Dobry pomysł, zły pomysł: Lato, lato wszędzie

Chociaż do lata jeszcze kawałek, reprezentacja pierwszy letni mecz ma za sobą. Letnie były emocje, letnio i swawolnie wyglądały próby wykańczania akcji przez naszych zawodników i teraz naprawdę muszę się powstrzymywać przed cienką aluzją do prezesa PZPN.

Dobry pomysł: Pomysł. Jeśli miałbym wskazać pierwszy pozytywny efekt objęcia reprezentacji przez Franciszka Smudę byłoby nim to, że kadra po tych kilku meczach pod wodzą Smudy wygląda jakoś. Nie przypomina tej nieruchawej, zniechęconej do wszystkiego szarej masy z czasów późnego Beenhakkera ani bezkształtnego ponurego gluta bez dowcipu i puenty autorstwa Stefana Majewskiego. Wiadomo z grubsza, czego się po niej spodziewać - tego, czego zawsze można się spodziewać po drużynach Smudy: gry ofensywnej, licznych ataków skrzydłami z wykorzystaniem bocznych obrońców, pressingu wysoko na połowie przeciwnika... Niby nic odkrywczego, a na tle innych polskich trenerów można by Smudę nazwać niemalże wizjonerem. Nawet jeśli nie zawsze piłkarzom wychodzi, widać przynajmniej, że wiedzą do czego mają dążyć. Jak na sam początek istnienia tej reprezentacji, to wcale nie mało.

Zły pomysł: Wykonanie. Fajnie, że reprezentacja grała ofensywnie, że odważnie pchała się pod bramkę przeciwnika, ale nadchodzi taki moment, w którym musimy sobie wszyscy odpowiedzieć na jedno ważne pytanie. Co lubisz robić? Co z tego wynikało? Odpowiedź brzmi: niewiele. Polacy niby atakowali, a jednak nie można powiedzieć, że bezbramkowy remis był jakiś strasznie niesprawiedliwy. Jedni i drudzy mieli kilka okazji, ale ich nie wykorzystali i nawet nie było tych okazji na tyle dużo, żeby jakoś szczególnie chwalić któregokolwiek bramkarza. Co Wam to mówi o meczu?

Dobry pomysł: Zaangażowanie. Jedno trzeba Smudzie przyznać - nie wiem co zrobił podczas zgrupowania, ale dokonał wydawałoby się niemożliwego. Piłkarzom się chciało. Tak, wiem, jak to brzmi. Normalnie przecież późnomajowy towarzyski mecz reprezentacji z punktu widzenia piłkarza wygląda mniej więcej tak: sezon się skończył, zaraz wakacje, w zasadzie można by już, ale przychodzi ta cholerna kadra i trzeba jechać. W normalnych warunkach piłkarze wychodziliby na boisko z marsem na czole, ziewnięciem na ustach i proszę bardzo, możemy się przekonać, komu się znudzi szybciej. Tym razem było inaczej - Polacy grali od pierwszych minut do samego końca... No, do momentu, dopóki nie opadli z sił, ale skoro opadli, to znaczy, że wcześniej biegali, a nie, że największym wysiłkiem było dla nich pokonanie tych czterech schodków przy wchodzeniu do reprezentacyjnego autokaru. Wyglądało to do tego stopnia zaskakująco, że można się było zastanawiać, czy to aby nie kolejna część dowcipu z obsydianem i czy aby nasi to nie są ci niebiescy, ewidentnie jacyś tacy śnięci.

Zły pomysł: Koncentracja. Skoro już powiedziało się, że biegali, to trzeba niestety jeszcze powiedzieć, co z tego biegania wynikało. A wynikało tyle, że Polacy w równym stopniu zagrażali bramce przeciwników jak własnej. Owszem, Błaszczykowski miał pecha kiedy trafił słupek, ale Wojtkowiak również trafił i miał szczęście. Jeleń powinien był trafić głową, ale równie dobrze mógł trafić nogą Rybus. Niestety, Polakom dobrze wychodziło dochodzenie, ale wykorzystywanie ani trochę. Jeleń pokazał, że nie ma takiej sytuacji, której nie potrafiłby zmarnować, Robert Lewandowski pokazał, że jeśli teraz nie zmieni klubu, to zamiast grać w piłkę będzie rzucać powłóczyste spojrzenia tak długo, aż jego cena nie spadnie do poziomu akceptowanego przez kontrahenta. Błaszczykowski pokazał, że znacznie jego wpływ na drużynę osłabia fakt, że kiedy podaje, to nie jest w stanie sam po tym podaniu strzelić. Debiutanci (o nich za chwilę) do każdego zagrania dobrego i w przód dorzucali zaraz zagranie bezsensowne i na skos. I tak dalej, i tak dalej...

Dobry pomysł: Poszukiwanie. Smuda powiedział wyraźnie, że nadszedł czas wielkiej selekcji i każdy dostanie szanse i żeby się niczemu nie dziwić, zwłaszcza, że Polczak w kadrze już grał i z samego meczu z Czechami wiecie, jak było. Dlatego nie będę miał pretensji, zwłaszcza, że zarówno Matuszczyk jak i Mierzejewski parę razy naprawdę potrafili zaskoczyć zagraniami. Zwłaszcza ten drugi rozkręcił się w drugiej połowie i kilka razy podał tak, że Ireneusz Jeleń musiał włożyć cały swój kunszt w to, żeby jednak tak kapitalną sytuację zmarnować. Przyzwoicie zagrał też Przemysław Tytoń, przynajmniej na tyle, na ile można to ocenić po meczu, w którym przeciwnik wcale nie upierał się jakoś mocno, ze koniecznie musi coś strzelić. Ale skoro już jesteśmy przy Tytoniu, to...

Zły pomysł: Wnioskowanie. ...bardzo jestem ciekaw, czego selekcjoner dowiedział się o nim po tym meczu. Że całkiem nieźle broni, kiedy rywal prawie nie oddaje strzałów na jego bramkę? W ogóle jestem ciekaw wniosków po meczu z drużyną, której ewidentnie chciało się jeszcze mniej, niż naszym piłkarzom i w której rej wodził 39-letni Jari Litmanen. Krótko mówiąc, jedyne, co o meczu z Finlandią można powiedzieć to to, że się odbył. Na prawdziwe starcie poczekamy co najmniej do środy. Zakładając oczywiście, że Serbowie nie będą jeszcze w nastroju ''ej, panowie, zaraz mundial, więc uważajcie na kości''.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.