Poligon: "Jak można było tego nie strzelić!?", czyli jesień napastników

''Jako brutalny i niczym niesprowokowany atak określił prezes...'' yyy... przepraszam, to nie ten dział. W dziale ''Sport'' atak rzadko bywa brutalny, za to obrońcy przeciwnika bywają brutalni wobec ataku i kopią go gdzie popadnie. Pomocnicy podają piłki, trener dopinguje myślą, mową i uczynkiem, a kibice po każdej zmarnowanej okazji reagują ''uśmiechem, słowem, gestem''. Praca ekstraklasowego napastnika to trudny kawałek chleba z szynką, pomidorkiem i oliwką on the top.

Z drugiej jednak strony gra na pozycji napastnika to pozycja bardzo ekonomiczna. Obrońcę rozlicza się z fefnastu elementów, od pomocnika wymaga się, żeby był alfą, omegą i kwintesencją, a napastnik wystarczy, że strzeli trzy bramki w czterech meczach i już robi się z niego gwiazdę, już wpycha się go do kadry i sprzedaje do VFB Geschwister lub innego Bladyhel United. Jak na dziewięć kontaktów z piłką - całkiem niezły efekt. Dlaczego ''dziewięć''? Oj, no bo w naszej Ekstraklasie z woleja celnie potrafi uderzyć dwóch zawodników, a opanować piłkę na jednym kontakcie - około circa about w porywach sześciu. Zdarzają się wszakże przypadki utalentowanych graczy, którzy potrafią strzelić gola nie wchodząc z piłką w żaden bliski kontakt trzeciego stopnia. Bramka Ivansa Lukjanovsa w meczu Lechii Gdańsk z Zagłębiem Lubin została strzelona Michałem Łabędzkim, przy użyciu łokcia tego pierwszego i karku drugiego. Skoro więc Wisła Kraków może wygrywać mecz 4:1 przy 3 celnych strzałach w światło bramki, to może doczekamy się kiedyś napastnika, który ustrzeli hat-tricka bez odnotowanego kontaktu z piłką.

Wiadomo, że jeden napastnik nie wystarcza i dobrze mieć ich kilku. Najmniej napastników miała w składzie Odra Wodzisław: w jej ataku grali Daniel Bueno, Dejvydas Matuleviczius i Tomas Radzineviczius. Strzelili oni 5 z 13 goli zdobytych przez Odrę w rundzie jesiennej. Pisząc ''oni'' mam na myśli Bueno i Radzinevicziusa, bo drugi Litwin może i chował pod burką coś wielkiego, ale na pewno nie był to dorobek strzelecki.

Aż dziesięcioma napastnikami mogła pochwalić się w rundzie jesiennej Cracovia. Wrrrróć... Dziesięciu napastników ''Pasy'' miały na papierze, ale po pierwsze bierzemy od uwagę całą jesień, a po drugie akurat chwalić się napastnikami Cracovia nie mogła wcale: bramki strzelało tylko dwóch: Matusiak i Kaszuba. Reszta leczyła kontuzje, leczyła kontuzje, leczyła kontuzje lub leczyła kontuzję. Z wyjątkiem Damiana Misana, który leczył kontuzję oraz Łukasza Szczorzarza, którego oddano do II ligowego LKS Nieciecza (w drużynie lidera grupy wschodniej II ligi Szczoczarz strzelił 5 bramek). Równie bogaty, ale znacznie ekonomiczniejszy był GKS Bełchatów, który dysponował ośmioma napastnikami, ale bramki strzelało aż pięciu z nich, w tym Grzegorz Kuświk efektowną.

Pozostałe zespoły starały się mieć na stanie od 4 do 6 napastników, a co ambitniejsze próbowały nawet grać tak, żeby mieli oni z czego strzelać bramki. I niektórym się to udawało. Niektórym zespołom. I niektórym napastnikom. Wyjątkiem jest Śląsk Wrocław, który napastników nie miał, tylko miewał, gdy zdrowy był Vuk Sotirović. Gdy Serb łapał kontuzję, trener Tarasiewicz wpuszczał na boisko Tomasza Szewczuka i był gotów długo oraz szczegółowo wytłumaczyć tę decyzję każdemu wątpiącemu. Wobec takiej groźby każdy wątpiący machał ręką, mruczał ''skoro pan tak twierdzi...'' i ustępował w podskokach.

Napastników rozlicza się z bramek i tu sytuacja jest prosta: Robert Lewandowski - 9 bramek, Tomasz Frankowski - 8 bramek, Patryk Małecki, Andrzej Niedzielan i Artur Sobiech - po 7 bramek, potem chwila przerwy na wysłuchanie muzyki i z dorobkiem 5 goli: Paweł Brożek, Sebastian Olszar, Grzegorz Podstawek i Vuk Sotirović.

Nieco trudniej jest w przypadku kategorii ''ilość minut spędzonych na boisku''. Znaczy, samo wyliczenie jest proste, ale tu trzeba by uwzględnić zmienną w postaci pozycji, na której dany zawodnik jest ustawiany (a czasem napastnicy grali w linii pomocy) i nieokreśloną w postaci opłacalności czyli przeliczenia na gole, asysty i inne takie. Ponieważ jednak na mrozie tylko funkcjonariusz Detrytus radzi sobie ze skomplikowanymi obliczeniami, pozostańmy przy kryterium czasu, resztę traktując jako - jak mawiał ś.p. Stirlitz: ''informację do przemyślenia''.

Liderem w klasyfikacji ''czasowej'' jest... bururum, bururum, bururum... Jakub Smektała z Piasta Gliwice - 1505 minut na boisku. Jak podaje podręczny kalkulator: 16,72 meczu czyli 16 pełnych spotkań i 65 minut siedemnastego. I choć w tych 16,72 Jakub Smektała strzelił tylko jedną bramkę, to jednak każdy, kto widział mecze Piasta wie, że był bardzo wartościowym zawodnikiem i bez niego gliwiczanie byliby znacznie niżej w tabeli.

Na miejscu drugim Patryk Małecki - 1448 minut, 7 bramek, 4 żółte kartki, kilkanaście zmarnowanych ''setek'', 25 słów powszechnie uznanych na godzinę i nowy kontrakt w wysokości podobno 35 tysięcy złotych miesięcznie. Nie wiem jak Szanowna Wycieczka, ale moim zdaniem wart jest tych pieniędzy.

Miejsce trzecie zajął... bururum, bururum, tak, tak... Tomasz Szewczuk. 1474 minuty, jedna bramka, dwie żółte kartki, ''setek'' zmarnowanych nie było dużo, bo do nich po prostu nie dochodził, mistrz Polski w bieganiu dla biegania i ofiara trenerskiego dogmatu o jednoosobowym ataku.

Miejsce czwarte - Robert Lewandowski. 1435 minut, 9 bramek, zazdrość 15 klubów Ekstraklasy i potencjalnie kilka milionów euro (minus prowizja agenta) po ewentualnym transferze na Zachód. Może ''nie gwarantuje sukcesu'', ale emocje i przyszłe zyski - na pewno.

Na dalszych miejscach pozycjach znaleźli się: Tomasz Frankowski - 1425 minut, siedem bramek, przepiękne asysty, 10 miejsce na liście najlepszych strzelców Ekstraklasy oraz opad kilku milionów szczęk, gdy najpierw strzelił piękną bramkę Odrze Wodzisław, potem stwierdził, że w ośmiu sytuacjach na dziesięć byłby w stanie to powtórzyć, a następnie przed kamerami Canal+ pokazał, że rzeczywiście byłby. Za Frankowksim uplasował się Edi Andradina (1398 minut, 4 gole), Ivans Lukjanovs (1325 minut, 1 gol), Kamil Grosicki (1309 minut, 3 bramki), Paweł Brożek (1254 minuty, 5 bramek) I na miejscu dziesiątym Andrzej Niedzielan (1252 minuty, 7 bramek).

Najkrócej na boiskach Ekstraklasy przebywali: Jakub Kosecki z Legii Warszawa - 11 minut, Łukasz Tumicz z Jagiellonii Białystok - 8 minut, Martin Fabus z Ruchu Chorzów - 6 minut, Dariusz Góral ze Śląska Wrocław i Haris Handżić z Lecha Poznań - 4 minuty i ''zwycięzca'' klasyfikacji - Krystian Pieczara z GKS Bełchatów, który wszedł na boisko zaledwie na dwie minuty i to w dodatku w przegranym meczy z Jagiellonią.

Runda jesienna obfitowała w kontuzje: kolejni zawodnicy siadali na ławce, niektórzy kładli się nawet na stół operacyjny, a trenerzy mieli z jednej strony ból głowy, ale z drugiej fantastyczną wymówkę. Najbardziej kontuzje napastników dały się we znaki Legii Warszawa: Takesure Chinyama zagrał niecałe pół rundy, strzelił jedynie dwie bramki, a Bartłomiej Grzelak był lepszy o jedną bramkę i jeden mecz, a kibice wertowali statystki i liczyli ile punktów uratowali Legii obaj gracze w ''analogicznym okresie roku ubiegłego''. Kibice Wisły pocieszali się faktem, że choć Paweł Brożek nie strzela wszystkiego, co podejdzie pod but, to chociaż genialnie podaje kolegom, ale im bardziej zaglądali do środka, tym bardziej Brożka tam nie było, były za to jego boiskowe pretensje do Kirma, Małeckiego, świata, ogólnej sytuacji geopolitycznej, zwierząt parzystokopytnych, Wilhelma Sasnala i filharmoników berlińskich. Duma trybun z dwóch koron króla strzelców zamieniała się w rozczarowanie, że nic nie wyszło z transferu do Fulham, a rozczarowanie owo sięgnęło zenitu po przegranych derbach Sosnowca. Po uderzeniu w stół odezwał się Zenit Petersburg i teraz linia podziału w Krakowie nie przebiega między kibicami Wisły i Cracovii, tylko między zwolennikami sprzedania Brożka do Rosji szybko i zwolennikami sprzedania go bardzo szybko.

O kontuzjach Dawida Nowaka i Vuka Sotiriovicia nie ma nawet co wspominać, bo to aksjomat, dogmat i w ogóle samoprzezsię. Można się tylko cieszyć, że mimo kontuzji zdołali pokazać kawałek ładnej piłki i strzelić parę ładnych bramek (Sotirović 5, a Nowak 2). I można żałować, że podobnej okazji nie miał inny kontuzjowany zawodnik Bartosz Ślusarski. No, dobra - miał, ale zmarnował. Można się także cieszyć, że do formy dochodzi Rafał Boguski, bo z niego pociechę miała także reprezentacja.

Długi czas bawili publiczność napastnicy Lechii Gdańsk - nawet strzelba na ścianie w sztuce Czechowa strzelała częściej niż oni. Dopiero pod koniec rundy gdańszczanie zorientowali się, że grozi im specjalne wydanie ''Poligonu i ''wspólnym wysiłkiem ządu i społeceństwa'' strzelili trzy bramki, z czego jedną Tomasz Dawidowski, a to się chyba powinno liczyć potrójnie.

Odkryciem rundy jesiennej jest na pewno Mouhamadou Traore z Zagłębia Lubin - zawodnik szybki, zwrotny, lubiący zakręcić przeciwnikiem w polu karnym, ale potrafiący także precyzyjnie uderzyć z dystansu (a to ostatnio rzadkość w polskiej lidze). Trzy bramki to niby niewiele, ale stawiam jogurt naturalny przeciw brzoskwiniowemu, że to nie jest jego ostatnie słowo i że po rundzie wiosennej ustawi się po tego zawodnika długa kolejka klubów. Czemu Traore, a nie Sobiech? Bo Sobiech zdążył się pokazać jeszcze za trenera Pietrzaka i już wtedy było wiadomo, że - jak w orkiestrze dętej - jest w nim jakaś siła.

Nieźle radzili sobie ''weterani'': Marcin Mięciel (4 gole), Marcin Wachowicz (3 gole), Remigiusz Jezierski (3 gole) i Mariusz Ujerk (2 gole) pokazywali, że pamiętają do czego służy noga, do czego piłka, a do czego połączenie ich obu. Niektórzy z nich potrafili nawet pokazać to samo z użyciem głowy. Szacun, normalnie - że tak sobie potocznie polecę.

Na półce z napisem ''a bo ja wiem?'' postawiłbym Filipa Ivanovskiego (3 gole) z Polonii Warszawa, Iljana Micanskiego (3 gole) z Zagłębia Lubin i Przemysława Trytko (4 gole) z Arki Gdynia. Wszyscy trzej ''mają papiery na granie'', udowadniali, że potrafią... a jednak brakowało tego czegoś, co wyniosłoby ich nad ligową przeciętność. Ktokolwiek wiedziałby, czym jest to ''coś'' i gdzie je można znaleźć, proszony jest o kontakt z wyż.wym zawodnikami, bo ładnych bramek nigdy dosyć, a i tabela zrobiłaby się ciekawsza.

Rozczarowania? A ile mam kilometrów tekstu na odpowiedź? Bo nie wiem, czy zacząć od napastników Polonii Warszawa (Jacek Kosmalski niedługo trafi do księgi rekordów Guinnessa), czy od nowych nabytków Arki Gdynia: Sakalijewa i Labukasa, czy może od letniego hiciora transferowego Polonii Bytom Povilasa Luksysa, który miał być lepszy niż Podstawek, a ostatecznie pobiegał sobie po ligowej trawie przez 23 minuty, za to jego krzesełko na trybunach przeciera się już w niektórych miejscach na wylot.

Mógłbym tradycyjnie poznęcać się nad Piotrem Ćwielongiem i Łukaszem Janoszką, ale jak na złość zmieścili się w średniej strefie stanów średnich i nawet strzelali bramki. Co prawda znacznie efektowniej wychodziło im pudłowanie w dwustuprocentowych sytuacjach, ale tu bardziej można byłoby się poznęcać nad atakiem Korony Kielce czy wspomnianej już Lechii Gdańsk. Adriana Paluchowskiego (2 gole) pominę w tej klasyfikacji, do czasu zakończenia śledztwa mającego wykazać, czy to Paluchowski był taki słaby, czy po prostu trener Urban jak zwykle betonowo przywiązywał się do bieżących transferów. Nie pominę natomiast Kamila Grosickiego, który początek sezonu miał, że klękajcie narody, ale potem grał koszmarnie, chaotycznie, bez sensu oraz wbrew i gdyby tak dobrze się przyjrzeć, to pewnie znalazłoby się parę ładnych punktów, które Jagiellonii uciekły z tego powodu.

Największym rozczarowaniem jest chyba sprawa Hernana Rengifo. Nie sam piłkarz, ale sprawa. Bo choć klub usiłuje wmówić wszystkim, to, co usiłuje, to nawet kibice Lecha nie bardzo w to wierzą. Winnych tu chyba nie ma, bo każdy ma prawo do własnego zdania i ochrony własnego interesu w sposób jaki uzna za stosowny, ale i klubowi i zawodnikowi przyszło za ten konflikt zapłacić słoną cenę. Końca nie widać i tylko ładnych bramek szkoda. W tym sezonie Rengifo ma ich na koncie trzy i nawet w słabej formie miałby pewnie więcej, ale to wolny kraj: każdy zawodnik może tracić sezon na ławce, a każdy klub może marnować szanse na tytuł.

Poligonowe Podium Subiektywne

Miejsce trzecie: Patryk Małecki

Bodaj najbardziej utalentowany zawodnik młodego pokolenia, mogący grać w ataku, ale także w pomocy, potrafiący zadryblować, uderzyć z dystansu, precyzyjnie dośrodkować, a przede wszystkim gryzący trawę w każdym meczu. Czasem, co prawda zachowuje się, jakby chciał pogryźć także przeciwników i sędziego, ale tu zgadzam się z Kazimierzem Węgrzynem: piłka nożna to gra męska, jak ktoś chce ''ę-ą'', to niech sobie obejrzy jakiś przedwojenny film z Franciszkiem Brodniewiczem, a chyba każdy kibic jest w stanie od ręki wymienić parę meczów kadry czy ulubionego klubu, przegranych dlatego, że nie było żadnego ''walczaka'', który by wziął ciężar gry na siebie i pociągnął drużynę za sobą. Ewentualnie pogonił ją przed sobą przy pomocy kopów fizycznych lub werbalnych.

Miejsce drugie: Andrzej Niedzielan i Tomasz Frankowski

Powrót w wielkim stylu. Wydawało się, że obaj zawodnicy mają już wszystko za sobą i teraz będą grywać tylko kupony i odcinać ogony... znaczy, tego... No, że przeminęło z wiatrem. Tymczasem obaj nie tylko nadal strzelają efektowne bramki, ale rewelacyjnie podają, są mózgami, sercami i sumieniem swoich drużyn. Pod opieką Niedzielana Artur Sobiech wyrósł na świetnego napastnika, pod okiem Frankowskiego nawet Kamil Grosicki uspokoił się i zrozumiał słowa ''taktyka i dyscyplina''.

Miejsce pierwsze'' Robert Lewandowski

Żadna niespodzianka, prawda? A jednak... Robert Lewandowski nie tylko utrzymał formę z rundy wiosennej, ale stale się rozwija, stale potrafi zaskoczyć kibiców i bramkarza jakimś niekonwencjonalnym zagraniem, zwodem, ustawieniem czy podaniem. Gra równo, nie schodzi poniżej poziomu, na który większość napastników Ekstraklasy wspina się z wysiłkiem, a i tak najczęściej rezygnuje we połowie drogi. Pozostaje tylko życzyć mu wszystkiego najlepszego na nowej, zachodnioeuropejskiej drodze sportowego życia, która oby jak szybciej. Do życzeń szczerze i gorąco dołączają się kibice Wisły Kraków, Legii Warszawa i Ruchu Chorzów.

Andrzej Kałwa

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.