Pierwsza piątka tygodnia NBA według Z Czuba

Za nami 24. i 25. tydzień sezonu 2009/2010, a przed nami mnóstwo emocji w związku z trwającymi już play offami. Z czyśćca zawieszonego między regular season a post season udało się wyciągnąć kilka zbłąkanych duszyczek, które chętnie rozerwą Was opowieścią. Oto kolejny odcinek naszego cyklu o lidze, w której Vin Baker zdarzał się.

Dwight Howard (Orlando Magic)

Panie, panowie, Samie Cassellu - oto wasz nowy-stary Obrońca Roku. Dwight Howard jako pierwszy otrzymał posezonową nagrodę powtarzając tym samym wyczyn sprzed roku. I wszystko wskazuje na to, że poprzednie zdanie będzie można metodą kopiuj-wklej używać jeszcze przez najbliższe 10 lat (naturalnie zakładając, że liga będzie w tym czasie inaugurować wręczanie nagród właśnie od DPOY). Howard zdobył tę nagrodę w wielkim stylu, stając się piątym graczem w historii, który w jednym sezonie przewodził lidze zarówno w zbiórkach (13,2) jak i blokach (2,8). Ale nawet zawodnicy, którym udało się to wcześniej, czyli Bill Walton, Kareem Abdul-Jabbar, Hakeem Olajuwon i Ben Wallace, nie zajęli równocześnie pierwszego miejsca w procencie rzutów z gry - Howard (61,2% z pola) jest jedynym koszykarzem w historii NBA z takim osiągnięciem.

Drugie miejsce w głosowaniu zajął Josh Smith, trzecie Gerald Wallace, a siedemnaste... David Lee. Któryś z głosujących uznał podkoszowego Knicks, którego popisową zagrywką defensywną jest nie skakanie do bloku, za trzeciego najlepszego obrońcę ligi. O komentarz poproszono Mickaela Pietrusa...

Nie pozostaje nic innego jak zgodzić się z Francuzem.

Kyle Korver (Utah Jazz)

W kontekście Utah Jazz wszyscy mówią ostatnio o postawie i osiągnięciach Derona Williamsa. Point guard Jazz poprowadził swój zespół do zwycięstwa w meczu numer 2 serii z Denver (pod nieobecność Andreia Kirilenki i Mehmeta Okura) stając się drugim (po Oscarze Robertsonie) zawodnikiem w historii play offs, który w zwycięskim meczu wyjazdowym zanotował przynajmniej 33 punkty i 14 asyst. Ale nie mniej poruszający wyobraźnię jest wyczyn Kyle'a Korvera, który został rekordzistą NBA pod względem celności rzutów za trzy punkty w sezonie zasadniczym. Jego 53,6 procenta pobiło pochodzący sprzed 15 lat wynik Steve'a Kerra - 52,4. Jeśli istnieje niebo dla białych nieatletycznych siepaczy z dystansu, Kyle właśnie zapewnił sobie klucze do jego bram. Nie spotka tam jednak ani Steve'a Kerra, ani Johna Paxsona - oni pójdą do piekła dla generalnych menadżerów.

Michael Finley (Boston Celtics)

Bostońscy Celtowie w ostatnich dniach zaczynają się coraz brzydziej starzeć. Kevin Garnett kontynuuje transformację z najbardziej w najmniej lubianego gracza ligi...

...Rasheedowi Wallace'owi mylą się kosze...

...a Michael Finley... cóż...

To niesamowite. Jeden z naszych trenerów zadzwonił dziś do mnie twierdząc, że Mike nie może dziś zagrać ponieważ naciągnął mięśnie pleców w swoim pokoju hotelowym podnosząc walizkę. To moment, w którym zdajesz sobie sprawę, że jesteś stary.

- powiedział dwa tygodnie temu, przed meczem z Toronto Raptors, Doc Rivers. Co prawda Finley po przedmeczowej rozgrzewce stwierdził, że czuje się już dobrze, ale i tak - starość nie radość - jednego dnia fruwasz nad obręczami i nawet nad Dikembe Mutombo , a drugiego zamieniasz się w Roberta Horry'ego .

Nicolas Batum (Portland Trail Blazers)

W tym sezonie nagłówek ''Zawodnik Portland Trail Blazers doznał kontuzji'' pod względem sensacyjności rywalizuje chyba tylko z nagłówkiem w stylu ''W sklepie osiedlowym na warszawskiej Woli można kupić chleb''. Ostatnim zawodnikiem Blazers, który padł ofiarą powszedniości padł pierwszopiątkowy skrzydłowy Batum. Po porażce w drugim spotkaniu pierwszej rundy play offs i wyrównaniu stanu rywalizacji Phoenix Suns na 1-1, Francuz dostał skierownie na rezonans magnetyczny prawego ramienia. Co prawda wciąż są spore szanse, że nie opuści z tego powodu żadnego meczu, ale z drugiej strony w przypadku Blazers należy spodziewać się najgorszego. To w końcu ta sama drużyna, której lider, prawdopodobnie nie zagra w serii z Suns, ta sama, której centrami podstawowego składu byli Greg Oden i Joel Przybilla (przypominam, że swoją kontuzję z gatunku season-ending odnowił potem pod prysznicem), ta sama, której trener także doznał kontuzji , ta sama... a zresztą, spójrzcie na ten schemat:

(kliknij obrazek by powiększyć)

Chris Bosh (Toronto Raptors)

Podczas gdy kibice szesnastu najlepszych drużyn emocjonują się rozpoczętą rywalizację w play offs, pozostali mają inne problemy - na przykład fani Toronto Raptors z zajadłością godną prawdziwych drapieżców sprzed 65 milionów lat obgryzają paznokcie czekając na decyzję swojego gwiazdora Chrisa Bosha w sprawie nowego kontraktu. A nawet jeśli akurat nie obgryzają paznokci, to i tak wykorzystują swoje palce i usta do wyrażenia swojego niepokoju:

Szczerze mówiąc życzyłem Chrisowi Boshowi zmiany scenerii, ale w tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak trzymać kciuki za pozostanie Bosha w Toronto. A potem czekać na narodziny syna tego dziewczęcia i adopcję przez velociraptory. I ślinić się na myśl o pojedynku dzieciaka wychowanego przez dinozaury z Tarzanem.

Retro gracz tygodnia: Alaa Abdelnaby

W nowym poddziale ''Pierwszej piątki tygodnia'' będziemy przy pomocy wehikułu czasu napędzanego energią kinetyczną wytworzoną poprzez tik Mahmouda Abdul-Raufa, przenosić się do NBA z lat 90. ubiegłego stulecia i przypominać pokrótce sylwetki jej bohaterów. Ale nie tych głównych, o których pamięć trwać będzie wiecznie, tylko tych z drugiego planu, o których pamięć definiuje tamten złoty czas dla koszykówki zaoceanicznej i jej kibiców w naszym kraju. W końcu w internecie nostalgia sprzedaje się równie dobrze co seks.

Pisząc ten odcinek PPT nad wyborem bohatera tej rubryki zastanawiałem się krócej niż zwykle - wystarczyło bowiem, że przypomniałem sobie do czyjego fan klubu na Facebooku zapisałem się pięć minut wcześniej. Niniejszym mam zaszczyt przypomnieć Wam Alaa Abdelnaby'ego.

Urodzony w Kairze Alaa trafił do ligi (z numerem 25 w 1990 roku) wprost z uczelni Duke, co było wystarczającym powodem aby nie zrobił wielkiej kariery w NBA. Dużego wyjścia jednak nie miał, bo jeszcze za czasów studiów zasłynął komentarzem do swoich osiągnięć naukowych: ''The only way I can make five A's is when I sign my name''. Może gdyby danikenowscy kosmici, zamiast budowy piramid, uczyli starożytnych Egipcjan obsługi pick'n'rolla, przygoda Abdelnaby'ego w NBA byłaby dużo bardziej owocna. Trzeba jednak przyznać, że zwłaszcza w pierwszych dwóch sezonach w Portland i trzecim w Bostonie (z dwunastomeczowym międzylądowaniem w Milwaukee) miewał ''przebłyski'' solidnej gry w roli rezerwowego, z apogeum w postaci 52 meczów w pierwszej piątce Celtics i statystykami za sezon 92/93 na poziomie 7,7 punktów i 4,5 zbiórek. Solidny rezerwowy w kontrataku wygląda mniej więcej tak (miejsce trzecie):

Sarkofagiem dla kariery Egipcjanina był drugi rok w Bostonie, podczas którego wystąpił tylko w trzynastu meczach z powodu kontuzji oraz kolejny, ostatni już sezon spędzony w Sacramento i Philadelphii. Tak zakończył się pięcioletni epizod Abdelnaby'ego w najlepszej koszykarskiej lidze świata.

Alaa w ubiegłym roku zaliczył jednak swoisty comeback, bo został komentatorem NBA TV, ale spisywał się niewiele lepiej niż na boisku (podobno mówił Dwight Gooden zamiast Drew Gooden) i w tym sezonie już na ligowym kanale się nie pojawiał.

Abdelnaby może rzeczywiście miał więcej literek ''A'' w nazwisku niż koszykarskiego talentu, ale jest jedynym z tych niepowtarzalnych zawodników-anegdot, których same nazwisko działa jak wytrych do dawnych, dziś już wręcz bajkowych dziejów.

kostrzu

Copyright © Agora SA