Bjoern Einar Romoeren i sportowa kradzież stulecia w Norwegii

Norwegia to jeden z tych krajów, w których skoki narciarskie traktowane są ze śmiertelną powagą (choć może nie aż tak jak w Finlandii). Otwarcie nowej skoczni w Holmenkollen było zatem czymś pomiędzy otwarciem nowej skoczni w Holmenkollen i świętem narodowym, a w sprawie tego, kto powinien oddać na niej pierwszy skok przeprowadzono internetowy plebiscyt. Który wygrała (zresztą przed Adamem Małyszem) ładna Anette Sagen i było dużo radości. Do momentu.

Otwarcie nowego obiektu było szeroko i głośno komentowane jak ojczyzna black metalu długa i szeroka. Obserwowana przez blisko 10 milionów norweskich oczu Sagen skoczyła w środę 106,5 metra, Norwegia odetchnęła z ulgą, zawodniczka cieszyła się z historycznego momentu i rekordu skoczni i...

...jest tylko mały problem. Dzień wcześniej kierownictwo obiektu, nie mówiąc o tym nikomu, w całkowitej tajemnicy poprosiło o wypróbowanie skoczni weterana Bjoerna Einara Romoerena. Który tym samym ''ukradł'' Sagen jej ''skok otwarcia''. I zaczęła się burza. Choć właściwie to zaczęła się ona wtedy, kiedy norweski skoczek beztrosko opowiedział o całej sprawie mediom.

Kiedy już jednak się zaczęła, to na całego. Szefostwo reprezentacji uznało czyn Romoerena za haniebny i rozważa odsunięcie zawodnika od udziału w Pucharze Świata w Lahti. Gazety zaczęły rozpisywać się o ''kradzieży'' i ''skandalu'', cała sprawa trafiła nawet pod obrady parlamentu. Pewnie dlatego, że niepocieszony musiał być premier Norwegii Jens Stoltenberg, który wcześniej podkreślał swoje zadowolenie z wyboru Sagen, mówiąc, że wybór kobiety jest odzwierciedleniem parytetów i równouprawnienia, o które od wielu lat walczy Norwegia.

Po prostu ''wow''. I niech jeszcze raz ktoś powie, że ''Małyszomania'' kiedykolwiek była lub jest niezdrowa.

A w ramach kary dla Romoerena proponuję zmuszenie go do obejrzenia w telewizji jednego konkursu skoków. W całości. I z komentarzem Macieja Kurzajewskiego.

ŁM

Copyright © Agora SA