzedni sezon dał się pokonać pięciokrotnie. Oczywiście, wszystko można jeszcze odrobić, ale margines błędu kurczy się z każdym tygodniem.

Liverpool być może dał się oszukać sukcesom w Lidze Mistrzów oraz dzielnej zeszłorocznej pogoni za Man Utd i mistrzostwem i uwierzył we własną potęgę. Tymczasem wznoszona przez Beniteza budowla cały czas daleka jest od ukończenia. Odejście Xabiego Alonso, być może nieuniknione biorąc pod uwagę jak bardzo Hiszpan chciał przenieść się do Madrytu, obnażyło, jak wątłe są jej fundamenty.

Nieobecność Alonso była aż nadto widoczna w przegranym meczu z Tottenhamem na inaugurację ligi, kiedy londyńczycy bezkarnie hasali sobie po połowie Liverpoolu. Kiedy w meczu z Fiorentiną w Lidze Mistrzów zabrakło Javiera Mascherano - czerwony król okazał się nagi. W środku pomocy zagrał słabiutki Lucas Leiva (żadną miarą niezdolny do zastąpienia Hiszpana) oraz Fabio Aurelio - nominalny lewy obrońca. Efekt? Liverpool przez 45 minut nie był w stanie skonstruować nawet jednej sensownej akcji, podczas gdy rywale wyprowadzali natarcie za natarciem.

Rozwiązaniem problemów w środku pola ma być sprowadzony przed sezonem z Romy Alberto Aquilani, który jednak z powodu urazu póki co nie zagrał ani razu. I nie zagra jeszcze przez co najmniej dwa tygodnie. Kiedy wróci, może się okazać, że jest już za późno, przynajmniej na walkę o mistrzostwo.

Odejście takiego piłkarza jak Alonso dla każdej drużyny świata byłoby bolesne, ale w Liverpoolu jest to tylko ilustracja problemu szerszego. Choć Benitezowi latem stuknęło pięć lat na Anfield Road, nadal nie zbudował wielkiego zespołu. Ilu zawodników z niedzielnego meczu znalazłoby od ręki miejsce w pierwszej jedenastce Chelsea, Man Utd, Realu czy Barcelony? Czterech. Torres, Gerrard, Mascherano i Reina. Nikt więcej.

I za to winę, przynajmniej częściowo, ponosi Benitez. Hiszpan w ciągu tych pięciu lat wydał grubo ponad 200 milionów funtów. Pewnie, nie robi to tak wielkiego wrażenia, jak wydanie w ciągu jednego tylko okienka transferowego ponad 100 milionów przez Manchester City, ale z pewnością można było je wydać mądrzej niż zrobił to Benitez.

10 najdroższych transferów Hiszpana wygląda tak: Fernando Torres, Alberto Aquilani, Robbie Keane, Glen Johnson, Ryan Babel, Xabi Alonso, Dirk Kuyt, Albert Riera, Andrea Dossena, Peter Crouch. Czterech spośród nich nie ma już w klubie, z czego tylko Alonso odszedł, bo chciał go ktoś inny. Trzech pozostałych Benitez pozbył się bez żalu, Robbie'ego Keana po zaledwie pół roku. W drugiej dziesiątce sytuacja wygląda podobnie: Jermaine Pennant, Craig Bellamy, Luis Garcia, Mohammed Sissoko, Fernando Morientes już na Anfield nie grają.

W zeszłym sezonie doszło do publicznej dyskusji między Benitezem i Alexem Fergusonem o to, kto wydaje więcej pieniędzy. Sprawdził ich Times, który obliczył, że od sezonu 2004/05, kiedy Benitez przyszedł do Liverpoolu do stycznia 2009 r. The Reds wydali 212,6 milionów funtów, Manchester 221,95. Więcej, ale niewiele więcej. W tym czasie jednak do Man Utd przyszli między innymi (wymieniam tylko zawodników, którzy grają do dziś) Wayne Rooney, Nemancja Vidić, Edwin van der Sar, Patrice Evra, Park Ji-Sung, Michael Carrick, Carlos Tevez, Owen Hargreaves, Nani, Anderson i Dimitar Berbatov.

Liverpool po pięciu latach pobytu Beniteza nadal jest drużyną w budowie, która cały czas wymaga poważnych wzmocnień. Wzmocnień, dodajmy, na które szanse są coraz mniejsze. Amerykańscy właściciele klubu mają poważne problemy ze spłatą zaciągniętych na jego zakup kredytami, w związku z czym szukają inwestorów i chcą wprowadzić ostry program oszczędnościowy. Jak piszą angielskie media, jednym z argumentów dla ewentualnych inwestorów ma być roczny limit transferowy w wysokości 20 milionów funtów. Co więcej, z tych pieniędzy Benitez ma nie tylko sfinansować trasfery, ale także podwyżki dla zawodników, których już ma. Chociaż może nie jest to taki zły pomysł - mniej transferów oznacza także mniej pomyłek.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA