Pierwsza piątka tygodnia NBA według Z Czuba

Trzeci tydzień nowego sezonu minął pod znakiem palców - machających, przyciskających klawisze komórki, drżących na linii rzutów wolnych, chwytających obolałą głowę lub majstrujących przy butelce szampana. Pięć palców, pięć pozycji i jedna nowość - tak prezentuje się kolejny odcinek naszego stałego cyklu o NBA - lidze, w której fryzura Chrisa Mullina zdarzała się.

Carl Landry (Houston Rockets)

W wygranym 104:79 meczu z Memphis Grizzlies Carl Landry pięknie zablokował próbę wsadu Rudy'ego Gaya, a potem zrobił coś jeszcze piękniejszego:

Przypomniało mi się jak bardzo tęsknię za palcem Mutombo. Prawie tak bardzo jak za

flat topami

. Choć musiałbym rzucić monetą aby orzec czy bardziej niż za

głosem Mutombo

...

Landremu naśladowanie głosu wychodzi nieco gorzej niż gestu Mutombo, ale na szczęście kilku następców i w tej kwestii w drużynie Rockets wciąż jest.

A tak swoją drogą to dawno nie pamiętam drużyny tak dającej się lubić jak tegoroczni Rockets.

Ben Gordon (Detroit Pistons)

Ben Gordon ma wielu fanów w Detroit. Albo wielu cynicznych antyfanów w Detroit. A na pewno ma fanów w Dallas po ostatnim spotkaniu tych drużyn, w którym trafiając 1 rzut na 16 oddanych walnie przyczynił się do zwycięstwa Mavericks 95:90. Nie wiem kto, ale na pewno któraś z tych trzech grup musi być odpowiedzialna za to, że Gordon w wyniku głosowania internetowego został okrzyknięty graczem tamtego meczu.

Rajon Rondo (Boston Celtics)

Rozgrywający Celtów notuje w tym sezonie dziwne statystyki rzutowe - rzuca z gry ze skutecznością 58% a z rzutów wolnych... 25%. Naturalnie może chodzić o zbyt małą próbkę (3 celne na 12 rzutów, choć taka mała próbka w 11 meczach sama w sobie może martwić), ale Rondo od zawsze na linii wolnych zachowywał się jak Małysz na progu ostatnich latach - brakowało błysku. Nigdy nie trafiał ze skutecznością większą niż 65%, a w przypadku obrońcy to prawie powód żeby Chris Dudley miał prawo nabijać się z czyichkolwiek rzutów wolnych. Spokojnie Chris, prawie.

Anyway, pogrzebałem tu i tam i znalazłem kolejny absurd w tej sytuacji. Rondo plasuje się w tym sezonie pośród obrońców pod względem rzutów z gry na 2. miejscu w całej lidze (za Chrisem Paulem), a pod względem osobistych na 2. miejscu od końca, tyle, że ''prowadzący'' Roger Mason ze Spurs wykonywał na razie tylko jeden, niecelny rzut.

Najgorszy procent z linii wolnych w całym sezonie pośród guardów miał w 1986 roku Gerald Wilkins z New York Knicks - 55,7%. Warto zatem monitorować postępy Rajona. Może gdyby pozwolić mu rzucać osobiste zza tablicy...

Hasheem Thabeet (Memphis Grizzlies)

GETTY IMAGES/Andy Lyons

Ci, którzy jeszcze przed rozpoczęciem sezonu nadali numerowi 2 tegorocznego draftu ksywę ''Hasheem Thabust'' (z ang. bust - niewypał), choć sezon młody, mogą tryumfować - wielkolud z Tanzanii na razie nie może odnaleźć się na boisku, albo odnajduje się w złym miejscu - na przykład zbyt blisko głowy Zacha Randolpha.

To zderzenie w meczu z Blazers skończyło się dla debiutanta złamaną szczęką, ale z prognozami na szybki powrót (na liście kontuzjowanych przy nazwisku Thabeeta widnieje dopisek ''day-to-day''). Ciekawe czy zechce koledze z drużyny oddać - kiedy ostatni raz Randolph uszkodził komuś kości twarzy (a konkretnie pobił się z kolegą z Portland Trail Blazers, czego rezultatem był pęknięty oczodół u tegoż kolegi), to poszkodowany Ruben Patterson nie chciał się mścić bo miał już wyrok w zawieszeniu. Tylko nie wiadomo czy za złamanie szczęki człowiekowi, który przypadkowo zarysował mu samochód, za próbę uduszenia żony czy za zmuszenie niani do seksu oralnego. Ah, to były czasy ...

A Thabeetowi życzę powrotu na parkiet i oczywiście nie ma się za co mścić, Zach nie chciał przecież, po prostu gdy pojawia się okazja do powspominania czasów Jail Blazers, to prędzej Tim Duncan zrobi wsad z przełożeniem piłki pod nogą i przeskoczeniem nad DJ-em Mbengą, niż ja tę okazję przepuszczę.

Szampan Les Jeux

Nieco podejrzana firma Les Jeux (czemu podejrzana? sprawdźcie ich stronę ) odgraża się, że wypuści na rynek szampana marki NBA i już zachęca kibiców do zamawiania trunku aby raczyć się nim podczas trwającego sezonu. Zakładając, że firma rzeczywiście ma zgodę ligi na produkcję sygnowanego przez NBA produktu, można chyba temu projektowi wróżyć pewne powodzenie. Ale tylko w pewnych kręgach. Kibice Knicks i Nets chyba już wybrali swój oficjalny napój, którym będą się raczyć w tym sezonie oglądając swoich pupili w akcji.

Retro gracz tygodnia: John Williams

W nowym poddziale ''Pierwszej piątki tygodnia'' będziemy przy pomocy wehikułu czasu napędzanego energią kinetyczną wytworzoną poprzez tik Mahmouda Abdul-Raufa, przenosić się do NBA z lat 90. ubiegłego stulecia i przypominać pokrótce sylwetki jej bohaterów. Ale nie tych głównych, o których pamięć trwać będzie wiecznie, tylko tych z drugiego planu, o których pamięć definiuje tamten złoty czas dla koszykówki zaoceanicznej i jej kibiców w naszym kraju. W końcu w internecie nostalgia sprzedaje się równie dobrze co seks.

Czy wspominałem, że tęsknię za flat topami? To obczajcie ten flat top.

GETTY IMAGES/Tim DeFrisco

Na długo zanim świat usłyszał nazwisko Tima Donaghy'ego amerykańska koszykówka już borykała się z oskarżeniami o ustawianie meczów. W 1985 roku John Williams był bohaterem jednej z takich afer. Jako zawodnik uniwersytetu Tulane miał on przyjąć prawie 9 tysięcy dolarów łapówki za ustawienie wyników trzech spotkań. Co prawda rok później został z tych zarzutów oczyszczony, ale w pierwszym roku po wyborze w drugiej rundzie draftu z numerem 45 przez Cleveland Cavaliers musiał pałętać się po United States Basketball League. Kiedy w końcu dostał pozwolenie na grę w NBA nie tracił czasu i wywalczył sobie miejsce w pierwszej piątce debiutantów sezonu 1986-87. W Cavs grał do 1995 roku po czyn spędził trzy lata w Phoenix Suns i to z tamtego okresu kojarzy go najwięcej osób. Choć to w Cleveland głównie wymiatał.

Ja jednak, oprócz obłędnego flat topa, kojarzę go przede wszystkim z przydomku Hot Rod, który dostał bo jako małe dziecko uwielbiał ślizgać się tyłkiem po podłodze wydając z siebie odgłos silnika. O genezie przezwiska nie wiedzieli raczej Włodzimierz Szaranowicz i Ryszard Łabędź, którzy przy każdej okazji nazywali go ''Gorącym drągiem'' dając tym samym początek mającej się dobrze do dziś szkole spolszczania kulą w płot terminów koszykarskich.

Hot Rod zakończył karierę w 1999 roku w Dallas Mavericks, pozostaje jednak drugim w historii Cleveland blokującym. A ''Gorący drąg'' wciąż jest dla mnie hasłem, które definiuje tamte lata w NBA równie dobrze co ''NBA is fantastic'' oraz ''I love this game''.

kostrzu

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.