Po rundzie grupowej turnieju hokejowego - kto na lodzie, kto pod lodem, kto spalił na niebieskiej

Skończył się pierwszy etap hokejowego turnieju w Vancouver - znamy już połowę ćwierćfinalistów (USA, Rosja, Finlandia, Szwecja), niebawem, po rundzie kwalifikacyjnej, poznamy kolejną czwórkę. Przyszedł jednak czas na wyciągnięcie pierwszych wniosków. Wniosek numer jeden brzmi: hokej jest super.

Na wozie lodzie:

Ryan Miller - jak do tej pory w tym sezonie amerykański bramkarz bronił w NHL jak w transie. Sztab kadry USA postanowił go z niego nie wybudzać i w takim stanie zabrano goaltendera Buffalo Sabres do Vancouver razem z jego kaskami, parkanami i wahadełkami. Oraz kasetami VHS z Kaszpirowskim (koniecznie w wersji dubbingowanej przez Dariusza Szpakowskiego). Opłaciło się - w ultraturbohipermegasuperżeojacię ważnym meczu z Kanadyjczykami Miller wpuścił wprawdzie trzy strzały, ale obronił za to pozostałe 42. W Kanadzie nienawidzą go teraz bardziej niż świadomości, że dali światu zespół Nickelback.

Cała reszta Team USA - na przedigrzyskowe deklaracje Amerykanów pod tytułem ''Mamy szansę na medal'' wielu reagowało histerycznym chichotem i wyduszanymi z siebie z trudem odpowiedziami pokroju ''Tak, jasne, po finale z jednorożcami''. USA najpierw nie imponowało w meczu ze Szwajcarią, potem w spotkaniu z Norwegami udowodniło, że nie boi się pomalowanych na biało twarzy i pentagramów na łyżwach rywali, by jeszcze później pokonać Kanadę, która, co jednak trzeba przyznać, była aktywniejsza w ofensywie. Teraz Amerykanów wymienia się obok Rosjan, Klonowych Liści, Finów i Szwedów jednym tchem wśród kandydatów do medalu. Niestety wciąż nie jest to tchnienie wystarczająco długie, by pojawiła się w tym gronie Słowacja...

Słowacja - ... choć może powinna. Wprawdzie Czesi udowodnili prostym 3:1 Słowakom, że ''west side (of Czechosłowacja) is the best'', ale potem podopieczni Jana Filca nie dość, że pokonali po karnych faworyzowanych Rosjan, to jeszcze przetoczyli się 6:0 po Łotyszach i wyraźnie nabierają rozpędu. Mogą być czarnym koniem tego turnieju.

Szwedzi - nie pokazali szczytu swoich możliwości w meczach z Białorusią i Niemcami, ale w tym najważniejszym pojedynku niemal zdeklasowali Finów, którym wciąż mogą mówić ''Nananana, my mieliśmy ABBĘ i wygraliśmy z wami finał w Turynie, nanananana''.

Teemu Selanne - 28 meczów rozegranych na pięciu igrzyskach olimpijskich. 20 bramek. 17 asyst. Punktowy rekord wszech czasów. To nic dziwnego, że liczba spotkań i punktów fińskiego prawoskrzydłowego jest tylko o jedno ''oczko'' mniejsza niż 66. A od 66 do 666 już niedaleko - ściślej rzecz biorąc odległość wynosi jedną szóstkę. Nad blisko 40-letnim hokeistą Anaheim Ducks musi czuwać jakaś siła wyższa .

Pod lodem:

Finlandia - łatwe zwycięstwa nad Białorusią i Niemcami bledną przy ostatnim spotkaniu ze Szwecją. Nie dość, że Suomi nie wzięli rewanżu za turyński finał to jeszcze w starciu z ''Trzema Koronami'' wyglądali jak typowi Finowie - bez entuzjazmu. Na lodowisko wyjechali, sprawiając wrażenie, jakby już w momencie rozpoczęcia meczu chcieli być gdzieś indziej i na przykład słuchać sobie melodyjnego metalu. Dodatkowo spełnia się to o czym wszyscy mówili wcześniej - przybysze z kraju rozbudowanej mimiki nie grzeszą powerem ofensywnym, w związku z czym może być im trudno walczyć o medal. Chyba że walczyć całkiem dosłownie i zaczną wszystkich po prostu okładać kijami.

Spalili na niebieskiej:

Kanada - miało być bosko i ogólnie rzecz biorąc smerfastycznie - wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy oraz złoto olimpijskie, które powinno zostać wręczone ekipie Klonowego Liścia jeszcze przed rozpoczęciem turnieju. Tymczasem okazało się, że nazwiska same nie grają i trzeba do nich doczepić jeszcze przynajmniej parę nóg, która by jeździły na łyżwach, parę rąk z kijem, który by strzelał bramki i jedną głowę, której można by wybijać zęby. Po efektownym początku turnieju olimpijskiego (8:0 z Norwegią), gospodarze potrzebowali rzutów karnych by uporać się ze Szwajcarami, a potem przegrali u siebie w swojej koronnej dyscyplinie i to jeszcze z Amerykanami. Znaczy północnymi Amerykanami z południa. Nie dziwię się, że Kanadyjczycy są załamani , nie zdziwię się, jeśli już niedługo wszyscy chóralnie stwierdzą, że z tym hokejem to tylko tak żartowali i tak naprawdę ich narodowym sportem jest wszechstronny konkurs konia wierzchowego.

Łukasz Miszewski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.