Pięć mgnień Ligi Mistrzów

Passa, passa i po passie. Manchester miał po raz pierwszy w historii zdobyć cztery tytuły mistrza Anglii z rzędu i po raz pierwszy od ponad 10 lat zagrać trzy razy z rzędu w finale Ligi Mistrzów. To drugie nie stanie się już na pewno, na to pierwsze po sobotniej porażce z Chelsea szanse również znacząco zmalały. A wszystko przez kilka włókien mięśniowych. A co poza tym w Lidze Mistrzów, w której drużyny angielskie grające w półfinale nie zdarzą się?

Najkrócej trwający przerażający uraz nowożytnej Europy. Wayne Rooney miał nie jechać na mundial, no, może pojechać na mundial, ale na pewno nie grać do końca sezonu Premier League. No, niemal do końca. A na pewno nie w półfinale Ligi Mistrzów. To ostatnie zdanie koniec końców okazało się prawdziwe, w odróżenieniu od samego urazu, który udało się zaleczyć w tydzień. No, przynajmniej podleczyć na tyle, żeby Rooney zagrał, zaliczył asystę, a potem zszedł. Na nieszczęście dla Manchesteru okazało się, że o ile ma już nowego Ronaldo w osobie Rooneya, to niestety, nie ma nowego Rooneya. I choćby Alex Ferguson wydał na Berbatowa nie 30 a 60 milionów funtów, to tej luki Bułgar nie wypełni.

Stare indiańskie przysłowie. Mówi, że kto nie wygrywa 3:0, ten przegrywa 2:3. Zakładając oczywiście, że między Indianami i siatkarzami można postawić znak równości. Okazuje się, że w piłce nożnej może być podobnie - kto nie wygrywa 3:0, ten wygrywa 3:2 i przegrywa. W obu sportach pojawia się część wspólna - chęć użycia słów ''straszne frajerstwo'.

Sny. Jakoś tak na początku 2002 r. Geoffowi Thompsonowi - szefowi angielskiej federacji piłkarskiej przyśniło się siedmiu Paulów Gascoigne'ów ze schyłkowego okresu kariery, a po nich siedmiu Peterów Crouchów. Wyjaśnienie tego snu było dość proste - miało go czekać siedem sezonów tłustych, a po nich siedem lat chudych. Rzeczywiście, siedem lat tłustych było, trzy razy z rzędu trzy drużyny angielskie wchodziły do półfinałów... Po czym nadszedł sezon 2009/10 i w półfinale, po raz pierwszy od siedmiu lat, nie zagra ani jedna drużyna angielska. Można by mieć do Geoffa Thompsona pretensję, że nic z tym nie zrobił, choć przecież miał wiedzę ze swojego snu. Ale to nieprawda - Thompson wiedzę wykorzystał. W styczniu 2008 r. przekazał stanowisko baronowi Davidowi Triesmanowi w związku z czym nie będzie na niego, a na jego następcę.

Wspomnienie. Messi? Jaki Messi? A, on. Podobno jego wtorkowy wieczór po meczu wyglądał jakoś tak. Po meczu Messi wymienia się koszulkami z Nicklasem Bendtnerem, ale koszulka napastnika Arsenalu plącze mu się wokół kostek. Upadając Messi strzela kolejnego gola. Po prysznicem Messiemu wyślizguje się mydło, zanim jednak zdąży je podnieść - idealnym kopnięciem posyła je w okienko bramki Almunii. Zawstydzony rozgląda się dookoła i przeprasza kolegów za to, że nad sobą nie panuje. Na nic to jednak. Po meczu w hotelu układa sobie na poduszce Osito - misia, z którym zawsze śpi. Zanim jednak uda mu się położyć obok niego, bierze rozbieg i kopie misia posyłając go nad murem tuż obok słupka. Messi akceptuje fakt, że władzę nad nim przejęły moce, których nie rozumie i zamiast misia bierze do łóżka Dartha Vadera z klocków lego.

Zaskoczenie. Po losowaniu ćwierćfinałów, nawet mimo Interu eliminującego Chelsea, wydawało się, że czeka nas w finale powtórka z zeszłego roku. Zamiast tego jednak w finale zagra Bayern lub Lyon. I wcale nie jest powiedziane, że jego rywalem będzie Barcelona. Jeśli ktoś może wyciągnąć słuszne wnioski z zeszłorocznego SPOBA (Sposobu na Barcelonę) Guusa Hiddinka, to imię jego Jose a nazwisko Mourinho. Co dla wszystkich zwolenników tezy o nudzie i powtarzalności w Lidze Mistrzów jest całkiem niezłym odpowiednikiem gestu na zgiętym łokciu.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.