Dobry pomysł, zły pomysł: Nie krzyżować Majewskiego

Być może nie był to najgorszy mecz reprezentacji w tych eliminacjach, choć najbardziej bezbarwny już pewnie tak. Nie będę jednak mówił, że Majewskiego należy wyrzucić natychmiast. Skoro już jest i skoro nic nas nie uratuje przed przynajmniej jeszcze jednym meczem w jego wykonaniu - przekonajmy się chociaż, czy potrafi się uczyć na własnych błędach.

Dobry pomysł: Widzieć. Czy reprezentacja Polski rozegrała w sobotę najgorszy mecz tych eliminacji? Pewnie nie, biorąc pod uwagę jak mocna jest w tej dziedzinie konkurencja. Spotkania ze Słowenią pewnie nie udało się przebić biorąc pod uwagę, że w tamtym spotkaniu wybrańcy Beenhakkera odmówili nawet poruszania się w tempie szybszym niż snucie, nie mówiąc już o takich fanaberiach jak celne kopanie piłki. Bez dwóch zdań natomiast reprezentacja zagrała najbardziej bezbarwne spotkanie tych eliminacji. Nie spodziewałem się, że zobaczę jakieś futbolowe fajerwerki, które podpalą cały świat, ale Polacy nie odpalili nawet pół marnej i zamokniętej petardki.

Czesi zagrali słabo, wolno, schematycznie, a na tle naszych piłkarzy wyglądali jak z innej planety. Nawet fakt, że (przynajmniej przez 45 minut) nie zobaczyliśmy powtórki z Mariboru, gdzie nasi piłkarze snuli się po boisku niczym zombie nie jest żadnym pocieszeniem. Mecz był zwyczajnie nudny, smutny i męczący, a najlepsze było w nim to, że się skończył.

Zły pomysł: Taktyka. Dwóch napastników plus gra z kontrataku - takie było cudowne panaceum na degrengoladę, do jakiej doprowadził naszą kwitnącą kadrę pewien piłkarski analfabeta z Holandii. Słyszeliśmy to od wielu miesięcy, w sobotę mogliśmy zobaczyć jak rzecz wygląda w praktyce. Zobaczyliśmy futbol prymitywny, żywcem wyjęty z czasów kamienia łupanego, który w zamierzeniu miał być chyba ''kick and rush'', ale niestety był tylko ''kick''. Genialny plan Majewskiego, opiewany od dawna przez najtęższych tytanów Polskiej Myśli Szkoleniowej (TM) nie zadziałał, bo Czesi paskudnie nas oszukali i wcale nie zaczęli przeprowadzać huraganowych ataków. Fakt, że rywale nie okazali się idiotami, którzy w jedenastu pobiegną na naszą połowę sprawił, że cały misterny plan poszedł tam, gdzie widział go Stefan Siara Siarzewski po lądowaniu Jose Arcadio Moralesa. Planu zastępczego niestety nie było, co najlepiej udowodnił selekcjoner przeprowadzając prymitywne zmiany ''sztuka za sztukę'', nie zmieniające w najmniejszym nawet stopniu sytuacji na boisku.

Zły pomysł: Polski atak. Jedno podanie Obraniaka zakończone widowiskową kompromitację Błaszczykowskiego, dość przypadkowa akcja zakończona widowiskową kompromitacją Lewandowskiego i jedno podanie Grosickiego zakończone dobrym strzałem Jelenia świetnie obronionym przez Cecha. Nie wymieniam tu najlepszych sytuacji Polaków. Wymieniam wszystkie. Ale czemu się dziwić, skoro Polacy nastawili się nie na grę w piłkę, ale na przeszkadzanie Czechom. Przegrywając 0:1 w meczu, który musieli wygrać próbowali to osiągnąć stojąc w ośmiu na własnej połowie.

Mieliśmy podobno Czechów zaskoczyć prostopadłymi podaniami do Grosickiego i Jelenia, zamiast nich jednak mogliśmy co najwyżej pooglądać szybujące im nad głowami powolne, baloniaste wybicia wprost na głowy czeskich obrońców. Drugą sekretną bronią miały być dalekie wybicia na szeroko ustawionych skrzydłowych. Te jednak leciały w trybuny z taką regularnością, że zdesperowani Błaszczykowski z Obraniakiem musieli schodzić do środka, żeby w ogóle zobaczyć jak wygląda piłka z bliska. Dziwnym nie jest, skoro mózgiem naszej drużyny był duet środkowych pomocników, z których Mariusz Lewandowski koncentrował się wyłącznie na przeszkadzaniu rywalom, a Maciej Iwański na tym, żeby broń Boże nie znaleźć się w tym samym czasie tam, gdzie mogłaby pojawić się piłka.

Zły pomysł: Polska obrona. Polacy nie wyglądali w sobotę jak piłkarze, ale jak zgraja przeszkadzaczy, w dodatku nieudolnych. Nie grali o zwycięstwo, ale o tak zwany wynik nie przynoszący wstydu. Innymi słowy o uniknięcie kompromitacji, co się zresztą nie udało. Wynik 0:2 był najmniejszym wymiarem kary, na dobrą sprawę niezasłużonym, jakiego bowiem uchybienia przepisom dopatrzył się sędzia przy nieuznanej bramce dla Czechów w 37. minucie pozostanie jego słodką tajemnicą. Nawet zgrana formułka, że traciliśmy bramki po indywidualnych błędach nie ma tu zastosowania, bo każdego gola (także tego nieuznanego) poprzedzało spiętrzenie błędów grupowych. Widowiskowe kiksy Piotra Polczaka dostały godną oprawę w postaci pomyłek w ustawieniu, braku asekuracji i zwykłej determinacji, której ewidentnie zabrakło przy pierwszym (uznanym) golu.

Ale tego można się było spodziewać po eksperymencie z ligową obroną. Zaskakuje natomiast, jak łatwo Czesi potrafili przedostać się pod naszą bramkę (nie to, że jakoś strasznie często próbowali). Choć Polacy długimi chwilami bronili się ośmioma zawodnikami (jakby było czego bronić), dwa, trzy precyzyjne podania siały pod naszą bramką popłoch.

Zły pomysł: Skład. Wiecie co bym zrobił, gdybym miał telefon do Stefana Majewskiego? Zadzwonił do niego w środku nocy i przyłożył słuchawkę do rozkręconego na full głośnika. Ale gdybym nie był idiotą, wiecie co bym zrobił? Zadzwonił do niego i zapytał w czym jego zdaniem Piotr Polczak - facet, który na boisku spadł z Cracovią do drugiej ligi - jest lepszy od grającego w Lidze Mistrzów Michała Żewłakowa? W czym jego zdaniem Wojciech Kowalewski przewyższa Artura Boruca? W czym Arkadiusz Głowacki jest lepszy od Dariusza Dudki? Czemu miało służyć powołanie Jerzego Dudka, jeśli natychmiast powędrował na ławkę? Naprawdę, zadzwoniłbym z najczystszymi intencjami i o niczym innym bym nie marzył, jak o tym, żeby mnie przekonały racjonalne argumenty. Bo jak do tej pory, choć selekcjoner już po ogłoszeniu listy powołanych to i owo powiedział, nie usłyszałem żadnego.

Zły pomysł: Debeenhakkeryzacja. Tylko wiecie co, nie sądzę, żeby Stefan Majewski mnie przekonał. Ponieważ mam podejrzenie graniczące z pewnością, że nie istnieją merytoryczne argumenty przemawiające za Polczakiem kosztem Żewłakowa. Nawet słaba gra tego ostatniego w kilku meczach reprezentacji nim nie jest, bo Żewłakow w tej chwili nawet w butach narciarskich i z kebabem w dłoni jest lepszym piłkarzem niż Polczak. Żewłakow jednak jest człowiekiem Beenhakkera, a Polczak człowiekiem Majewskiego. Podobnie jak ludźmi Beenhakkera byli Dudka czy Boruc. Czy Roger, który w sobotę nawet nie powąchał murawy, choć pewnie nawet sam Maciej Iwański jako selekcjoner zdjąłby siebie z boiska. Jedyny klucz jaki przychodzi mi do głowy, to chęć zrobienia kadry antybeenhakkerowskiej. Udało się - kadra, która zagrała w sobotę nie miała z kadrą Holendra nic wspólnego. Poza przygnębiającym wrażeniem, jakie po sobie zostawiła.

Dobry pomysł: Nie krzyżować Majewskiego. Wszystkich zbierających teraz szczęki z podłogi proszę o sekundę cierpliwości. Żeby wszystko było jasne - nadal nie wiem, wedle jakich kryteriów merytorycznych można było uznać, że Stefan Majewski nadaje się na selekcjonera. Nie będę też pisał głupot, że dostrzegłem w sobotnim meczu jakąś jutrzenkę nadziei, bo nie dostrzegłem. Wbrew pozorom nie liczę nawet na widowiskową kompromitację w meczu ze Słowacją tak, żeby kuriozalny wybór selekcjonera eksplodował w twarz gardłujących za nim działaczy PZPN z całą mocą.

Uczciwość jednak nakazuje, żeby przed wyciągnięciem wideł i pochodni zobaczyć jeszcze choć jeden mecz tej kadry. Mecz o stawkę, nie jakieś towarzyskie kopanie, którego nikt nie potraktuje poważnie. Doskonale pamiętam beznadziejny mecz kadry Beenhakkera z Finlandią i naprawdę przyzwoity mecz tej samej kadry trzy dni później z Serbią. Beenhakker pokazał, że potrafi uczyć się na własnych błędach i ma odwagę przemeblować kompletnie zespół. Dajmy tę samą szansę Majewskiemu. Ustalił skład i taktykę, które się ewidentnie nie sprawdziły, dajmy mu więc szansę na to zareagować. Będzie mu ciężko, bo kadrę powołał nawet jak na polskie warunki ubogą w talent. Ale to już jego zmartwienie.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.