Poligon: "Szlachetne zdrowie..." czyli o psuciu się i naprawianiu

- W zdrowym ciele zdrowy duch - jęknęła Petra Majdić, trawersując północną ścianę rowu przy olimpijskiej trasie biegowej. - Sport to zdro... - zaczął lekarz ekipy słoweńskiej, ale zapowietrzył się ze zgrozy, kiedy zawodniczka zaprezentowała szeroki asortyment kolorowych sińców, spuchnięć, zadrapań i złamań. - To był wyjazd treningowy czy obrona Zbaraża? - zapytał lekarz klubu ekstraklasowego, gdy z klubowego autokaru zaczęli wypadać kolejni zabandażowani i posiniaczeni piłkarze.

Wiadomo, że zimą w Polsce warunki do efektywnych treningów nie są najlepsze. Śnieg po pas, we wsi Moskal stoi, a ćwiczenia w lasach wiążą się z ryzykiem bliskiego spotkania ze zmarzniętym świstakiem albo wściekłym gajowym. Bieganie po śliskim i granie w grząskim może być przyczyną wielu groźnych chorób: może przyplątać się grypa, zapalenie płuc, naciągnięcie ścięgna, skręcenie kostki albo innych części wysportowanego ciała. Dresy przemakają, buty kłapią naderwanymi podeszwami, a pochodzenia plam na spodniach lepiej nie dociekać, zwłaszcza jeśli w okolicy widziano niedawno niedźwiedzia. Umówmy się, że to plamy po borówkach. Czyli jagodach. Czyli borówkach.

Żeby zapewnić zawodnikom jak najbardziej komfortowe warunki treningu, słońce i pogodę oraz atrakcyjnych partnerów... przepraszam: sparingpartnerów... kluby udają się do ciepłych krajów. Dygresja: czy pięć stopni powyżej zera i gęsty zimny deszcz to rzeczywiście ''ciepły kraj''? A takie warunki panują podobno dziś w Madrycie. Koniec dygresji. Turcja, Hiszpania, Cypr - to ulubione kierunki treningowych podróży drużyn Ekstraklasy. W tamtejszych ośrodkach polscy piłkarze mogą znaleźć równe boiska (i to czasem nawet dwa albo trzy. I wszystkie z trawą!), siłownie, sauny, baseny i kolejkę zagranicznych drużyn, chcących sprawdzić się w starciu z potomkami paziów króla Zygmunta. Po śniadaniu leżakowanie, na obiad zbilansowany zestaw płynów, ciał stałych, białek i pierwiastków śladowych, po obiedzie złota cytra gra przemiłą melodyjkę, a na popołudnie druga jedenastka ma przeczytać Putramenta. Wydawałoby się, że żyć, trenować, nie umierać, budować formę, ustalać strategię, ćwiczyć taktykę i stałe fragmenty gry.

Do początku rundy wiosennej już tylko tydzień. Drużyny wracają do kraju, zawodnicy przechodzą przedsezonowy przegląd techniczny i okazuje się, że jest gorzej niż przed zimową przerwą. Trener Urban chodzi po klubowych korytarzach z kompresem na głowie: Chinyama miał być gotowy wiosną, a tu się okazuje, że będzie dobrze, jeśli zagra latem. Marcin Mięciel narzeka, że go boli, a kiedy Mięciel narzeka, to lepiej traktować to poważnie. Bartłomiej Grzelak... no, jak to Bartłomiej Grzelak - on nie bywa kontuzjowany, on bywa zdrowy. Ale tylko czasem. Kto więc zagra w ataku? Prezes Miklas podsuwa nazwisko testowanego Chińczyka, ale trener Urban twierdzi, że co prawda czasem trzeba się zgodzić na mniejsze zło, ale to nie znaczy, żeby w pogoni za tytułem mistrzowskim trzeba się było godzić na Zhou wolniejsze.

Tradycyjnie bukiecikiem kontuzji może popisać się Wisła Kraków. Właściwie z potłuczonych, naciągniętych, pobijanych i pozostałych ''nie-wiem-czy-dojdą-do-siebie'' można by było wystawić całkiem niezłą drużynę - oczywiście bez bramkarza. Łukasz Garguła nadal się leczy i rozważa pozywanie chirurga, Rafał Boguski trenuje w cyklu tanecznym: ''Wolno-wolno-szybko-szybko-wolno'', z tym, że jeśli przesadzi z ''szybko'', to klubowy lekarz decyduje, że ''nie wolno'', Paweł Brożek cieszy się, że wreszcie może grać bez stosowania środków przeciwbólowych, ale nie wyjaśnił, czy ma na myśli dawną kontuzję kolana czy niedawną kontuzję pachwiny. Urazu nabawił się Michał Chrapek, Marcelo naciągnął mięsień czwórgłowy, Piotr Brożek też z jakimś mięśniem na problem, Arkadiusz Głowacki nie przyznaje się, że go boli, ale sztab medyczny prawidłowo zinterpretował grymas na jego twarzy i postanowił skonsultować się z doktorem Antonim Kosibą. Urazy nie ominęły nawet Clebera, z którego w czasie sparingu piłkarze Dynama Kijów zrobili sobie Okęcie i lądowali na nim z rozmachem. Sam Cleber twierdzi, że nie może się śmiać, kichać, kaszleć, stać, siedzieć, leżeć, ćwiczyć i oddychać, ale poza tym jestem całkiem zdrowy i gotowy do meczu. Nie wiadomo, jak czuje się Mariusz Jop, ale gdyby był zdrowy to chyba pojawiłby się na treningu, więc... Choć z drugiej strony, może obawia się zetknięcia ze złym Mzimu i na wszelki wypadek unika niepotrzebnych kontaktów ze szpitalem. ''Ale przecież Radosław Sobolewski jest już zdrowy!'' - ktoś powie ''i Konrad Gołoś wraca do treningów!'', niżej podpisany jest jednak zdania, że różnica między zdrowym a rekonwalescentem jest wyraźna. Reasumując: tydzień przed rozpoczęciem rozgrywek Wisła ma półtora zdrowego obrońcy (cały Alvarez i Burliga jako niedoświadczony), jednego zdrowego napastnika i pełną, ale pozbawioną wartościowego zastępstwa linię pomocy. Oraz Mariusza Pawełka. Zdrowego, ale to o niczym nie świadczy.

Parę dni temu trener Jacek Zieliński cieszył się, że kontuzję wyleczył Manuel Arboleda. Jeśli Lech chce dogonić i przegonić Legię Warszawa oraz Wisłę Kraków, waleczność i umiejętności Arboledy mogłyby być sporym atutem. Niestety, biednemu piach w oczy, a oszczędnemu - podwójne rachunki od lekarza. W czasie sparingu z Krywbasem Krzywy Róg Arboleda zszedł z boiska już w pierwszej połowie, narzekając na mięsień brzuchaty łydki. Lekarz klubowy przyjrzał się łydce Arboledy, troszkę zbladł i drżącym głosem zadysponował wykonanie USG. Kilkadziesiąt minut potem przyglądał się udu... udowi... udowe... nodze Dimitrije Injaca, ale wygląda na to, że uraz Injaca nie jest aż tak poważny. Jako trzeci dolegliwość zgłosił ofiarnie broniący Jasmin Burić: ''Boli mnie noga w biodrze / nie mogę chodzić dobrze'' zacytował polskiego evergreena folkowego i oddał się pod opiekę masażysty. Tomasz Bandrowski po niedawnym sparingu z Dinamem Zagrzeb przechodzi właśnie z koloru fioletowego w sino-zieloną żółć, Luis Henriquez naciągnął mięsień czwór głowy, a Marcin Kikut przymierza kolejne czapki, kaski, kapelusze i szłomy, mające chronić jego głowę po niedawnym zderzeniu ze schodami (oj, będą wiosną w jego kierunku szły wszystkie dośrodkowania...). Zestaw obolałych uzupełnia wspomniany Jacek Zieliński, cierpiący na trenerski ból głowy.

I tak to się dziwnie plecie - codziennie dowiadujemy się, że kolejny zawodnik zamiast przeżywać zwyżkę formy i imponować kondycją, stęka, kwęka, jęczy i trzyma się za... tu możemy sobie wpisać dolną część ciała. Kibice GKS-u Bełchatów na przykład nie mogą się cieszyć z powrotu do zdrowia Dawida Nowaka, bo dla równowagi poważną kontuzję odniósł Maciej Korzym i dobrze będzie, jeśli wróci do gry przed końcem sezonu. Można by napisać, że sam Dawid Nowak jest wielką niewiadomą, bo dotychczas zdrowiał wyłącznie po to, żeby znowu wrócić na L-4, ale nie napiszę tego, żeby nie zapeszać.

Sposoby radzenia sobie z epidemią kontuzji są różne. Wspomniana Wisła Kraków zdaje się na wolę nieba, bo z nią się zawsze zgadzać trzeba. Czasy ciężkie, oszczędzać trzeba na nowych graczach, więc pewnie i na leki nie starcza. Co ma być, to będzie - myśli Rada Nadzorcza, sugerując okadzanie, kataplazmy i zamawianie przez mądrą babkę, a wszelkie decyzje odkładając jak zwykle do końca rundy.

Po drugiej stronie tęczy zobaczyć możemy Lechię Gdańsk - zawodnicy poobijani w sparingach, Jakub Zabłocki co wieczór musi sprawdzać, czy nadwyrężone w meczu z drużyną rosyjską gałki oczne ma jeszcze na swoim miejscu, Piotr Wiśniewski ma złamaną rękę, a jednak lechiści grają kolejne mecze i żeby było weselej - wygrywają jeden za drugim. Nie do końca jasne jest, jaki na wyniki Lechii wpływ ma gips na ręce Wiśniewskiego, ale podejrzewać można, że przeciwnicy raczej nie kwapią się do walki w zwarciu, bo zagipsowany Wiśniewski na pewno gra twardziej, a nosów na loterii się nie wygrywa.

Trzecią metodę stosuje Odra Wodzisław: licząc się z kontuzjami w okresie przygotowawczym i w trakcie sezonu, Odra po prostu kupuje, kupuje i kupuje. Jeśli utrzyma tempo zakupów, w połowie marca będzie dysponowała sześćdziesięcioośmioosobowym składem i na hasło ''osłabieni kontuzjami'' reagować będzie pełnym zdziwienia ''Hę?''. Szczegółowym zestawem wodzisławskich zakupów zajmiemy się w przyszłym tygodniu, w odcinku transferowym, ale na wszelki wypadek niech Szanowna Wycieczka uważa: człowiek, stojący od dwóch dni pod oknem niekoniecznie musi być cichym wielbicielem, portierem czy sprzedawcą okazyjnych dywanów. Wyjdziemy z domu, a tu nagle raz-dwa-trzy i automagicznie ockniemy się w Wodzisławiu z trzyletnim kontraktem na trzysta złotych miesięcznie plus premia.

Do pierwszego meczu rundy wiosennej jeszcze tydzień z małym wąsem. Miejmy nadzieję, że kontuzjowani wyleczą urazy, a zdrowi się ich nie nabawią. Gdyby jednak - odpukać przez lewe ramię - któregoś obrońcę coś bolało, bramkarza coś strzykało, a napastnika kłuło jak jeżyna, to przypominam, że Petra Majdić z czterema złamanymi żebrami dała radę wygrać parę sprintów eliminacyjnych, a w finale trzymała się tak dzielnie, że zdobyła brązowy medal. Czego sobie, piłkarzom i Szanownej Wycieczce życzę. Znaczy, że medali, a nie że żeber.

Andrzej Kałwa

Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.