Oto dlaczego nie możemy mieć ładnych rzeczy

Powiedzcie szczerze, nie zazdrościcie nigdy kibicom w innych krajach? Tym wszystkim Niemcom, Anglikom czy Amerykanom, którzy o sukcesy swoich sportowców mogą być spokojni. Mającym dyscypliny, o których z pełną powagą mogą powiedzieć - to jest nasze, to nas kręci i my w tym jesteśmy potęgą? Zastanawialiście się czasem - co jako naród robimy w sporcie źle? Odpowiedź może brzmieć tak...

...że nie, nie zazdrościcie i nie zastanawialiście się. Przynajmniej Wy-społeczeństwo, w odróżnieniu być może od Was-czytelników serwisu Z Czuba.pl. Tak przynajmniej wynika z dorocznego badania firmy ARC Rynek i Opinia.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie jest źle. Do zainteresowania sportem przyznaje się dokładnie 45,9 proc ankietowanych. To sporo prawda? Jest jednak pewien kruczek.

Spore rozczarowanie czeka bowiem tych, którzy sądzą, że inicjując rozmowy o taktycznej rewolucji Pepa Guardioli w Barcelonie lub o wyższości Pawła Abramowa nad Stephane'em Antigą (i na odwrót) jako najlepszym obcokrajowcem siatkarskiej Plus Ligi spotkają się ze zrozumieniem. Nie spotkają się, a na pewno nie u co drugiego znajomego. Dlatego, że ta połowa interesujących się sportem to fikcja.

Co bowiem oznacza w tym wypadku zainteresowanie sportem? Nie oznacza bynajmniej śledzenia wyników ulubionej ligi czy dyscypliny. Nie oznacza czytania sportowych gazet czy portali. Nie oznacza wizyty na stadionie czy w hali. Oznacza prawdopodobnie obejrzenie od czasu do czasu meczu reprezentacji Polski, jakiegoś kawałka igrzysk olimpijskich czy transmisji z konkursu skoków lub Grand Prix Formuły 1, które napatoczyły się w telewizji w okolicy niedzielnego obiadu.

Wiecie w przypadku ilu osób za słowami idą czyny? Ilu ankietowanych ogląda sport na żywo i na własną rękę szuka informacji sportowych? Trochę mniej niż połowa. Właściwie sporo mniej.

14 procent.

Dla porównania - sportową telewizję ESPN regularnie ogląda ok. 80 procent Amerykanów. I może między innymi dlatego polski sport przegrywa z amerykańskim lekko licząc 14:80.

14 procent. Nie wygląda to dobrze. Szczególnie w zestawieniu z 40 procentami badanych deklarujących całkowity i kompletny brak zainteresowania sportem. Zero! Null! Choćbyśmy zostali mistrzami świata i choćby polski klub wygrał Ligę Mistrzów.

A jeśli ktoś sądzi, że histeryzuję i że okazjonalne zainteresowanie jest lepsze niż żadne - niech porzuci wszelką nadzieję. Bo między okazjonalnym i żadnym różnica bywa iluzoryczna, co idealnie zilustruje dziesiątka najpopularniejszych polskich sportowców według uczestników badania.

Wiecie, kto jest według badania najpopularniejszym polskim sportowcem? Adam Małysz. Za nim Robert Kubica i Artur Boruc. Dalej zestawienie się rozkręca, - czwarty był dogorywający w Realu Jerzy Dudek, a piąty król strongmeństwa, ''Tańca z gwiazdami'' i jednej walki MMA Mariusz Pudzianowski.

Druga piątka to już istny bukiet świeżych wonności - emeryt Andrzej Gołota, od lat nie mogąca się pozbierać Otylia Jędrzejczak, do niedawna bezrobotny Ebi Smolarek oraz były europoseł Krzysztof Hołowczyc - popularny obawiam się raczej ze względu na reklamy czipsów niż na zupełnie niezłą jazdę w Rajdzie Dakar.

A jeśli ktoś jeszcze chce bronić zestawienia, oto coup de grace. Do dziesiątki załapał się pewien były dyrektor TVP Sport - ten, za którego kadencji nie pokazano karnych z meczu Ligi Mistrzów Roma - Arsenal. Marcin Gortat? Tomasz Adamek? Justyna Kowalczyk? Tomasz Majewski? Agnieszka Radwańska? Nie dowieźli.

C.B.D.U. Oto dlaczego nie możemy mieć ładnych rzeczy - jak medale na szyjach naszych sportowców i puchary w gablotkach naszych związków sportowych. Dlaczego mielibyśmy mieć, skoro najwyraźniej wolimy spacer farmera i ''Taniec z gwiazdami'' od finału NBA i olimpijskiego złota?

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.