Piłkarz z rządowym nakazem imprezowania

Śledząc angielską prasę sportową i tamtejsze kroniki kryminalne wydaje się, że zmuszanie grającego na Wyspach piłkarza do opijania czegokolwiek jest równie nonsensowne co zmuszanie Słońca do wschodzenia i zachodzenia. Jednak po raz kolejny okazuje się, że zachodnia półkula świata leży również po drugiej stronie znanego Europejczykom rozsądku.

Po tym jak dzięki remisowi 2:2 w meczu USA-Kostaryka i porażce Salwadoru z Hondurasem 0:1 ci ostatni wywalczyli sobie awans do mistrzostw w RPA, w całym kraju zapanowała euforia. Niesiony nią jak na skrzydłach wracał do Tottenhamu na mecz z Portsmouth honduranin Wilson Palacios. Wracał, ale o mało co nie wrócił, bo rząd nakazał mu pozostanie w kraju i świętowanie wielkiego piłkarskiego sukcesu, jakim był awans.

Tymczasowy prezydent Hondurasu Roberto Micheletti rządzi krajem, od kiedy obalił w czerwcu tego roku swojego poprzednika, Manuela Zelayę. Jak twierdzą ludzie, którzy o południowej Ameryce wiedzą trochę więcej niż my (a to akurat nietrudne), szef państwa zgrupował piłkarzy w stolicy Tegucigalpie i kazał im świętować, żeby narodowa futbolowa euforia pozwoliła mu utrzymać się przy władzy. Spurs musieli zatem zacząć mecz z Portsmouth bez Palaciosa (wrócił dopiero kilka godzin przed spotkaniem, wszedł dopiero w końcówce), jednak trener Harry Redknapp zdawał się być pogodzony z tym faktem.

- Wydaje mi się, że tam już tak jest. Jeśli prezydent coś ci rozkazuje, chyba nie możesz z tym zbyt wiele zrobić - powiedział.

Znany niegdyś w Europie bywalec knajp, a w wolnych chwilach także piłkarz - Adriano ''Nie wrócę ze zgrupowania reprezentacji'' Leite Ribeiro wiele by zrobił, żeby mieć takiego prezydenta jak Micheletti.

Copyright © Agora SA