Pierwsza połowa była koszmarna, druga nieco lepsza, ale również zła. To źle? Cóż, na mistrzostwach świata w 2007 r. w grupie wygraliśmy z Niemcami, w finale nie dali nam szans. Teraz my możemy być takimi Niemcami, w końcu w sobotę mistrzostwa zaczynają się od początku.
Obawy są. Że Polacy wytracą impet, który niósł ich od remisu ze Słowenią, od zwycięstwa z Czechami. Że zamiast drużyny rozbijającą Hiszpanów będziemy w kluczowych momentach oglądać drużynę, która pozwalała Francuzom oddać trzy kolejne rzuty w jednej akcji. I która obijała bramkarza rywali jakby sobie to zaplanowała.
Ale z drugiej strony... Wyobraźmy sobie taką sytuację: gramy świetny, zacięty mecz z Francją. Gol za gol, akcja za akcję. W nerwowej końcówce wygrywamy. Mamy bonus, wyrzuciliśmy z turnieju największego faworyta. Świetnie, tylko kontuzji doznaje Szmal. Albo Bartosz Jurecki. Albo Karol Bielecki... A teraz wyobraźcie sobie to samo, tylko z przegraną końcówką.
To byłby prawdziwy problem, a nie porażka w meczu o nic. Jak bardzo słusznie podsumował jeden z czytelników na forum: awansować do mistrzostw świata plus półfinału mistrzostw Europy. Takie mecze możemy przegrywać codziennie . A prawdziwe zwycięstwa trzeba dopiero trzeba odnieść - w sobotę w półfinale, a potem w niedzielę, kiedy Polacy będą grali o medal.
Piotr Mikołajczyk