Dobry pomysł, zły pomysł: Żegluj tam, gdzie Nowa Szkocja

Polacy pokazali, że nie się nie boją. Może nie jest to całkowicie nowa jakość w polskim futbolu, ale cały czas jeszcze nie straciło przyjemnego posmaku nowości. Potem przyszedł walec i wyrównał. No, może nie walec, a potop, ale w wyrównywaniu okazał się równie skuteczny.

Dobry pomysł: Pierwsza połowa. Przez bite 45 minut meczu z Serbią można się było poważnie zastanawiać którzy są nasi. I nie dlatego, że w białych strojach równie dobrze mogli grać jedni, jak i drudzy. Po prostu przez całą pierwszą połowę to Polacy atakowali, to Polacy stwarzali sobie okazje, gnietli przeciwnika agresywnym pressingiem i generalnie grali jak nie oni. Gdyby jeszcze padły bramki, to można by pomyśleć, że Franciszek Smuda naprawdę z kolejnego zespołu zrobił tego samego klona, któremu wszystko jedno z kim gra i gdzie, bo i tak będzie atakował. Bramki nie padły, więc wiadomo, że dzieło smudyzacji kadry nie jest jeszcze ukończone. Jeszcze...

Zły pomysł: Żegluga. W drugiej połowie mecz się wyrównał. Raz, że Serbowie się obudzili i postanowili jednak pograć trochę w piłkę, ale dwa, trzy, cztery, pięć oraz sześć, że aura uznała piłkę wodną za sport równie ładny jak piłka nożna. Może nie był to poziom meczu na wodzie z 1974 r., ale wody było dość, żeby zacząć się zastanawiać, czy nie trzeba by przypadkiem zapakować po parce piłkarzy z każdej pozycji do arki. Po tym, co działo się na boisku trudno ostatecznie orzec czy Polakom zabrakło sił, konceptu, umiejętności, czy po prostu przegrali z żywiołem. Można natomiast orzec, że po meczu zamiast koszulek piłkarze powinni byli wymieniać kapoki.

Dobry pomysł: Kierunek. Jedno, co można było zauważyć z całą pewnością, to kierunek, w jakim reprezentacja idzie. I trzeba przyznać, że jest to kierunek naprawdę obiecujący. Gra bez kompleksów bez względu na przeciwnika, pressing na połowie rywala, ofensywne ustawienie, nowocześnie grający boczni obrońcy... No ok, prawy obrońca, bo mimo przetestowania już czterech piłkarzy lewego obrońcy kadra cały czas nie ma. W każdym razie - po raz pierwszy od złotych czasów beenhakkeryzmu oglądając kadrę nie ma się wrażenia obcowania z wykopaliskiem, którego miejsce jest w muzeum futbolu, a nie na murawie. To naprawdę dużo biorąc pod uwagę, jak wygląda materia, w której przyszło selekcjonerowi rzeźbić.

Zły pomysł: Odległość. Choć korci, szczególnie po pierwszej połowie, żeby powiedzieć, że to już to, przed selekcjonerem jeszcze naprawdę dużo pracy. Przede wszystkim, Smuda ma do rozwiązania fundamentalny problem, którego imię brzmi skuteczność. W drugim kolejnym meczu Polacy nie potrafią strzelić bramki i w drugim kolejnym meczu hurtowo marnują sytuacje zanim jeszcze tak naprawdę staną się sytuacjami. Jak na ofensywną grę, którą obiecuje i przy której upiera się trener - to dość poważny problem. Faktem jest, że rozwój tej drużyny daje nadzieję, że Smuda go rozwiąże. A to problem nie jedyny - cały czas na przykład nie wiadomo, kto będzie grał na kluczowej dla systemu Smudy pozycji bocznych obrońców i to nie dlatego, że trener musi wybierać między Maiconem i Danim Alvesem. Cały czas nie wiadomo, kto właściwie ma być mózgiem tej drużyny (bo sercem, płucami i wątrobą niemal na pewno będzie Błaszczykowski i oby tylko był zdrowy). Krótko mówiąc, plotki o opuszczeniu przez naszą reprezentację stadium larwalnego wydają się nieco przesadzone. Jeszcze...

Dobry pomysł: Zagrać z Hiszpanią. We wtorek kolejny mecz. Ma wrócić Michał Żewłakow i jeden z ulubionych piłkarzy Smudy - Rafał Murawski. Przed reprezentacją kolejna bariera strachu do przełamania - mecz z bezdyskusyjną światową potęgą. Smuda na każdym kroku podkreśla, że właśnie z takimi drużynami chce grać, żeby się uczyć, a po drugie, żeby oswajać piłkarzy z presją, która nieuchronnie spadnie na nich na Euro 2012. I trzeba przyznać, że póki co udało mu się dokonać jednej rzeczy - sprawić, że nawet na mecz kadry Hiszpanią czeka się z pewnym zainteresowaniem, a nie z obawą. Nawet, jeśli świadomość wrzeszczy, że może się skończyć ciężkim laniem.

Zły pomysł: Kończyć tekst o kadrze Smudy słowami ''może się skończyć ciężkim laniem''. Po prostu, do tej reprezentacji jakoś to nie pasuje. Przynajmniej po tym, co zobaczyliśmy do tej pory. Smuda, wydaje się, trafnie zdiagnozował, że skoro nie może zaleczyć nóg piłkarzy i nauczyć ich futbolu na światowym poziomie, spróbuje chociaż zaleczyć ich głowy. Takie podejście dało Leo Beenhakkerowi triumf nad Portugalią i awans na Euro, a Smudzie dawało szereg triumfów krajowych i jedyny w czasach nowożytnych niekompromitujący bilans w europejskich pucharach. Faktem jest też, że jak na razie Smuda nie mierzył się z żadną tradycyjnie wywołującą w polskich piłkarzach histeryczny przestrach drużyną. Ale Hiszpania będzie ważnym krokiem na drodze do konfrontacji ze wszystkimi polskimi tradycyjnymi zmorami. Ku swojemu zaskoczeniu muszę powiedzieć, że naprawdę czekam na ten pierwszy poważny egzamin z ciekawością. Po latach czekania z pewnością klęski to naprawdę przyjemne uczucie.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.