Co mnie wkurza w polskim kibicowaniu

Tak, mili państwo, to będzie potok frustracji, zalew żółci i woda na młyn wywrotowcom. Wiem, że mi się za to od Was oberwie, ale czasami człowiek po prostu musi z siebie wyrzucić to, co mu ciąży na sercu, bo inaczej pęknie. Jako kibice jesteśmy bardzo irytującym narodem.

Jedno zastrzeżenie: ten tekst dotyczy przede wszystkim kibicowania ogólnonarodowego - gdy grają chłopaki Smudy, jedzie Kubica, skacze Małysz albo biegnie Kowalczyk. Kibicowanie klubom i lokalnym sportowcom to zupełnie osobno sprawa.

I drugie zastrzeżenie: sam nie jestem wolny od niektórych poniższych przypadłości. Wkurzają mnie więc tym bardziej.

I jeszcze trzecie - mamy też zalety i o nich też kiedyś powstanie tekst.

A teraz do rzeczy:

Trąbki - po co polski kibice chodzą na stadiony, hale, czy pod skocznie? Po to, żeby obejrzeć zawody? Jeśli tak myślisz, to chyba nigdy tam nie byłeś. Być może niektórzy rzeczywiście chcą coś obejrzeć, ale jest dla nich ciężkie doświadczenie, bo tuż obok stoi jakiś współkibic, którego głównym celem jest jak najgłośniejsze zadęcie w trąbkę. Historia uczy, że na każdego kibica oglądającego zawody w Polsce, przypada dwóch kibiców z trąbką i co najmniej jedna paczka aspiryny.

Kontrargumentem mogło by być "Nie podoba się? Nie chodź". Problem polega na tym, że trąbienie nie zaczyna się na zawodach i kończy tuż po nich, tylko trwa - dzień, dwa, trzy... od samego rana po każdym mieście, w którym odbywają się zawody o znaczeniu narodowym, krążą grupy trębaczy i robią tak zwaną atmosferę.

Eksperctwo - całe dzieciństwo byłem przyzwyczajany do faktu, że żyję w kraju czterdziestu milionów ekspertów od piłki nożnej. Ale ja się starzałem, a tu okazywało się, że żyję też w kraju czterdziestu milionów wieloletnich ekspertów od Formuły 1, czterdziestu milionów wieloletnich ekspertów od skoków narciarskich i czterdziestu milionów ekspertów od piłki ręcznej. W sumie 160 milionów ekspertów - jak dla mnie to trochę za dużo.

"W górę serca, Polska wygra mecz" - siatkówkę, poza okazjonalnymi wypadami na mecze warszawskiej Politechniki, rzeczywiście oglądam głównie w telewizji. I jako kibic w kapciach mam wrażenie, że prowadzący doping jak się uweźmie na tę piosenkę, to potrafi nie odpuścić przez pięć setów. I nieważne, czy wygrywamy 2:0 i 24:10, czy przegrywamy w tym samym stosunku - cały mecz musi być jak tie break, emocje muszą sięgać zenitu. Ani kibice ani prowadzący doping nie uznają faktu, że mecz może mieć swą dynamikę i swój scenariusz, według którego się rozwija. Napięcie nie może wspiąć się na najwyższe rejestry i tam pozostać przez 4 godziny - bo wtedy nie jest napięciem. Poza tym ta piosenka jest nudna.

Klaskanie w czasie hymnu rywala - niech mi ktoś wytłumaczy, w jaki sposób klaskanie w czasie hymnu jest wyrażeniem szacunku dla przeciwnika? Klaskanie przed - rozumiem. Klaskanie po - rozumiem. Ale w trakcie? Wstań w czasie hymnu, nie wyzywaj rywala, pogódź się porażką lub świętuj zwycięstwo - to będzie wyrażenie szacunku.

Teza o prawdziwym kibicu - polski dyskurs sportowy pełen jest twierdzeń o "prawdziwym kibicu". Prawdziwy kibic jest z drużyną na dobre i na złe. Prawdziwy kibic zawsze wspiera swoich zawodników. Nie byłeś nigdy na meczu? Nie jesteś prawdziwym kibicem. Ja oświadczam, że mam to nosie i nie uznaję istnienia kibiców prawdziwych i nieprawdziwych.

Brak finezji - jeśli polski kibic pomaluje sobie twarz na biało-czerwono i założy biało-czerwoną czapkę z rogami, albo szczególnie modny ostatnio kapelusz w tych samych barwach, to osiąga szczyty pomysłowości. Agencje pełne są zdjęć kibiców z całego świata i naprawdę trudno o nudniejszych fanów, niż Polacy.

Politycy na zawodach sportowych - chłopaki i dziewczyny, większość z Was się nie zna na sporcie (choć oczywiście jesteście ekspertami od piłki nożnej, skoków, formuły jeden i piłki ręcznej - patrz punkt "Eksperctwo"), więc weźcie się nie wydurniajcie z tymi szalikami i chodzeniem na trybuny honorowe. Wyborca aż tak głupi nie jest.

Kibicowanie w kapciach - wydawać by się mogło, że jesteśmy bardzo usportowionym narodem. Takie zainteresowanie sportem musi przełożyć się na dobrą kondycję fizyczną Polaków. Rzeczywiście musi? Cóż, na razie się nie przekłada. Przeklinać na kanapie z piwem w jednym ręku i paczką czipsów ustawioną tak, żeby można było po nią sięgnąć bez przeciążania kręgosłupa (przy czym przez przeciążanie rozumiem jakikolwiek ruch) - to umiemy doskonale. I jeśli chodzi o sport - to w zasadzie tyle.

Reprezentacja Artystów Polskich - co to w ogóle są za goście? Ja też grywam z kolegami w piłkę, ale nie robimy z tego takiego wielkiego halo. Że zbieracie pieniądze na cele charytatywne? Podzielcie się swoimi zarobkami, jak macie takie złote serca. W zasadzie wydaje mi się, że jedyny sens istnienia RAP-u to stworzenie miejsca, w którym Tomasz Iwan może policzkować braci Mroczków. Ech, szkoda, że mnie tam nie było.

Przekonanie o byciu najwspanialszymi kibicami na świecie - polscy sportowcy, zwłaszcza ci uprawiający sporty zespołowe, wielokrotnie powtarzali, że mają najlepszych kibiców na świecie. Niezależnie od tego, czy to prawda, czy nie, ja nie mogę się przestać zastanawiać - a co innego mają powiedzieć? Wyobrażacie sobie, że Paweł Zagumny po zwycięskim meczu w katowickim Spodku mówi "Mamy całkiem niezłych kibiców, jeszcze trochę się postarają, to wejdą do światowej czołówki"? Problem polega na tym, że owi sportowcy powtarzali to na tyle często, że my, kibice, w to uwierzyliśmy. Daliśmy sobie wmówić, że jesteśmy najlepsi, że takiej publiczności nie ma na całym świecie. Byłem na jednym czy drugim stadionie poza granicami naszego kraju i mam złą wiadomość: nie jesteśmy najlepsi. Nawet jak jesteśmy całkiem w porządku (co - przyznaję - się zdarza), to nie mamy żadnych podstaw, żeby twierdzić, że inni nie dorastają nam do pięt.

Dobra, wyrzuciłem to z siebie. Teraz walcie i zacznijcie mnie wyzywać. Jestem gotowy i nawet przypuszczam, że zasłużyłem.

Bohdan Pękacki

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.