Trzy lata temu ministerstwo wydało rozporządzenie na Mocy którego każdy reprezentant kraju w nieolimpjskim sporcie drużynowym, który wraz ze swoją ekipą zdobędzie tytuł mistrza świata, zainkasować powinien z budżetu 14 000 złotych. Nie będziemy tu wchodzić w detale czy dużo to czy mało, ograniczymy się tylko do stwierdzenia, że za tę kwotę wyemigrowalibyśmy do Hiszpanii i założyli LosZczubos.es.
Tak czy siak żużlowcom się te pieniądze należały, nie dostaną ich jednak. Ministerialni urzędnicy uznali bowiem, że oficjalna nazwa zawodów, w któcyh tryumfowali Polacy to Drużynowy Puchar Świata i że nigdzie nie ma tam słowa ''mistrzostwo''. Zignorowali przy tym takie drobne detale, jak to, że na medalach nasi zawodnicy mają napisane ''mistrzowie świata'', a także fakt, że DPŚ to jedyna impreza tej rangi na całym globie, więc nic innego ''mistrzostwami'' być nie może. Pieniędzy zatem nie ma, a nawet jeśli się pojawią, przeznaczone zostaną w Ministerstwie Sportu na spinacze, kubki do kawy i plakaty Tokio Hotel w skali 1:1. Nie ma się zatem co dziwić żużlowcom, że są rozżaleni.
Walcząc o 14 tysięcy kopalibyśmy się z koniem, Jean-Claudem Van Dammem, Chuckiem Norrisem i Dikembe Mutombo. Naraz.