Nie będzie już Henrika Larssona. Nie będzie niczego

Dzień 1 listopada, jak co roku, poświęciliśmy pożegnaniom. Tego samego dnia pożegnać się postanowił także ktoś, kto zajmuje w sercu redakcji Z Czuba oraz zapewne sporej części Zczubowych czytelników miejsce po prawicy Erica Cantony tudzież innego Vinniego Jonesa. Powiedzcie ''Heyda'' Henrikowi Larssonowi.

Niedzielny ligowy mecz z Elfsborgiem był ostatnim w karierze Szweda w koszulce Helsingborga. I nie tylko Helsingborga, bo charyzmatyczny napastnik ogłosił, że nawet gdyby się waliło, paliło, padało żabami i powołaniami od Smudy, na boisko już nie wróci. A przynajmniej nie wróci na nie w charakterze napastnika. Możemy się wściekać i złorzeczyć, ale prawdopodobnie wpływ na jego decyzję będziemy mieli taki sam jak na kurs uzbeckiego suma . Jedyne zatem co możemy zrobić, to wspominać. Powspominajmy zatem.

Mówiąc ''Henrik'', myślimy ''875 spotkań w karierze'', mówiąc ''Larsson'' dopowiadamy do tego ''452 bramki''. Czołowy napastnik ubiegłego wieku karierę zaczynał, jak to Szwed, w Szwecji, gdzie w ciągu trzech sezonów w Hogaborgu i dwóch w Helsingborgu pokazał światu, że ma talent strzelecki (135 meczów, 74 gole) i talent do zapuszczania dredów.

Jedna i druga zdolność zaowocowały transferem do Feyenoordu Rotterdam, gdzie ''Heniek'' jednak niczym specjalnym nie zachwycił. ''Nic specjalnego'' to było akurat w tym wypadku cztery sezony, 149 występów i 42 bramki, ale chcielibyśmy mieć ''takiego sobie'' piłkarza w polskiej kadrze. W 1997 roku, 26-letni Larsson przeszedł jednak do Celtiku Glasgow i tam tak naprawdę jego legenda się zaczęła.

Siedem lat w drużynie z Glasgow to siedem lat, które wstrząsnęło futbolową Szkocją. Pięciokrotnie w tym czasie ''Henka'' zdobywał tytuł króla strzelców ligi, zasłużył też na ''Złoty But'' dla najlepszego snajpera Europy. 1/17 czasu trwania wojny stuletniej (która ciągnęła się jak ''Moda na sukces'' de facto przez lat 118) wystarczyła Larssonowi, żeby dla The Bhoys trafić do siatki 227 razy. I to mimo koszmarnej kontuzji, jaką załapał w międzyczasie.

Na kolejne dwa sezony 33-letni Larsson trafił do FC Barcelona, gdzie może kluczowym zawodnikiem nie był, ale swoje nastrzelał.

A w finale Ligi Mistrzów 2006, wygranym przez ''Dumę Katalonii'' 2:1, asystował przy obu bramkach dla ekipy Franka Rijkaarda. To była idealna definicja czegoś znanego szerzej we wszechświecie jako ''magic touch''.

Ostatnie trzy lata kariery Larsson spędził w Helsingborgu, z krótkim epizodem, kiedy to zdesperowany brakiem zdrowych i znających ''Odę do radości'' napastników Sir Alex Ferguson wypożyczył go na chwilę.

Przez całe lata ''Henka'' był też podporą reprezentacji Szwecji, którą ratował, kiedy tylko jego rodakom zadymiło się pod ''Trzema Koronami''. Jego reprezentacyjny bilans to 106 występów w żółto-niebieskim trykocie i 37 goli. Największy sukces - trzecie miejsce na mundialu 94.

Piękna kariera, niestety nie do końca piękne pożegnanie. Ostatni mecz Larssona ''u siebie'' Helsingborg przegrał 0:2 z Djurgarden, ostatni w ogóle, z Elfsborgiem 0:1. Szkoda. Żałuje chyba też Larsson, który tak się żegnał ze swoimi kibicami.

Numer 17 zostanie w Helsinborgu zastrzeżony. 

miszeffsky

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.