Dobry pomysł, zły pomysł: Ani słowa o obsydianie

W kolejnym meczu reprezentacja Franciszka Smudy nie tylko wygrała, ale na dodatek potrafiła chwilami naprawdę ładnie zagrać. Nawet jeśli nie ''niesamowite-jak-on-to-zrobił'' ładnie, to na pewno ''o-kurczę-faktycznie-im-się-chce'' ładnie. Zwłaszcza, że kolor koszulek... Nie, koszulki zostawmy w spokoju, zajmijmy się piłką nożną.

Dobry pomysł: Chcieć. To było jedno z największych zaskoczeń środowego meczu. Na ogół sytuacja wygląda bowiem tak, że 9 na 10 gospodyń domowych nie ma szans odróżnić polskiego piłkarza w meczu towarzyskim od śniętego kraba. W środę człapaniny, przynajmniej po polskiej strony było zaskakująco niewiele (co nie znaczy, że nie było jej wcale), zdecydowanie więcej było zaangażowania i walki. Polacy nie okazywali, jak to mają w zwyczaju, że odrabiają pańszczyznę, podczas gdy stworzeni są do wyższych celów, pfffffffffff, pffffffffffff i chcą na ekskursję swoim aeroplanem. O reprezentacji Franciszka Smudy cały czas niewiele można powiedzieć, ale mam coraz mocniejsze podejrzenie, że przynajmniej będzie walczyć w każdym meczu.

Zły pomysł: Nie być jak Justyna Kowalczyk. Przy wszystkich pochwałach dla polskich piłkarzy warto zaznaczyć jedno - Bułgarzy najwyraźniej nie mieli życzenia umierać w środę za zwycięstwo. W pierwszej połowie ich podejście do tego meczu najdokładniej wyłożył Dimitar Berbatow, który dostał w 21. minucie od Tomasza Kuszczaka taki prezent, jaki tylko kolega może klubowemu koledze zrobić. Pięć metrów, pusta bramka, wystarczył niewielki ruch głową. Ale dla Berbatowa było to za dużo - głową nie ruszył, strzelił łopatką i nie trafił w bramkę. Dopiero po przerwie Bułgarzy uświadomili sobie, że mecz nie wygra się sam i kilkakrotnie przycisnęli dając naszym obrońcom okazję, do popełnienia błędów. No, ale to już problem trenera Stoiłowa.

Dobry pomysł: Być jak Adam Małysz. Nie, niekoniecznie zostać mistrzem swojej dyscypliny - aż tak wiele nie wymagam. Odzyskać błysk. Jakub Błaszczykowski po kapitalnym meczu z Czechami w Chorzowie mecze bezbarwne przeplatał w reprezentacji z meczami po prostu słabymi. W środę wreszcie zobaczyliśmy Błaszczykowskiego w wersji Stare Dobre Chłopce - dynamicznego, odważnie dryblującego i co najważniejsze, skutecznego - strzelającego bramkę i zaliczającego asystę. Może jego gra nie była jeszcze ultraszybka, może w jego akcjach brakowało chwilami płynności, ale to akurat naprawdę mogła być wina murawy.

Zły pomysł: Murawa. A właśnie, murawa. Po przedmeczowych doniesieniach o jej stanie czuję się w obowiązku zaznaczyć, że nikt nie utonął i nikogo nie porwały bagienne mutanty. Ba, nawet buty wszystkim udało się zachować na nogach. Ale to jeszcze wcale nie oznacza, że warto eksperyment z grą na takim boisku powtarzać.

Dobry pomysł: Wygrać. Nie licząc kuriozalnego wypadu do Tajlandii, to był trzeci mecz Franciszka Smudy w roli selekcjonera. Jego reprezentacja zdążyła minimalnie przegrać po słabej grze i minimalnie wygrać po słabej grze. Teraz nadszedł czas, żeby po prostu wygrać, po grze momentami naprawdę niezłej. Mała rzecz, a cieszy.

Zły pomysł: Spocząć na laurach. Chaos i przypadek - to mimo wszystko było dwóch czołowych zawodników w polskiej reprezentacji. Nie zobaczyliśmy (być może z winy murawy) zbyt wielu płynnych akcji składających się z więcej niż dwóch-trzech podań. Obie bramki padły w środę po dalekich wykopach i góra dwóch podaniach - wybrzydzać może nie wypada, ale to z pewnością nie to, co obiecywał i co chce osiągnąć Smuda. Widać było, że Peszko im dalej od linii bocznej boiska - tym bardziej jest zagubiony i pozbawiony konceptu. Radosław Majewski, Ludovic Obraniak, Rafał Murawski - wszyscy mieli dłuższe lub krótsze chwile rzucania powłóczystych spojrzeń dookoła siebie pytających ''eeee, gdzie ja jestem''?

A to i tak nic w porównaniu z chaosem, jaki generowała nasza obrona - mająca kłopoty już to z ustawieniem, już to z asekuracją, już to ze zwyczajnym zaangażowaniem. Boczni obrońcy - Smuda wypróbował w środę kolejny zestaw - ponownie nie zagrali do przodu prawie nic, a z tyłu się mylili. Środkowi - kilkakrotnie nie nadążali za przeciwnikami, którzy wcale jakoś szybko i zaskakująco nie grali. Krótko mówiąc - budowla Smudy nie ma jeszcze nawet wylanych fundamentów - jak na razie selekcjoner zdążył wykopać dziurę w ziemi i powiedzieć, jak będzie wyglądać reszta. Nawet jeśli wypada mu wierzyć, trudno jeszcze rozmawiać o detalach architektonicznych - na to dopiero przyjdzie czas. I o tym, mimo całego tego wygraliśmy-o-jak-fajnie również warto pamiętać.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.