Surowa Lekcja Dyscypliny: Odcinek 2 - Saneczkarstwo

Dziś kolejny dzień igrzysk w Vancouver. Igrzysk, na których przez moment Polska zajmowała drugie miejsce w klasyfikacji medalowej i igrzysk, w czasie których przybliżamy Wam kolejne olimpijskie sporty. Dziś saneczkarstwo, czyli dyscyplina, o której kiedyś myślałem, że jest dla mnie szansą na medal. A potem, gdzieś koło ósmych urodzin, okazało się, że ma ono więcej wspólnego z lotami w kosmos niż zjeżdżaniem z górki za domem. No i ma też swoją aferę szpiegowską.

Lekcja Historii

Saneczkarstwo to wynalazek Szwajcarów. Podobnie zresztą jak dziury w serze, drogie zegarki, niezawodne scyzoryki, fioletowe krowy i konta bankowe, których przejrzenie byłoby trudniejsze niż uzyskanie pozwolenia na przyłączenie Madrytu do Podlasia. Szwajcarzy i ich goście śmigając na sankach rywalizowali już w połowie XIX wieku. Pierwsze oficjalne zawody odbyły się zaś w 1883 roku. Walka rozegrała się na 4-kilometrowej trasie prowadzącej z Klosters do Davos. Zwycięzcami okazali się ex aequo reprezentant gospodarzy Peter Minsch i George Robertson, który przyjechał ze znanej potęgi w sportach zimowych - Australii. Swoją drogą mamy wrażenie, że o tym ostatnim państwie czegoś nie wiemy - jego reprezentanci jako jedni z pierwszych uprawiali short track, wygrywali pierwsze zawody w saneczkarstwie. Jeszcze trochę, a okaże się, że to oni wymyślili hokej (albo w ogóle zimę). Historyczni tryumfatorzy wyścig ukończyli z czasem 9 minut i 15 sekund, co według dzisiejszych standardów znaczy mniej więcej tyle, co wieczność. Dla porównania przejechanie toru w Whistler (niecałe 1,4 km) zajmuje około 50 sekund. Nim jednak udało się dojść do takich czasów, minęły długie lata.

W czasie tych długich lat ktoś doszedł do wniosku, że jeśli jakiś sport nie ma organizacji, to nie istnieje, dzięki czemu w 1913 powołano Federację Sportów Saneczkowych. W 1935 włączono ją jednak do organizacji rządzącej także w świecie bobslei i skeletonu, ale w 1957 saneczkarze zażądali samodzielności i dostępu do morza, powołując istniejącą do dziś Międzynarodową Federację Saneczkarską. Najwyraźniej działała ona prężnie, gdyż w 1964 udało się jej kosztem skeletonu umieścić saneczkarstwo w programie igrzysk w Insbrucku. Tam też sport ten zdobył nie tylko popularność, ale także złą sławę i opinię jednej z najbardziej niebezpiecznych dyscyplin olimpijskich. Śmierć Nodara Kumaritaszwiliego nie jest bowiem pierwszym podobnym wypadku. Do tragedii doszło już na pierwszych igrzyskach, na których zagościło saneczkarstwo. Wtedy na treningu zginął urodzony w Polsce reprezentant Wielkiej Brytanii Kazimierz Kay-Skrzypeski. Oznacza to, że połowa olimpijskich tragedii wydarzyła się właśnie w saneczkarstwie.

Lekcja ZPT

Saneczkarstwo zasadniczo polega na tym, co wszyscy pamiętamy z dzieciństwa. Oczywiście przyjmując, że ktoś miał sanki warte około 16 tys. złotych, przy których produkcji użyto takiej technologi, iż po drobnych modyfikacjach można wysłać je w przestrzeń jako prom kosmiczny. No i zjeżdżał pędząc grubo ponad 100 km/h, a ośnieżoną górkę zastępował mu wielki tor. Reszta w zasadzie pozostaje bez zmian, czyli mamy dwie płozy, brak jakichkolwiek hamulców i szalony zjazd, w którym steruje się tylko balansem ciała. Na igrzyskach zarówno kobiety, jak i mężczyźni rywalizują indywidualnie, a facetom gratisowo dorzucono także konkurencję dwójek. Z medali cieszą się zaś ci zawodnicy, którzy uzyskują najmniejszą sumę czasów wszystkich ślizgów (w jedynkach są cztery ślizgi, a w tandemach dwa).

Żeby emocjonować się olimpijskim saneczkarstwem najlepiej oglądać ostatnie przejazdy (co w przypadku mężczyzn nie będzie trudne, bo dwa pierwsze były wczoraj), gdyż wtedy się wszystko decyduje. A decyduje się o ułamki sekund. Na przykład w Turynie po czterech zjazdach różnica między złotą Sylke Otto, a patrzącą na nią zawistnie z niższego stopnia podium Silke Kraushaar wyniosła 0,13 sekundy. To jakieś 53 razy mniej niż zajęło Wam czytanie poprzedniego zdania. I jakieś 10 000 razy mniej niż zajmie Wam dojście do tego, że bez sensu jest liczyć czy mamy rację. Saneczkarstwo warto też oglądać, bo to wręcz idealny sport. W końcu to połączenie zabawy, którą lubią wszyscy mali chłopcy z zawrotnymi prędkościami, które lubią mali chłopcy, gdy dorosną. Czyli coś jak miks klocków Lego z Formułą. 1. Jeśli komuś to nie wystarczy, to przed oglądaniem saneczkarstwa powinien przypomnieć sobie, jakich emocji dostarczała mu ta dyscyplina lata temu. Nie dostarczała? A przypomnijcie sobie, jak na pierwszych pecetach katowaliście The Games: Winter Challenge, w których było między innymi saneczkarstwo.

Jeśli uda Wam się odkopać tę grę, to spędźcie nad nią chwilę, a gwarantuję, że nie będziecie mogli się doczekać oglądania olimpijskich zmagań. Nie wiem bowiem do końca jak to działa, ale jeśli pogra się nawet w symulator rzutu burakiem na czas, to potem marzy się, by obejrzeć go w telewizji.

Lekcja geografii

Śledząc ruchy kontynentów można dojść do wniosku, że przesuwają się one w różne strony. Saneczkarstwo podobnie, gdyż wprawdzie powstało w Szwajcarii, ale obecnie rządzą w nim reprezentanci państw położonych dookoła niej, czyli Austrii, Włoch, a głównie Niemiec. Ci ostatni w ogóle zrobili sobie z saneczkarstwa kopalnię medali. Są tak rewelacyjni, że w klasyfikacji medalowej igrzysk zajmują nie tylko pierwsze miejsce, ale nawet dwa pierwsze miejsca, gdyż liderem jest NRD, a zaraz za nim klasyfikuje się RFN. Łącznie saneczkarze zza naszej zachodniej granicy ustukali 65 medali na igrzyskach. Wymiatali też na innych turniejach, a zawodniczki stamtąd zrobiły sobie prawdziwy anszlus podium Mistrzostw Świata, które należało wyłącznie do Niemek przez osiem lat (2000-08), co brzmi jeszcze efektowniej, jeśli dodać, że Mistrzostwa Świata w Saneczkarstwie odbywają się, co rok. Ich dominacja przerwana została dopiero w 2009, gdy złoto trafiło do USA (Erin Hamlin), a brąz wraz z Natalią Jakuszenko pojechał na Ukrainę. Obie startują w Vancouver, jest więc szansa, że nawet jeśli w czasie dekoracji rozlegnie się ''Das Lied der Deutschen'', to nie będzie grać dla wszystkich zawodniczek na podium, jak to miało miejsce w Turynie i Salt Lake City.

Niemcy ewentualną stratę medali u pań mogą to sobie odkuć w konkurencji mężczyzn, bo na półmetku na czele znajdują się ich reprezentanci - Felix Loch i David Moeller. Trzeci jest złoty medalista dwóch ostatnich igrzysk - Włoch Armin Zoeggeler. O gradzie saneczkarskich medali marzą Kanadyjczycy, którzy podobno nawet, by go sobie zapewnić ograniczali innym reprezentacjom możliwość trenowania na obiekcie w Whistler. Na wiele to się nie zdało, bo po dwóch ślizgach najlepszy z ich reprezentantów - Samuel Edney - jest dziesiąty i musiałby użyć teleportu, żeby nadrobić dzielącą go od prowadzącej trójki stratę. I tu pojawia się wspomniana na początku afera szpiegowska. Otóż przed igrzyskami Edneyowi i jego koledze z reprezentacji Ianowi Cockerline'owi ktoś buchnął komputery. Wprawdzie sponsor reprezentacji przekazał obu saneczkarzom, po 2,5 tys. dolarów, by kupili sobie nowy sprzęt, ale raczej nikt nie ma wątpliwości, że w kradzieży nie chodziło o blaszaki, ale o to, co było na nich. Na komputerach znajdowały się bowiem informacje na temat treningów oraz tego, jak najlepiej śmigać, po olimpijskim torze. Zawodnicy są też podobno strasznie wkurzeni, bo stracili wszystkie save'y z ''Mass Efect 2'', gry w której Shepard naprawdę nie wiedział, na co się porywał. A co do skradzionych komputerów, to ciężko podejrzewać, że zamieszana w sprawę może być polska ekipa, gdyż Maciej Kurowski po dwóch startach jest 24. W konkurencji kobiet reprezentować nas będzie Ewelina Staszulonek, a w dwójkach nikt.

Andrzej Bazylczuk

Copyright © Agora SA