Dobry pomysł, zły pomysł: Nic się nie stało, Hiszpanie, nic się nie stało

To, co zobaczyliśmy we wtorek nie powinno szokować. Po prostu, tak się obecnie sprawy mają i nie ma co winić Hiszpanów za to, że pokazali nam jak daleko jesteśmy od futbolowych szczytów. A Polaków? Cóż Polaków winić można i należy, choć niekoniecznie za to, że przegrali. Ani nawet za to, że przegrali wysoko.

Dobry pomysł: Nie panikować. Można oczywiście obwieszczać światu, że oto sięgnęliśmy dna, po czym zaczęliśmy zagłębiać się w muł z entuzjazmem typowym raczej dla morskiego drapieżnika niż dla drużyny piłkarskiej, ale byłoby to zajęcie jałowe. Można ogłosić, że oto reprezentację należy rozwiązać, rozmów o futbolu zakazać i udawać, że w ogóle nie wiemy o co chodzi. Prawda jest jednak taka, że lepsze uczciwe 0:6 z jedną z najmocniejszych reprezentacji świata będącej w absolutnym szczycie formy niż żenujące 0:3 w Mariborze po festiwalu piłkarskiego niechciejstwa. Tym bardziej, że naprawdę nie powinno to być jakimś wielkim szokiem.

Zły pomysł: Być zaskoczonym. Hiszpanie wcale nie wyrządzili nam wielkiej krzywdy - oni po prostu pokazali nam, jak wygląda piłka nożna na najwyższym światowym poziomie i czym różni się od tego czegoś, co uprawia się w Polsce. W zasadzie dziwne, że taki mecz zdarzył się kadrze dopiero teraz. Chociaż może nie takie dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że w kilku (-nastu) ostatnich latach trenerzy woleli bić rekordy zwycięstw z patałachami, niż zmierzyć się z poważnym przeciwnikiem, a działacze zamiast zapłacić jakiejś poważnej federacji za sparing, woleli zapłacić sobie za hotel i pojechać z reprezentacją na wycieczkę, podczas której mecz były tylko jednym, wcale nie najważniejszym elementem. Jeśli mistrz Europy wyjdzie w najmocniejszym składzie i podejdzie do meczu na sto procent - ze słabiutkimi drużynami może wygrać 6:0 i nie ma w tym nic zaskakującego - oto lekcja, którą odebrała polska reprezentacja i my wszyscy razem z nią. Lekcje nieuzasadnionego optymizmu już mieliśmy i nie pomogły, może więc powinniśmy się cieszyć, że teraz uczymy się inaczej.

Dobry pomysł: Uczyć się. Bo wbrew pozorom z wtorkowego meczu można wyciągnąć więcej wniosków, niż tylko taki, że Lewandowski nie jest Torresem (no, chyba, że ''polskim Torresem'', gdzie przymiotnik ''polski'' jest synonimem słowa ''słaby''), że Mierzejewski raczej nie będzie Xavim, a Żewłakowa od Puyola różni nie tylko fryzura. Można zauważyć jak fundamentalne braki mają Polacy także w sferach, które teoretycznie są do nadrobienia. Na przykład w przygotowaniu fizycznym. Rywale nie tylko wyczyniali z piłką rzeczy, o których samo myślenie mogłoby Polakom wyprostować zwoje mózgowe. Oni także biegali szybciej, więcej i dłużej zwyczajnie tłamsząc naszą drużynę fizycznie. Zachowali świeżość do samego końca, podczas gdy Polacy z każdą minutą gaśli i popełniali coraz więcej błędów. To już jest cenna lekcja, którą przed Euro 2012 odrobić trzeba bezdyskusyjnie.

Zły pomysł: Rozgrzeszać. Co nie znaczy, że naszym piłkarzom można wybaczyć wszystko, co we wtorek wyczyniali. Polacy nawet jak na siebie i swoje skromne możliwości zagrali we wtorek bardzo źle. Zwłaszcza w porównaniu do meczu z Serbią, w którym, owszem, zabrakło im wielu rzeczy, ale nie serca i odwagi. W Murcii mieliśmy jednak powtórkę z perwersyjnej rozrywki zatytułowanej ''mecz polskiej kadry z wielkim przeciwnikiem''. Polacy już wychodząc na murawę byli przerażeni. To przerażenie pętało im nogi od pierwszych minut, nic więc dziwnego, że udało się im przetrwać ledwo nieco ponad 10. Po dwóch błyskawicznych ciosach Villi i Silvy Polacy się już nie podnieśli. Gdyby mogli - położyli by się na boisku z okrzykiem ''nie wstanę, tak będę leżał'', nic więc dziwnego, że rywale mogli sobie urządzić trening strzelecki. Najdłużej wytrzymał Tomasz Kuszczak, który jeszcze po ponad godzinie gry i przystanie 0:4 próbował mobilizować kolegów. W końcu i on machnął ręką.

Dobry pomysł: Powtarzać. Wyeliminowanie paniki na widok potężnego przeciwnika to jedno z największych wyzwań stojących przed Franciszkiem Smudą. I do tego jedyną drogą jest granie takich meczów jak ten wtorkowy. Na poważnie i z poważnymi przeciwnikami. Tylko jeśli nasi piłkarze przeżyją dziesięć starć z Hiszpanami, możemy mieć nadzieję, że jedenasty już ich tak nie przerazi.

Zły pomysł: Mieć pewność. Okazje, do rozgrywania takich meczów będą. Nasza reprezentacja jeszcze w tym roku ma zagrać z Holandią, być może z Włochami, w przyszłym roku czeka nas mecz z Niemcami na otwarcie Stadionu Narodowego... Raczej nie grożą nam w najbliższym czasie wygłupy z Tajlandiami i Singapurami. Niestety, pewności nie daje to żadnej. Może być bowiem tak, że te dziesięć meczów z potężnymi rywalami będzie tylko drogą od koszmarnego w stylu 0:6 do całkiem przyzwoitego, opartego wyłącznie na braku umiejętności 0:2. Ale cóż, tylko one dają nadzieję, że na Euro 2012 Polacy po raz pierwszy w nowożytnej historii polskiej piłki na wielkich turniejach przegrają na boisku z przeciwnikami, a nie w szatni z własnymi kompleksami. Że to mało? A ktoś ma coś lepszego?

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA